Facet, wydawałoby się, niegłupi. W każdym razie IQ ciut powyżej temperatury pokojowej. Po studiach. Z niejednego chleba piec jadał. A nie, na odwrót. Chleb jadał. Z pieca. I w ogóle.
Ale jak trzeba faktycznie ruszyć tą marną resztką mózgu, to już nie bardzo.
No bo weźmy na ten przykład taki telewizor.
Wziął i się popsuł. Na dwa tygodnie przed świętami wysiadł mu jakiś element (sądząc po prawie-ultradźwiękowym pisku, pewnie kondensator). Niby już dawno powinien się popsuć, gwarancja skończyła mu się tak z półtora roku temu, a to nie czasy, że jak się kupiło Rubina, to on przechodził z uojca na syna przez kilka pokoleń. Teraz awarie się szczegółowo planuje i fakt, że nasz telewizor szlag trafił dopiero półtora roku po upływie gwarancji plasuje go na całkiem wysokiej pozycji w rankingu niezawodności.
No, ja tu gadu gadu, a telewizora nie ma. To znaczy jest. Popsuty.
Szybki rzut okiem na wuwuwu cośtam telewizory cośtam ie i okazuje się, że za całkiem nieduże pieniążki można kupić telewizor nie dość że sporo większy i ogólnie bardziejszy, to jeszcze prawie o połowę taniej od tego sprzed czterech lat.
No więc podyrdaliśmy do sklepu, nabyliśmy bydlę w drodze kupna, wracamy do dom.
Montujemy.
I tu malutki zonk, ponieważ okazuje się, że stary telewizor (ten popsuty) (co jeszcze wisi na ścianie) ma kabelek zasilający zamontowany do korpusu na stałe. I ten kabelek wchodzi w ścianę górnym otworem, a potem wychodzi z ww. ściany otworem dolnym i biegnie sobie tam do listwy zasilającej. Trzeba więc obciąć wtyczkę, żeby dało się przeciągnąć kabel przez ścianę.
Ponieważ podłączałem dziada do tej listwy w zeszłym roku, jakeśmy mieli remont, to pamiętałem doskonale, że to wtyczka pierwsza od prawej, na górnej listwie (listwy mam tam przykręcone do ściany dwie, tyle tego złomu elekstrycznego się nazbierało). No więc niewiele myśląc wyjąłem tę wtyczkę, urżnąłem ją nożyczkami i dawaj wyciągać kabel przez ścianę.
Ciągną i ciągną - wyciągnąć nie mogą...
No bo się okazało, że to jednak nie ten kabel.
W takim razie stwierdziłem w pełnej krasie swego napuszonego geniuszu, że prościej będzie urżnąć ten kabelek od strony telewizora. A potem się go namierzy i przeciągnie w dół, jak już się telewizor zdejmie ze ściany. Będzie więcej miejsca na manewry. I Wogle.
No i powiem tak: gdybym miał zwyczajne nożyce, mogłoby by być naprawdę krucho. Na szczęście te, którymi ciąłem ów nieszczęsny kabel, mają porządnie zaizolowane uchwyty. Więc jak już pizgło (a pizgło niemiłosiernie), to co prawda wystraszyłem się tak, że niewiele brakowało, a byłbym zbrązowił feng shui swych ineksprymabli, ale na szczęście skończyło się tylko na gromkim "oż, motyla noga!"
Korki, ma się rozumieć, wywaliło.
Nożyce deczko nadgryzione. I osmalone.
Co się okazało? Ano okazało się, że ta pierwsza wtyczka (którą radośnie urżnąłem) to był kabelek od NAS-a. Ale nie NASA, bo by było szkoda taką wielką agencję jednym kabelkiem załatwić, tylko od tego domowego NAS-a, o którym już zdaje się kiedyś pisałem.
No a drugi kabelek, którego próba urżnięcia zakończyła się wywaleniem korków, był przecież ciągle podłączony. Prawe gniazdo, owszem, ale DOLNEJ listwy jak się poniewczasie okazało...
Lista rzeczy do sprawdzenia na przyszłość:
1. Przed większymi robotami montażowymi (na przykład podmiana telewizora niedziałającego na działający) odłączać listwy zasilające od prundu.
2. Jak już urzynać kabelki, to najpierw sprawdzić DOKŁADNIE z obydwu końców do czego są podłączone
3. Zawsze używać do cięcia kabli nożyc z izolowanymi uchwytami.
W całym tym procederze towarzyszył mi znajomy, który dosłownie chwilę przedtem przyturlał się w celu obalenia filiżanki kawy oraz wypożyczenia mi dwóch kolejnych części kosmicznej sagi Reynoldsa. Wciąż czytam pierwszą część, czyli "Revelation Space", ale udało mi się ostatnio (w końcu!) trochę pchnąć lekturę i istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że skończę przed najbliższym lodowcem. No więc ów znajomy zapewne nie spodziewał się, że zamiast żłopać latte i napawać dysputami o wyższości Lema nad Reynoldsem (i na odwrót), weźmie udział w próbach spalenia lokalnej instalacji. Ale tak to już jest w życiu. Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji.
Haaa!
Cale szczescie, ze tobie nic sie nie stało…
Też się cieszę :]
Brak słów.
Dostalem czkawki 🙂
Mówią, żeby popijać wodą…
Nasz telewizor (i reszta sprzętu z kabelkami) ma opcję “sąsiad”. Jak coś nie działa, to się woła sąsiada, który sprawdza co i jak, i naprawia. Za darmo. Wróć. Za czas spędzony w naszym towarzystwie kiedy to w końcu ktoś cierpliwie go wysłucha – we własnym domu nie moze na to liczyć.
Haha. No niestety u nas opcja sąsiad nie jest tak rozbudowana. Owszem, mamy życzliwych sąsiadów, którzy potrafią zrobić dziurę w ścianie bez wzywania straży pożarnej, ale staramy się nie nadużywać ich gościnności… Poza tym przecież zamiana jednego telewizora na drugi to prosta czynność jest, co tam się może wydarzyć? 😉