Dojeżdżanie do kołchozu kosztuje. Ile właściwie?
Przez półtora roku dojeżdżałem autem do Dublina, coś z 55 km.
Potem przesiadłem się na pociąg, ponieważ (1) odkryłem, że ze stacji Grand Canal Dock mam do pracy rzut beretem, (2) irlandzkie PKP uruchomiło bezpośrednie połączenia z mojego zadupia do Grand Canal Dock oraz (3) Żona zabrała mi samochód bo znalazła pracę, do której można tylko autem.
55 kilometrów autem, dwa razy dziennie, to - licząc z grubsza 10 centów za kilometr - około €11. Powiedzmy €10, bo koszt 10 centów za kilometr jest zawyżony specjalnie po to, żeby nie mieć niespodzianek przy planowaniu domowego budżetu.
A więc €10 dziennie w paliwie
Średnio 20 dni roboczych w miesiącu (też zawyżone, maksimum to 23 dni, minimum jakieś 18, ale są jeszcze święta państwowe oraz sporadyczne urlopy).
Czyli około €200 miesięcznie za paliwo.
Do tego trzeba doliczyć koszt parkingu w centrum Dublina (jako osobnikowi nędznemu i plugawemu nie przysługuje mi parking firmowy). Gdyby parkować przy chodniku, trzeba by wydać prawie 3€ za godzinę. Samobójstwo. Na szczęście udało mi się wynająć miejsce parkingowe względnie niedaleko biura. Zalety: (1) taniej oraz (2) codzienny spacerek z/do auta do/z biura. Koszt wynajmu: okolice €100 miesięcznie.
Czy to wszystko?
Zasadniczo tak. Powinienem jeszcze doliczyć koszt utrzymania auta (taki niepaliwowy, za to zależny od kilometrówki), ale po pierwsze mi się nie chce, a po drugie to są na tyle niewielkie pieniądze, że nie zmieniają zbytnio obrazu całości.
Dwie stówki w paliwie plus stówka w parkingu. Razem: €300 miesięcznie.
Przez ostatnich kilka miesięcy dojeżdżam pociągiem - tutaj koszt wygląda nastepująco:
Bilet miesięczny: €280 z czego mniej więcej 45% wraca jako ulga podatkowa. A więc koszt faktyczny to około €155 miesięcznie.
Do tego należy doliczyć parking pod stacją. Tak całkiem dokładnie się nie da, ponieważ czasem Żonka mnie podwozi, czasem chodzę piechotą, a czasem jadę autem. Można przyjąć roboczo, że parkuję pod stacją średnio sześć razy w miesiącu. Dniówka parkowania kosztuje €3.50, a więc €21 miesięcznie.
€155 + €21 = €176
Jak widać dojeżdżanie pociągiem jest prawie o połowę tańsze od auta. A mógłbym jeszcze zaoszczędzić dodatkowe trzy stówy rocznie kupując bilet roczny (koszt: 10 biletów miesięcznych, innymi słowy dwa miesiące gratis). Ale nie wiem, czy za rok będę jeszcze pracował w tym samym kołchozie, więc pozostanę przy miesięcznych.
Ale, ale! Pieniądze to nie wszystko, jak mówili w jednym filmie. Liczy się też czas.
Dojeżdżanie autem byłoby fajne, szybkie i przyjemne, gdyby nie inne auta. Niestety nie da się ich wyeliminować z równania, a więc mamy korki. To oznacza, że przy najlepszych możliwych wiatrach dojazd zajmie mi półtora godziny w jedną stronę a przy najgorszych - trzy. Realistycznie należy przyjąć 3.5 - 4h dziennie spędzone za kółkiem, w ślimaczo przesuwającym się korku. Człowiek dojeżdża do pracy i już jest zmęczony. W domu jest po siódmej wieczorem, też zmęczony. Makabreska. W wakacje jest trochę lepiej, bo rodzice nie muszą odwozić progenitury do szkół, co zdejmuje z asfaltu na oko ze 20% ruchu (to bardzo dużo i niesamowicie usprawnia ruch - ale trwa tylko dwa miesiące w roku).
Pociąg jedzie równą godzinę, niezależnie od korków, pogody czy pory roku. Sporadycznie spóźni się dziesięć minut. Góra piętnaście. W pociągu mogę siedzieć i pisać blog (ten tekst powstał właśnie w takich okolicznościach flory i fauny) lub czytać książkę lub grać w Literaki lub walnąć komara lub po prostu gapić się w przesuwającą się monotonnie zieleń za oknem i pozwolić sobie na mały reset.
Same zalety!
No i bardziej ekologiczny ten pociąg!
To prawda. Nie dość, że jeździ na bateryjkę, to jeszcze zabiera na raz calą watahę człowieków. Same zalety.
Ja chodzę na piechotę, ale chętnie pracowałbym gdzieś dalej i jeździł pociągiem…
Przeprowadź się 🙂
a gdzie rower?
W planach…
to jak bedziesz potrzebował merytorycznego wsparcia to wiesz gdzie szukać 🙂
Wbrew pozorom nawet interesujący post ?
Wielokrotnie temat omawiany wśród znajomych czy pasażerów siadających na przednim siedzeniu autobusu, kiedy mnóstwo aut i agresywnych kierowców wcale nie uprzyjemnia jazdy.
Sporo ludzi mimo wszystko wybiera komunikację miejską czy przymiejską (którą obsługuję) być może właśnie dlatego, że wszędzie chyba największym problemem jest znalezienie miejsca na parkingu.
Kiedy jeszcze dojeżdżałem do pracy wiedziałem, że taniej autobusem ale czego nie robi się dla wygody ?
Otóż po drodze mogłem zrobić zakupy w sklepie gdzie taniej niż u mnie w wiosce.
Wiadomo, że spora różnica jest pomiędzy małym miastem i dużym, ja miałem tę wygodę, że pomimo straconego czasu na zakupach i tak byłem wcześniej niż z autobusu. Powód: znane skróty omijające korki.
Pociąg u nas ma wieczne spóźnienia. Dosłownie masakra, no cóż mieszkam daleko od zachodu gdzie panują zupełnie inne warunki.
Takie skróty działają faktycznie tylko w mniejszych miastach. W metropoliach skróty znają wszyscy, co czyni je bezużytecznymi. Na dobrą sprawę problem staje się hydrauliczny: przez dany przekrój rury nie da się w jednostce czasu przepchać więcej płynu bez ryzyka, że rura pęknie…
Ja bym szurał na rowerze przez cały rok. Ale w okresie jesienno-zimowym służbom oczyszczania miasta średnio chce się pracować i z pasa dla rowerzystów robi się śmietnik i wylęgarnia. Druga sprawa, że nie chce mi się wciągać roweru na któreś piętro… a jak bym zostawił na zewnątrz to by i łańcuch ukradli wraz z rowerem i stojakiem. Autobusem zajmuje mi do 40 minut, rowerem 5 do 15 (przy ulewie).