Dziś szybka, za to podwójna, recenzja ze świata Dziewiątej Muzy.
Na pierwszy ogień pójdzie serial "Somewhere Between", czyli po naszemu "Gdzieś pomiędzy", chociaż jak znam kreatywność polskich tłumaczy, pewnie zrobią z tego "Trzy różowe świnki" albo "Bumerang Laury". Serial składa się z jednego sezonu i - o ile mi wiadomo - nie ma planów dokręcania kolejnych.
W pierwszym z dziesięciu odcinków cała trójka głównych bohaterów ginie. Nico zabity przez mafię ląduje na dnie jeziora w betonowych butach, z rękoma związanymi za plecami. Ośmioletnia Serena ginie z ręki porywacza, a jej mama, Laura, postanawia się zabić z rozpaczy i skacze do wody.
Pod koniec pierwszego odcinka okazuje się jednak, że Laura, Nico i Serena ciągle żyją. Co ciekawsze, świat cofnął się o osiem dni wstecz do tyłu nazad, a Laura i Nico pamiętają co ma się wydarzyć w ciągu tych ośmiu dni.
Mamy więc klasyczny thriller, w którym dwójka bohaterów próbuje uniknąć przeznaczenia i skierować wydarzenia na inny tor. Najlepiej taki, w którym brat Nico nie umiera w celi śmierci, w którym Sereny nikt nie porywa i nie zabija, w którym Tom (mąż Laury) nie porzuca jej, oskarżywszy o śmierć córki i tak dalej.
Co z tego wyniknie?
Tego już nie powiem, bo nie chcę zepsuć zabawy. Każdy odcinek przynosi jednak sporo napięcia i niespodzianek. Drobne, niepozorne wydarzenia lub migawki sprzed kilku odcinków mają nagle kluczowe znaczenie. Wszystko jest ze sobą połączone i układa się w dramatyczną łamigłówkę, którą Laura i Nico próbują najpierw zrozumieć, a potem rozwiązać.
Uda im się?
Trzeba obejrzeć, żeby się dowiedzieć 😉
Drugi film to już (na szczęście) nie serial, tylko jednorazówka z 2016 roku pod wiele mówiącym tytułem "Arrival", czyli "Przybycie". W odróżnieniu od przed chwilą opisanego serialu, w którym obsada była mi kompletnie obca, tutaj mamy trzy prawdziwe gwiazdy amerykańskiego kina: Amy Adams, Jeremy Renner i Forest Whitaker. Amy gra samotną eks-matkę, która najpierw rozeszła się z mężem, a potem straciła jedyne dziecko (jakaś rzadka choroba nowotworowa), Jeremy gra naukowca, a konkretnie fizyka teoretycznego, w końcu Whitaker jest w tym filmie jakimś wysoko postawionym wojskowym, formalnie kierującym całą operacją.
Jaką operacją?
Otóż na Ziemię przylatuje 12 statków Obcych. Statki zawisają w 12 różnych miejscach i sobie wiszą. Co 18 godzin wpuszczają na pokład garstkę uczonych, którzy próbują się z Obcymi porozumieć. Niestety, Obcy "mówią" językiem tak dziwnym, że nikomu nie udaje się go rozszyfrować?
Nikomu!
Nie! Oczywiście że nie. Louise, która oprócz tego, że jest rozwódką i opłakuje swoją zmarłą córkę, jest też wybitnym językologiem (czy jak to się tam teraz mówi). Armia zatrudnia ją, żeby rozgryzła tajemniczy język, i wokół tego zadania kręci się tak naprawdę cała fabuła. Nie ma latania po Kosmosie i szczelania sie laseramy, a szkoda, bo to mój ulubiony kawałek w SciFi. Jest zamiast tego mnóstwo powolnych, sennych jakby scen, w których oBcy "mówią", a Loiuse próbuje ich rozgryźć.
Końcem końców okazuje się, że opanowanie języka Obcych daje wgląd w przyszłość, dzięki czemu Loiuse udaje się "zajrzeć" na imprezę charytatywną, w której weźmie udział za kilka lat i podejrzeć pewien bardzo ważny numer telefonu, dzięki któremu...
A nie, nie powiem nic więcej.
Jak widać, obydwa filmy, o których dziś piszę, mają wspólny mianownik: podróże w czasie. Jest to jeden z moich ulubionych motywów w fantastyce, dlatego - chociaż filmy są oficjalnie oceniane raczej przeciętnie - mi się obydwa bardzo spodobały. Tak bardzo, że poświęciłem dzisiejszy poranek na ten właśnie wpis.
O.
„która najpierw rozeszła się z mężem, a potem straciła jedyne dziecko (jakaś rzadka choroba nowotworowa)” – IMHO do czasu, kiedy gadają z obcymi to dziecko się jeszcze nie urodziło. Sceny z dzieckiem to wizje tego, co się zdarzy.
No właśnie tu nie jestem pewien. Wydaje mi się, że tu jest jakaś pętla czasowa. Dziecko już nie żyje, a zarazem jeszcze się nie urodziło. Albo po prostu potrzebuję więcej kawy żeby to załapać…
Oglądałem na Netflixie i mają tam nawet dobre tłumaczenie (napisy). Jest tutaj wykorzystana w pewnym stopniu hipoteza Sapira-Whorfa
[spoiler title=”Co do fabuły”]… Louise zaczyna widzieć przyszłość – poznaje życie jeszcze nienarodzonej córki i (pod koniec) poznaje, kim będzie jej mąż (nie zięć) i dlaczego odszedł. Kluczowa scena to spotkanie z chińskim generałem, gdzie poznaje jego prywatny numer i słowa, które zażegnują kryzys[/spoiler]
Film oglądałam, bo coś mi tam miga, że ich język to były czarne symbole, które Obcy sobie sprytnie malowali… ale fabuły nie pamiętam, bo ja mam takiego Alzheimer`a filmowego, jak określił mój mąż. Średnio raz na rok mogę oglądać ten sam film i wciąż mam taką samą radość i czekam w napięciu, co się stanie 😉
Serialem mnie zaintrygowałeś, może nawet namówię Połówka?
Dzięki
Serial jest z cyklu jednorazówek (raczej się do niego nie wróci, w odróżnieniu od sitcomów typu „Friends” czy „The Big Bang Theory”), ale mimo to polecam. Dużo się tam dzieje i nigdy do końca nie wiadomo kto jest dobry a kto zly.