Niedawno próbowałem załatwić coś u mojego operatora komórkowego. I załatwiłem!
Zaczęło się, jak to często bywa, od reklamy, która złośliwie prześlizgnęła się przez moje filtry i trafiła w czuły punkt gadżeciarza: mogę mieć nowego Samsung Galaxy Note 9 za jedyne 220€!
Myślę sobie, dobra, sprawdzę. Cena podejrzanie nieduża, więc pewnie to jakiś brudny chwyt i pewnie będę musiał dodatkowo oddać nerkę lub swoje hasło do Netfliksa, ale sprawdzić nie zawadzi.
Loguję się do swojego konta on-line w celu sprawdzenia "upgrade eligibility", czyli po naszemu prawa do apgrejdu słuchawki... i loguję się... i loguję... i nic. Nie wpuszcza mnie.
Myślę sobie, niedobrze. Albo mi się ktoś włamał i zmienił hasło, albo właściwieniewiadomoco. Dzwonię więc do biura obsługi, a tam, po wybraniu kilku opcji z menu,
muzyczka
muzyczka
i jeszcze trochę muzyczki
a po drodze różne reklamy, czytane przesłodzonym glosem lektora
i muzyczka
i muzyczka
i znów reklamy
i muzyczka
i nagle informacja, że jeszcze sobie trochę poczekam, ale mogę zamiast tego zdecydować się na link do czatu on-line, gdzie wszystkie moje problemy zostaną rozwiązane w trymiga i nie będę musiał wisieć na telefonie, tylko muszę wybrać jeden teraz.
Wybieram jeden. Teraz.
Przychodzi SMS z linkiem do czatu. Zaglądam na czat, zagaduję do jakiegoś Shahida czy innego Annusha, opisuję swój problem, że konto, że hasło, że Wogle...
Gość z obsługi najpierw musi sprawdzić, że ja to ja. Potwierdza więc moją datę urodzenia, numer lewego buta ogrodnika zięcia szwagra kuzynki opiekunki kota sąsiada, kolor dachu szefa kochanka siostry mojego lekarza pierwszego kontaktu oraz listę siedemnastu połączeń, jakie wykonałem ze swojego telefonu w ciągu ostatnich 30 dni, z wyłączeniem połączeń na ich obsługę klienta, połączeń kończących się cyfrą pierwszą oraz trwających poniżej siedemnastu i trzech dziesiątych sekundy, chyba że we środę.
Uff.
Udaje mi się w końcu udowodnić, że ja to ja, po czym okazuje się, że jednak nie da się tego hasła zresetować, bo on tylko konta indywidualne, a ja jestem konto firmowe. Mam dzwonić na ich obsługę klienta i tam mi pomogą.
Rozłączam się z czatu. Robię krótką ankietę: tak, czat działał, tak, wasz pracownik zrozumiał pytanie, tak, był kulturalny i uprzejmy, nie, nie potrafił rozwiązać mojego problemu, tak, raczej poleciłbym was znajomym/rodzinie.
Dzwonię na obsługę klienta, wybieram tonowo kilka opcji.
Muzyczka.
Muzyczka.
"Większość spraw zwiazanych ze swoim kontem możesz załatwić logując się on-line, wejdź tylko na wuwuwu..."
Muzyczka.
"Wszyscy nasi konsultanci zajęci są obsługą innych klientów. Wybierz jeden, aby otrzymać link do czatu on-line..."
Złośliwie nie wybieram tym razem jedynki, muzyczka.
Muzyczka.
Wyciągam z lewej kieszeni maść na odleżyny, smaruję nią obolałą małżowinę.
Muzyczka.
Dni i noce furkoczą za oknem niczym lekko zetlała flaga.
Muzy...
"Good morning, this is Ahmed, how can I help you?"
Opisuję pracowicie problem, że konto, że hasło, że Wogle. Ahmed musi najpierw potwierdzić, że ja to ja. Pyta więc o twardość szczoteczki do zębów (pytanie jest podchwytliwe, bo w danych konta mam zapisane, że myję zęby palcem), każe mi się walnąć młotkim w palec i porównuje mój wrzask do nagranego w dniu rejestracji wzorca, prosi też o wyciągnięcie siedemnastego pierwiastka z daty urodzin kota fryzjera mojej żony zapisanej (daty, nie żony) cyframi rzymskimi od tyłu, w końcu uznaje, że wystarczy. Ustawia mi nowe, tymczasowe hasło na koncie i każe się zalogować do systemu.
Loguję się... to znaczy, próbuję się zalogować. Ale mnie nie wpuszcza. Mówi, że hasło nie tenteges, chociaż hasło jest na pewno tenteges. Po kilku nieudanych próbach Ahmed mówi, że musi się skumać ze swoim przełożonym i żebym chwilę poczekał. W ramach rekompensaty za czekanie mogę sobie posłuchać
muzyczki
i jeszcze muzyczki
i jeszcze trochę
i oto wraca Ahmed, i mówi, że hehe, wie pan, głupia sprawa, ale mam swoje konto biznesowe i prywatne zarejestrowane na ten sam adres imejl, a oni mieli niedawno taki apgrejd systemu i od tej pory jak ktoś ma tego samego imejla do obydwu kont to mu jedno przestaje działać, i że muszę sobie założyć konto firmowe na inny adres i wtedy już zadziała.
Mówię mu, że w takim razie skąd moje nowe konto będzie wiedziało, że ja to ja, i skąd będzie miało moją historię klienta i takie tam, a on mi na to dyktuje taki długi identyfikator klienta i mówi, że przy zakładaniu konta mam to podać i wszystko będzie cacy. Rozłącza się.
Pracowicie wklepuję wszystkie dane do nowego konta, w tym ów długachny identyfikator klienta. Podaję tym razem adres email firmowy. Czekam na maila z potwierdzeniem / linkiem do aktywacji.
Czekam.
I czekam.
I nic.
Po piętnastu minutach wysyłam sobie na wszelki wypadek wiadomość - a nuż firmowy mail akurat przestał działać? Ale nie, wszystko działa, wiadomość przychodzi momentalnie.
Wbijam się na czat on-line czując, że sączący się coraz mocniej z moich uszu dym aktywuje za chwilę alarm przeciwpożarowy. Opisuję swój problem Aneeshy, która od razu mówi, że w sprawach kont biznesowych muszę dzwonić na biuro obsługi. Zanim Aneesha zdąży sie rozłączyć tłumaczę jej, że w ciągu ostatniej półtorej godziny nabawiłem się już muzyczkofobii i jeżeli jeszce raz bedę musiał zadzwonić na tamten numer, to będzie można o tym potem czytać w prasie porannej, w dziale "niewyjaśnione katastrofy". Pani się przejmuje tematem i bierze problem na klatę. Potwierdza tylko mój ulubiony kolor armatury, preferowane rodzaje przypraw oraz nazwisko weterynarza, a potem sięga po jakiś wycior do przepychania rur na serwerze i po chwili prosi o sprawdzenie maila służbowego.
Istotnie, przyszła wiadomość z kodem aktywującym moje konto!
Ucieszony kopiuję kod do drugiego okienka.
Nie działa.
Jakże by inaczej.
Opisuję problem Aneeshy czując jednocześnie, że powinienem chyba zmienić operatora. Zaczynają mi się marzyć te takie puszki blaszane spięte nicią, z piernika chata, cukrowa wata i baloniki na druciku. Myślę sobie, że w sumie kiedyś ludzie krzyczeli do siebie, a na dłuższe dystanse używali gołębi lub posłańców. Myślę sobie...
Ding! Przychodzi druga wiadomość z kodem aktywującym. Tym razem kod działa. Okazało się, że wycior przepchał najpierw jakiś stary kod, który był już nieaktywny. Czy coś.
Dziękuję Aneeshy za wsparcie. Rozwiązuję krótką ankietę: tak, czat działał, tak, wasz pracownik zrozumiał pytanie, tak, był kulturalny i uprzejmy, tak, potrafił rozwiązać mój problem, tak, używał nowego, czystego wyciora. Nie, raczej nie poleciłbym was znajomym/rodzinie. Zamykam zakładkę.
Loguję sie do konta.
Sprawdzam opcję upgrade-u. Owszem, mogę sobie sprawić tego nowego Note 9, za jedyne 670€. Żeby dostać lepszą cenę, musialbym podpisać kontrakt na taki okres, że prędzej dorobię się wnuków, a do tego na taką kwotę miesięcznie, że mogłbym za te pieniądze kupić sobie nowe auto na raty.
Pierdzielę. Zostaję przy bieżącej słuchawce.
Cholerne reklamy.
upierdliwi ci klienci, że proszę siadać
Stary a… ;]
Nie ma nic w promocji. Jeżeli jest promocja 4U to tylko dlatego, że ktoś chce coś szybko upłynnić. A jak ofertę przygotowuje firma usługowa na sprzęt to broń szatanie tego w ogóle dotykać.
Szczerze się zmęczyłam czytając ten wpis. Szczerze, nie z Twojej winy bo napisany zwinnie. Skąd ja to znam. Aaa wiem, z biografii, z auto? Biografii. Ćwiczenie cierpliwości, oddychaj, oddychaj. Uściski.
Wycior do przepychania rur na serwerze… hehe. No tak, mnie się też marzą czasem te gołębie pocztowe i znaki dymne 🙂 A infolinii unikam jak ognia! Pozdrawiam!
Też unikam, ale czasem po prostu się nie da. Kolejna historyjka z serii “piekielnej” obsługi klienta właśnie mi się pisze, pojawi się tu wkrótce.