Marudzimy

https://xpil.eu/4BKsX

Tym razem refleksja na temat tego, co myślę o nadopiekuńczości państwa irlandzkiego.

Na chwilę obecną sprawa ma się w ten sposób, że ludzie o dochodach poniżej X € na łeb mogą ubiegać się o tzw. Medical Card, czyli dokument zwalniający z płatności za usługi lekarskie (w tym również lekarstwa na receptę).

Nie wnikając w tej chwili szczegółowo w rodzaje tychże Medical Card (są bodajże dwa różne, ale mniejsza o to), a także ile na chwilę obecną wynosi X, spójrzmy jak paradoksalna sytuacja ma tu miejsce.

Załóżmy następujący (dość ekstremalny, ale nie niemożliwy) scenariusz:

Obywatel A, bezdzietny kawaler, zarabia rocznie €200,000, z czego odprowadza do kasy państwa około €95,000 (podatek, income levy, PRSI etc). W kieszeni zostaje mu ciut ponad €100,000 rocznie. Kupa kasy jak na bezdzietnego kawalera 😉

W tym samym czasie obywatel B, ojciec czworga dzieci oraz jedyny żywiciel rodziny, zarabia rocznie około €30,000. Daje to około €415 miesięcznie na każdego członka rodziny. Po odliczeniu podatków i innych obowiązkowych opłat, około €330 miesięcznie netto, na głowę. Zakładając, że X=500 (a więc zakładając, że o Medical Card można ubiegać się wyłącznie wtedy, gdy kwota miesięcznego dochodu na głowę nie przekracza €500), obywatel B aplikuje o Medical Card i ją otrzymuje.

Jakiś czas później obywatel A zapada na lekkie przeziębienie. Idzie więc do lekarza, gdzie płaci €60 za wizytę oraz kolejne €30 za lekarstwa.

Po kilku takich drobnych przeziębieniach obywatel A stwierdza, że szkoda mu za każdym razem wydawać prawie stówkę na lekarza / leki i zaczyna się kurować z lżejszych przeziębień samodzielnie, pozostawiając lekarzom te cięższe przypadki. Takie podejście sprawia jednak, że już w wieku lat 45 staje się on niezdolny do pracy, z przyczyn zdrowotnych. Tym samym przestaje on płacić do kasy €100,000 podatku rocznie. Mógłby pracować jeszcze 20 lat (i tym samym przynieść państwu około dwóch milionów euro przychodu z samych podatków), ale nie może. Dodatkowo jednak, ponieważ nie był w ciemię bity i wykupił za młodu polisę ubezpieczeniową, przez kolejnych 20 lat państwo będzie mu płacić pensję (w kwocie co prawda dużo niższej niż €200,000 rocznie, ale jednak), a więc nie tylko "straci" te dwa miliony podatku, ale jeszcze dodatkowo wyda kupę kasy na wypłatę ubezpieczenia.

W tym samym czasie, obywatel B odwiedza regularnie lekarzy kiedy tylko czknie lub kichnie. Ot, tak na wszelki wypadek. Ponieważ wizyty go nic nie kosztują (bądź też kosztują go symbolicznie małe kwoty), widuje on lekarza na tyle często, żeby wyłapywać wszelkie objawy chorób w bardzo wczesnym stadium, a więc nigdy nie zachoruje na nic poważniejszego i dożyje w zdrowiu do późnej starości.

Haczyk tkwi w tym, że skoro obywatel A nie płaci już podatku, wówczas nie będzie skąd zapłacić lekarzowi obywatela B. Albo więc państwo zaciągnie na ten cel kredyt, albo system się w końcu rypnie.

Dodatkowo, ponieważ obywatel B odwiedza lekarza częściej niż wynikałoby to z jego faktycznych potrzeb zdrowotnych, rośnie koszt ponoszony przez państwo (a więc, istnieje szansa na wzrost podatków w przyszłym roku).

Rozwiązanie?

Przede wszystkim, żeby było jasne: życzę obydwu panom dużo zdrowia i długich lat życia. Żeby jednak nieco poprawić sytuację, moja sugestia jest następująca:

1. Wszyscy posiadacze Medical Card powinni w danym miesiącu płacić za X pierwszych wizyt u lekarza z własnej kieszeni. X należy ustalić na jakimś rozsądnie niskim poziomie (2? 3? - nie wiem). Dzięki temu uniknie się nadmiernej ilości ludzi przychodzących do lekarzy z niedużym katarem albo z czkawką.

2. Jako alternatywę do opcji numer 1. (powyżej), możnaby założyć jakiś limit na ilość wizyt u lekarza w danym przedziale czasu, za które posiadacz Medical Card nie musi płacić. Dajmy na to, pierwsze 4 wizyty w miesiącu za darmo, a każda następna płatna wedle "normalnej" stawki.

Żadne z powyższych podejść nie gwarantuje "idealnej sprawiedliwości", ale też obydwa mają szansę na zmniejszenie kwot wydawanych przez państwo na "leczenie czkawki".

Pomijając teraz kwestie zdrowotne - kolejna sprawa, która powoduje, że Irlandia to państwo nadopiekuńcze, to status majątkowy wielodzietnych rodzin bezrobotnych. Całkiem niedawno ktoś wyliczył, że sześcioosobowa rodzina (a więc, małżeństwo z czwórką dzieci) może przy dobrych wiatrach dostać od państwa około 80,000 euro rocznie netto. Taki dochód dla rodziny pracującej oznacza łączną pensję brutto w kwocie ponad €120,000 rocznie - większość rodzin może sobie co najwyżej pomarzyć o takich pieniądzach.

Podobnie jak w poprzednim przykładzie, przedstawione powyżej wyliczenie jest dość ekstremalne - jednak jak najbardziej realne.

Rozwiązanie?

Ano, tutaj akurat najlepiej chyba sprawdziłby się model amerykański (pisałem już o tym wcześniej). A więc pomóc, owszem, ale jednorazowo. Już jakiś czas temu Irlandia przestała dawać bezterminowe zasiłki dla bezrobotnych, bo ktoś tam na górze wreszcie wziął kalkulator, pododawał i przemnożył, i wyszło na to, że nijak się budżet nie domknie. Teraz zaczynają się pomalutku brać za ludzi próbujących walić system opieki społecznej w bambus. Fajnie, ale to za mało.

Sytuacja, w której najniższa krajowa jest tylko ciut wyższa od kwoty przyznanego zasiłku, prowadzi w linii prostej do degeneracji społeczeństwa. Albowiem człowiek jest istotą z definicji leniwą i jak może wybrać między "pracować" a "nie pracować" za te same pieniądze, większość wybierze tę drugą opcję. A nawet jeżeli może pracować za €500 więcej niż wynosi zasiłek, ale ma dziecko, które musi wysłać do przedszkola (a za przedszkola płaci się tu czterocyfrowe kwoty), nijak się to nie kalkuluje.

Bez urazy. Nie twierdzę, że wszyscy wolą siedzieć na garnuszku państwa. Ale większość - jak obrazuje to przykład społeczeństwa brytyjskiego - owszem.

Na koniec powiem (wiele osób mogłoby mnie za to znielubić, ale na szczęście tego bloga i tak nikt nie czyta...), że jaki by ten system pomocy społecznej nie był, moim zdaniem łączna kwota zasiłku (dowolna ich kombinacja) nigdy nie powinna przekraczać 60-70% najniższej krajowej. Dzięki temu tylko ci najbardziej leniwi żyliby sobie na bezrobociu z wyboru, a reszta chcąc nie chcąc zabrałaby się uczciwie za szukanie pracy.

Oczywiście podane powyżej przykłady i wywody są mocno poupraszczane; indywidualne sytuacje zawsze mogą wyjść poza ramy bezdusznych przepisów. Chodzi mi jedynie o pokazanie ogólnego trendu.

Konstruktywna krytyka mile widziana!

https://xpil.eu/4BKsX

3 komentarze

  1. Sprawa jest skomplikowana i coraz bardziej komplikowana prze socjalistów, którzy z tego żyją. Wydaje mi się, że wystarczyłoby wrócić do korzeni, państwo powinno zajmować się tylko ochroną granic i bezpieczeństwa mieszkańców, a reszta sama by się uregulowała. Pan A wydając swoje pieniądze płaciłby te 20% w postaci VAT i by wystarczyło. Mobilizowało by to pana B do pracy, mógłby myć samochód panu A, którego by było na to stać, a obecnie to państwo zabiera panu A i daje panu B za nic. Nic nie powinno być za darmo, nigdy żaden pan B nie powinien mieć prawa powiedzieć, że mu się należy, jeśli się np. nie ubezpieczył. Sprawa obowiązkowych ubezpieczeń przejadanych na bieżąco przez państwo to też kolejny bezsens. Obecny system jest chory z założenia i musi się zawalić.

  2. moze zbytnio uproszczone, ale ogolnie zgadzam sie…

    czasami jak widze w LUASie zuli, ktorzy z ciderkiem sobie radosnie kimaja od zasilku do zasilku to mnie ogarnia irytacja…

Leave a Comment

Komentarze mile widziane.

Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]

Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.