Jednostki miar można podzielić, z grubsza, na trzy klasy: metryczne, anglosaskie i dziwne 😉 Metryczne są nudne jak flaki z olejem, wszystko ma 10, 100 albo 1000 czegoś. Przedrostki zgodne z układem SI. Rzygi.
Miary anglosaskie są już bardziej ciekawe, ale w zasadzie wszystko sprowadza się do oswojenia się, poustawiania sobie tego i owego w głowie - da się przetrwać. Tu w Irlandii system metryczny został oficjalnie wprowadzony ładnych parę lat temu lat temu, niemniej jednak sporo ludzi w dalszym ciągu myśli w galonach, milach i kamieniach. "I lost two stones" chwali się kolega - i weź tu wykombinuj ile naprawdę schudł. Ciekawie jest ze zużyciem paliwa, które podaje się w MPG (Miles per Gallon) zamiast w litrach na 100 km. Pamiętam moją konsternację kiedy zapytałem znajomego ile mu pali jego samochód, a on mi na to, że auto jest wyjątkowo oszczędne, bo pali około 45. 45 MPG to jest jakieś 6.2 l/100km czyli faktycznie nieźle, ale przeliczenie tego w pamięci jest dość kłopotliwe dla przeciętnego zjadacza metrów.
Najciekawsze jednak są miary historyczne. Moją ulubioną od zawsze miarą prędkości była wiorsta na zdrowaśkę. Zawsze wydawało mi się, że to musi być jakaś ślimacza, bliżej nieznana prędkość - tymczasem okazuje się, że wcale nie. Zakładając bowiem, że wiorsta to ciut ponad 1000 metrów (dawniej 1077, obecnie 1066), a zdrowaśka ma około 20 sekund, jedna wiorsta na zdrowaśkę to ponad 190 kilometrów na godzinę. Całkiem szybko.
Przy okazji widać, jak bardzo nieprawdziwe są wszystkie (a na pewno większość) powieści i filmy SF, w których główny bohater przemieszcza się w czasie do przeszłości i tam funkcjonuje całkiem bezproblemowo, udając "tubylca". Tymczasem zdemaskować takiego delikwenta jest banalnie prosto, właśnie poprzez nieznajomość lokalnych jednostek miary. Ktoś wie ile to jest jedna włóka, łaszt lub wiertel? A w tamtych czasach ludzie mieli to wszystko w głowach i przeliczali kopanki na łany w pamięci.
Od razu przypomina mi się "Oko Jelenia" Andrzeja Pilipiuka, bardzo dobrze napisana powieść SF, której główny bohater, całkiem wbrew swojej woli, trafia z naszej współczesności do szesnastowiecznej Europy. Większa część jego wiedzy okazuje się bezużyteczna. A czyta się tym przyjemniej, że autor jest z wykształcenia archeologiem i ma w związku z tym wyjątkowo obszerną wiedzę historyczną, którą chętnie dzieli się z czytelnikami.
Kawału dziś nie ma i nie będzie. Może do jutra coś wyhoduję.
O.
Moja ulubiona miara, również prędkości, tyle że nieco wolniejszej jest furlong/fornight 🙂 (220 yardów na dwa tygodnie). Pozdrowienia z Lęborka!