Kolejny weekend przeminął - w związku z tym doniosłym faktem publikuję dziś kolejny nudny wpis na tym nudnym, deszczowym blogu.
Najpierw odrobinę o dzieciach. Córa nam się zaczyna rozkładać na zimę - w sensie wirusowym, nie gnilnym - chyba trzeba będzie ją na parę dni zawiesić w prawach ucznia i zastosować srogi areszt domowy, obostrzony dużą ilością soku z cebuli, ciepłych kocy i kordeł. Póki co jednak jeszcze jakoś popełzła do szkoły, pozarażać inne dzieci. A co, czemu inni mają mieć lepiej 😉
Junior natomiast coraz śmielej sobie poczyna z grawitacją i ryzykuje całkiem długie, acz wciąż niezmiernie komiczne i chybotliwe, spacery. Umie już przejść całą długość salonu, pod warunkiem rzecz jasna, że ma po temu odpowiednią motywację. Ponieważ Junior jest permanentnie głodny, motywacją może być cokolwiek, co chociaż odrobinę przypomina jedzenie. Przy czym dobrze, żeby wabik był faktycznie jadalny, w przeciwnym bowiem razie Junior zaczyna generować ryk oburzenia, przy którym trąby z Jerycha są niczym pisk piszczączego pisklęcia. I chociaż jest leniwy (prawie tak leniwy jak jego tata, co wydaje się być niemożliwością), zaczyna powoli zauważać zalety chodzenia na dwóch. Głównie takie, że z góry więcej widać. Póki co nie ma tej góry zbyt wiele, bo to jednak kruszyna jest ledwie czternastomiesięczna, ale jednak TROCHĘ więcej widać.
Skończywszy temat dzieci przejdę w kolejnym akapicie do tematu chuinki, którą to chuinkię żeśmy byliśmy postawiliśmy pod naszym świeżo wyremontowanym dachem w okolicach piątku. Chuinka jeższcze żyje, podlewamy ją albowiem rzęsiście - póki żyje, będziemy na niej wieszać różne różności tudzież traktować ją prądem zmiennym 230V (w postaci lampek) aż zdechnie. Taka tradycja. O chuince pisałem już ze strzeguł... z detalami rok temu i dwa lata temu, więc dzisiaj już zamilknę w tej kwestii.
Kolejny temat, który musnę dzisiejszym wpisem, to odpowiedź na pytanie, które jakaś zagubiona dusza zadała ostatnio w komętażu, a które tyczy się słuchanej przeze mnie muzyki. Myślę sobie, ktoś tu wreszcie zajrzał, nieładnie by było zignorować tak ważką kwestię. Odpowiadam więc: staram się być otwarty i słuchać wszystkiego jak leci. Efekt jest taki, że 95% tego, co słucham, okazuje się być chłamem, i wtedy wracam do korzeni. W korzeniach spędzam jakiś czas, po czym próbuję się trochę otworzyć, znów zaczynam słuchać wszystkiego jak leci (niepomny nauczki) no i tak circulus ad infinitem, mociumpanie.
Co do owych korzeni, do których wracam umęczony słuchaniem chłamu, to są one raczej dość typowe dla mojego pokolenia (aktualnie:40-latków), czyli kraina łagodności, na której piedestale stoi SDM, a wokół kręcą się postaci typu Wolna Grupa Bukowina, Jan Kondrak czy Strych Dziadka Hieronima, do tego Czerwony Tulipan (którego wielbię za nietuzinkowość i niewpychanie się w żadne szuflady), do tego Hevia, Loreena McKennitt, Marek Biliński, JMJ Jarre i Kitaro, a czasem jak mnie najdzie czterdziestoletni spleen, zapuszczam sobie jakiś kawałek Maryli Rodowicz czy Krystyny Prońko. Aha, no i jeszcze obowiązkowe trio Paco de Lucia, John McLaughtlin i Al DiMeola. I jeszcze Saint Preux. I jeszcze Nocna Zmiana Bluesa. I jeszcze Chopin, którego nota bene odkryłem całkiem niedawno. I jeszcze.
Kończąc wątek muzyczny przerzucę się zgrabną woltą na temat remontu, który wreszcie dobiegł szczęśliwego prawie-zakończenia. Owo "prawie" polega na tym, że da się już normalnie funkcjonować, nie zostało nic "grubego" do zrobienia, same drobiazgi. Z owych drobiazgów najbardziej upierdliwe okazały się być listwy wykończeniowe (te takie co biegną dookoła podłóg), albowiem te kupione w lokalnym hipermarkecie budowlanym okazały się zbyt wątłe, a z kolei takie, które są odpowiednie, kosztują, bagatelka, €15 za metr bieżący. To prawie tyle, ile metr kwadratowy paneli - zdumiewające są meandry lokalnych cen materiałów wykończeniowych. Końcem końców zamówiliśmy wszystko (a więc listwy oraz akcesoria do nich, czyli kołki, kątkowniki, złączki i inne etcetery) w Polsce na Alledrogo. W efekcie zapłaciliśmy za całość mniej niż jedną czwartą ceny irlandzkiej. Sprzedający nie mógł się nadziwić, że jesteśmy skłonni zapłacić więcej za wysyłkę, niż za same materiały. Allegro się zbuntowało i nie chciało zaakceptować tak wysokiej kwoty wysyłki. Ale wszystko się wreszcie udało podomykać i nasze listwy już do nas jadą, ku chwale jojczyzny, howgh, amen.
No, ja tu gadu-gadu, tymczasem poweekendowa sterta brudnych naczyń na zmywaku znów się piętrzy niebosiężnie. Wciągam więc rękawice, alsd lasedr8 yasF O8WER YH;O LKjsdrt, zdejmuję rękawice, dokańczam wpis i zmykam.
O kurka! Drugi człowiek na Ziemi (z tych co znam, oczywiście) co Saint Preux kojarzy. A nawet słucha. WOW!
No nie jeden. Nie jeden. Zapisać się na listę? 😉
No to jest nas już troje, możemy zacząć spiskować, jak by tu przejąć władzę nad światem 😉
Chopin na jazzowo? Proszę bardzo: Hop in wpis… http://wp.me/p59KuC-Bz A co tam, poleci sznurkiem.
PS. Wiele znajomych zespołów… Kurczę, dobra, wszystkie znajome. (Mniej lub bardziej, i nie jedna noc nieprzespana przez trójkowe audycje z niedzieli na poniedziałek…
Serdeczności.