Dziesiątkuję playlistę

https://xpil.eu/uu2

A w sumie to nawet bardziej, bo dziesiątkowanie z tego co kojarzę polegało na usunięciu co dziesiątego żołnierza, a u mnie taka rzeź, że z każdych pięciu średnio przeżyło tylko dwóch...

No bo tak: używam Spotify już od ładnych paru lat. Jeżeli wierzyć wiekowi najstarszego utworu na liście ulubionych, od stycznia 2015 roku...

{...szuku, szuku, szuku...}

... a gówno prawda, bo dłużej. Konto Spotify założyłem we wrześniu 2013, a od stycznia 2015 mam wersję płatną. Ale mniejsza o daty. Chodzi bowiem o to, że długość listy ulubionych zmienia się u mnie dość często. Zdarzają mi się akcje "czyszczenia" playlisty, która potem organicznie rośnie aż do osiągnięcia po raz kolejny masy krytycznej i tak to leci. Przez jakiś czas miałem w ulubionych prawie 1000 kawałków, potem było parę czystek, ostatnio się ustabilizowało na okolicach 510. I wtedy zauważyłem, że częściej przeskakuję utwory niż ich słucham, a to niedobry znak.

Przestawiłem więc swój ostatni, trzeci neuron w tryb "rzeź niewiniątek" i zacząłem bezlitoście wycinać z playlisty wszystko, co mi się choć trochę nie spodobało. Zajęło mi to około 4 dni, bo po drodze wiadomo, życie, praca, rodzina, książki, czasem trzeba pospać, czasem coś zjeść i czas zlatuje.

Kawałki usunięte z ulubionych przeniosłem pracowicie do nowej playlisty pt. "2022 dropouts" (mam podobną dla 2021 roku i zdaje się nawet już o tym kiedyś pisałem), bo przy takiej skali działań zawsze może się trafić jakiś kawałek, do którego jednak będę chciał wrócić.

Tym samym mam teraz na swojej playliście tylko 211 utworów, czyli wywaliłem średnio trzy z każdych pięciu. Efekt jest taki, że jak sobie teraz włączam ulubione w trybie losowym, zawsze mi plumka coś fajnego.

Najczęściej przeze mnie słuchane w ciągu ostatnich 4 tygodni:

Jockey Full of Burbon w wykonaniu Youn Sun Nah. Piosenka oryginalnie autorstwa Toma Waitsa, opowiada właściwie nie wiadomo tak do końca o czym, ale ma niesmowity klimat. Zwłaszcza ten refren:

Hey little bird, fly away home

Your house is on fire, your children are alone

A tu mini-opowiadanko zainspirowane tekstem piosenki: https://hitrecord.org/records/15209

Asturias, wersja wyjątkowo nie gitarowa tylko wokalna. Ta sama artystka. Niedawno zdaje się pisałem o tej piosence, więc się nie będę powtarzał.

Talamasca: The Time Machine. Wstyd się przyznać, że "czegoś takiego" w ogóle słucham, bo to w sumie straszna sieczka w stylu starego techno, ale całkiem nieźle nadaje się na tło muzyczne do innych wydarzeń.

Heavy Delta Blues, Justin Johnson. Wolny, hipnotyzujący blues grany slidem na gitarze elektroakustycznej. Po trwającym około minuty wstępie wchodzi sekcja rytmiczna. Bardzo przyjemne słuchadełko.

Piąta pozycja na dzisiejszej liście to Rush B, utwór wykonywany przez wielu muzyków w rozmaitych aranżacjach. Tu - forteklapa grana przez kapelę Sheet Music Boss. Kawałek może niezbyt porywający muzycznie, ale wpada w ucho, no i niebanalny do zagrania na czymkolwiek. Jest tego zresztą cała seria (Rush A, E, C, G i tak dalej).

Atlantyk Natalii Nykiel. Marynistyczne romansidło zagrane na pętli Bałtroczyka, ale daje radę.

Wspominałem przed chwilą, że "Rush" to cała rodzina kawałków. No właśnie. Rush A też trafił do mojej prywatnej Top 10 jak się okazuje.

Electro Blues też tu się już pojawiał na moich łamach. Łagodne, transowe rytmy, z interesującą głębią pod koniec.

Short Dress Gal - o tej piosence też już było. W dużym skrócie, opowieść o tym, że faceci lubią krótkie spódniczki.

Listę zamyka kawałek, którego już nie mam w ulubionych, ale który zdołał się przez ostatnie cztery tygodnie załapać na samym końcu Top 10. Caitlin De Ville: Alone.

https://xpil.eu/uu2

4 komentarze

  1. Ja to jak barbarzyńca – tango argentyńskie o każdej porze dnia lub nocy (bo czasem mi się owe pory mylą), Mozart przerywany bluesem, czasem duet wiolonczelistów, czasem tylko Hauzner, albo Hauzner i Ceku.
    Miłego;)

    1. U mnie duet wiolonczelistów był na tapecie praktycznie od zawsze, ale ostatnio w końcu trochę mi się przejadł. Ale pewnie jeszcze do nich wrócę, nie raz.

      Blues zdecydowanie wygrywa 🙂

      Natomiast tanga, a już szczególnie argentyńskiego, nie trawię. Nie i już.

Skomentuj anabell Anuluj pisanie odpowiedzi

Komentarze mile widziane.

Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]

Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.