"Killing Moon" to trzynasta z kolei odsłona przygód Harry'ego Hole. Niegdyś policjant, potem "tylko" wykładowca w szkole policyjnej, obecnie Harry odciął się od swojej przeszłości, wyłączył telefon i zmienił kontynent. Zaszył się w okolicach LA, gdzie powoli, ale nieubłaganie, stacza się po pochyłej równi alkoholizmu. Poznaje tam starszą panią, dawną gwiazdę kina, która spróbowała swoich sił w produkcji filmowej, ale jej nie wyszło. Kasa pożyczona na zrobienie hitu się rozeszła, z filmu nici, a dług trzeba oddać. W dodatku to nie taki zwyczajny dług bankowy, tylko mafijny, z zakapiorami, bandziorami i szeroko pojętym odcinaniem różnych części ciała za opóźnienia w spłacie zaległości. A zaległość spora (prawie milion dolców), więc perspektywy raczej nieciekawe.
Tymczasem w Oslo giną w tajemniczych (i bardzo podobnych) okolicznościach dwie kobiety. Policja jest w kropce. Główny podejrzany to lokalny multimiliarder, gruba szycha norweskiego biznesu. Gość twierdzi, że jest niewinny, ale nijak nie może tego udowodnić, bo przy ciałach obydwu ofiar znajdują się ślady DNA prowadzące do niego. Udaje mu się namierzyć Harry-ego i przekonać go, żeby ten poprowadził własne, niezależne od policji dochodzenie i znalazł właściwego mordercę. Harry-emu w to graj, wynegocjował u szychy kwotę pozwalającą spłacić dług bandziorom w LA - i gra się zaczyna.
Książkę przeczytałem w cztery popołudnia. Jest to klasyczny Nesbø z mnóstwem okrucieństwa wobec ofiar (głównie kobiet, choć w toku powieści ginie w makabryczny sposób również kilku panów), ze zmagającym się z alkoholowym nałogiem głównym bohaterem oraz - tradycyjnie już - podsuwanymi czytelnikowi "oczywistymi" sugestiami mającymi wprowadzić nas w błąd, bo na koniec i tak wiadomo, że zabił ogrodnik. Dodatkowo całkiem sporo informacji z zakresu parazytologii. Seria raczej ma się ku końcowi, bo z bardzo wąskiego grona bohaterów, którzy do trzynastej części przeżyli, część ginie (nie powiem kto ani jak, żeby nie zepsuć niespodzianki).
Ogólnie, uważam, powieść się jakoś szczególnie nie wyróżnia na tle reszty serii - ani w dół, ani w górę. Gdybym dopiero zaczynał przygodę z książkami Nesbø, pewnie dałbym jej w oślim zachwycie dziesięć na dziesięć, ale że nie zaczynam, pozostawię ostrożne siedem na dziesięć. Może się spodobać, dałoby się na jej podstawie pewnie zrobić całkiem fajny film, ale według mnie brakuje jej świeżości i nowatorstwa. Czasu spędzonego na lekturze "Killing Moon" nie uważam za stracony, ale do historii raczej nie wrócę.
Aha, Autor pozostawił sobie w ostatnich akapitach furtkę do kolejnej części - tym razem złodupcem okaże się pewien {cenzura}. O ile, rzecz jasna, można wierzyć pozostawionemu tropowi.
Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]
Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.