Spotify: najlepsze kawałki

https://xpil.eu/hzo

Pod koniec 2017 roku założyłem sobie nową playlistę o wielce znaczącej nazwie "best". Dodaję do niej tylko te kawałki, które absolutnie, ale to absolutnie urywają dupę, powalają na kolana lub też wprawiają mnie w różne inne pozytywne stany umysłu.

Przez półtora roku na liście tej utrzymało się zaledwie 28 kawałków (tak, usuwam z niej utwory, które straciły swój pierwotny blask). Dziś pokażę tę listę całemu światu (czyli wszystkim moim trzem Czytelnikom, przy dobrych wiatrach).

Uwaga: utwory, które udało mi się znaleźć na Tyrurce wrzucam z linkiem do Turyrki, pozostałe - do oryginału na Spotify. Na końcu zresztą jest link do całej listy jakby ktoś chciał.

Lecimy. Kolejność przypadkowa:

Po angielsku "Celebrate the Big Bonnet", czyli po naszemu w sumie nie wiem. Świętujmy Wielką Maskę Samochodową? Wielki Czepek? Wielki Żagiel? Noż kurdę. W każdym razie słowa nie są zbyt porywające: mówią o babce, która próbuje łowić ryby, ale idzie jej raczej średnio. Co to muzyki natomiast, miód w uchu. Rytm, melodia, tempo... Nic tylko się zanurzyć.
Jazzowa wersja oklepanego "Dla Elizy" - tempo dużo szybsze od oryginału, bardzo fajnie połamane tu i tam takty, świetnie wchodzi w ucho.
To podobno fragment ścieżki dźwiękowej z jakiegoś filmu - nie wiem, nie znam się, nie widziałem, zarobiony jestem. Ale takiego zestawienia perkusyjno - dęto - symfonicznego przegapić nie wolno.
Kolejny klasyk, o którym już tu kiedyś zresztą pisałem. Fazil Say gra Paganiniego na forteklapie tak, że włoski na przedramionach dęba stają i nie chcą opaść.
Raczej durnowata piosenka o duchach, upiorach, graniu w karty, nieszczęśliwych miłościach oraz nieuchronnie zbliżającej się śmierci. Całkiem interesująca muzycznie. Z pozoru takie tam umpa-umpa, ale po kilku odsłuchaniach nabiera mocy 😉
Za Możdżerem nie przepadam (jeszcze! Podobno trzeba doń dojrzeć!), ale kilka jego kawałków podoba mi się bardzo. To jeden z nich. Podobnie jak w "Africa", tu też mamy mnóstwo sekund małych, w których Możdżer się ewidentnie lubuje i które paradoksalnie pasują, chociaż wedle wszelkich znaków nie powinny. Myślę, że Gershwin, gdyby żył, byłby zachwycony.
A tu całkiem smutna piosenka o biednej rodzinie. Matka próbuje wymodlić ze starego garnka jeszcze parę kropel. Żadnego wyrzucania odpadków, wszystko trzeba zjeść. Takie tam. Bardzo sierdcoszczipatielnyj kawałek.
Tej piosenki za bardzo nie rozumiem prawdę powiedziawszy, ale zblazowany wokal oraz "You fuck with mother nature, and she's gonna get pissed" bardzo mi robią.
Stary kawałek w nowym wykonaniu a'capella (tu oryginał: https://www.youtube.com/watch?v=OdYGnAFaeHU). Doskonale zaśpiewany, z interesującym podkładem "perkusyjnym". No i bonusik dla pań, można się pogapić na ładnych panów.
A tu pani zastrzeliła druga panią z czterdziestkiczwórki i prawie jej się udało, ale ją przyuważyli jak uciekała i dostała 41 lat odsiadki. Historyjka raczej banalna, za to bezbłędne wykonanie. Nie da się przy tym kawałku nie gibać 😉
Zmiana klimatu: klasyk Queen w wykonaniu swingującego septetu Pink Turtle. Niebanalne, łagodne, intrygujące, optymistyczne.
https://www.youtube.com/watch?v=FFAoTtCI7zc
Nilsa Lofgrena odkryłem stosunkowo niedawno i zapadłem się w jego basowej gitarze po same uszy. Coś niesamowitego. Uwaga: powyższy kawałek na YT to tak naprawdę dwa utwory; ten, o którym piszę, kończy się w okolicach trzech i pół minuty.
Ośmiominutowy majstersztyk perkusji, fortepianu, skrzypiec, chórków i Bill Brama wie czego jeszcze. Bardzo relaksujący utwór, pomógł mi wiele, wiele razy skupić się przy większej robocie.
Relaksujące glissanda w stylu country. Nie lubię country, ale ten kawałek... no robi mi. Robi mi i już.
https://www.youtube.com/watch?v=-WEn1rWptp0
Rodrigo y Gabriela to duet wybitny. Na ich nowej płycie zatytułowanej "11:11" są same perełki. To jedna z nich.
A tu nowoczesna przeróbka starego hitu (oryginał: https://www.youtube.com/watch?v=NMD9wUWpKsA). Po raz kolejny niby banalne bum-cyk-cyk, ale mi się podoba.
Piosenka o sztormie. Po dwuminutowym intro w stylu Krainy Łagodności zaczyna się dynamiczna opowieść o sztormie, morzu, falach i takich tam różnych. Mi piosenka podoba się głównie ze względu na linię melodyczną i rytm.
Nie mam pojęcia o czym jest ta piosenka, ale nietypowy akcent wokalistki, mnóstwo synkop oraz chórki w tle sprawiają, że wpadam w trans, z którego ciężko mi potem wyjść. Niesamowita sprawa.
Raz jeszcze Roderyk z Gabryśką zrywają struny i czynią akustyczne cuda. Czapki z głów.
A tu odrobina doskonałej jakości brass-jazzu, z dużą ilością wszystkiego po trochu 😉 Kawałek jakby specjalnie zrobiony do słuchania w aucie.
Nowoczesna przeróbka starego hitu (mam deja-vu pisząc te słowa, a może nawet treja-vu czy też quadreja-vu). Tu link do oryginału: https://www.youtube.com/watch?v=5d-UngCCP5g Piosenkę najpierw śpiewa pan, a później pani. Tematyka zawsze na czasie czyli minispódniczki.
Po raz kolejny Kraina Łagodności. Pani uciekł koń, pani szuka konia, w tle księżyc, pod kopytami słodka trawa, są góry, równiny, jest dzień i noc, jest budowanie napięcia, wreszcie jest wspólny, radosny galop. Mogę tej piosenki słuchać w kółko godzinami.
Po dość długim, bo ponad dwuminutowym wstępnie mamy trzy zwrotki: pierwsza opowiada o tym, jak Maryja z Dzieciątkiem ukrywają się przed Herodem i nikt im nie chce pomóc, druga jak Meksykanka z dzieckiem próbują przejść przez granicę z US ale nikt im nie chce pomóc, a trzecia ogólnie podsumowująca, że niby wszędzie wolność i swoboda, niech żyje zabawa i dziewczyna młoda, ale jak przychodzi co do czego to spadaj na drzewo i Wogle. Jednak nie słowa w tej piosence są najlepsze tylko głębokie, rytmiczne basy masujące najgłębsze otchłanie mego nerwu ślimakowego.
A tu dość wielowarstwowa piosenka o pieniądzach, napadach, bandytach, rewolucji, zmianie, socializmie, wolności, niewoli i mnóstwie innych Wogli. Podobnie jak z piosenką powyżej słucham jej głównie dla melodii i przepitych wokali.
A tu irlandzka pieśń o wędrówce. Molowe akordy przeplatają się opisami pustynnych tras, zakurzonych amerykańskich przedmieści i przemijania.
I raz jeszcze piosenka o niebardzowiemczym, chyba o rzece, chlańsku, pięciu sierotach, modlitwie i ogólnie przechlapanym żywocie. Najlepszy jest gość grający równocześnie na kontrabasie i perkusji. Rytmicznie więcej tam synkop niż "zwykłych" taktów, całość robi niesamowite wrażenie.
Żeby nie popaść w monotematyczność trzeba czasem sięgnąć poza swoje ulubione gatunki, można tam znaleźć coś naprawdę niebanalnego. To jeden z takich kawałków. Prawie sześć minut, co chwilę dochodzą nowe motywy i instrumenty żeby w okolicach 4m30s wytrysnąć ostatecznym orgazmem riffów. Bardzo przyjemne słuchadło. Wie ktoś jaki to gatunek jest?
Na koniec raz jeszcze Fazil Say i jego genialna interpretacja "Marsza Tureckiego". Brzmi jakby miał co najmniej po piętnaście palców w każdej z czterech rąk, gra z prędkością odrzutowca, ogólnie radzi sobie z forteklapą całkiem całkiem.

Na dzisiaj to już wszystko (uff), na koniec jeszcze tylko obiecany link do playlisty: https://open.spotify.com/playlist/5Rc8HdeKoTOqljq1K81YpX?si=weAplUrLSmisnkNqhBmZng

https://xpil.eu/hzo

6 komentarzy

  1. Skontrolujemy co dla nas przygotowaliście towarzyszu. Puściłem, pierwszy kawałek (Chicken) w stylu Transport Tycoon. Dobrze.

  2. W ciągu ostatnich dni przesłuchałem parę razy Twoją playlistę (jestem nierychliwy, ale sprawiedliwy, czy jakoś tak). Najbardziej podobały mi się:
    “Dacoit Duel” i “Calcutta Blues” – perkusja daje radę.
    “We Are the Champions” – sympatyczny cover, ale widzę, że to część masówki, tym razem spod znaku “Pop in Swing”.
    “Atman” – świetny utwór, duet R&G ma kilka mocnych kawałków na swoim koncie. Mój problem z nimi jest jednak taki, że na dłuższą metę wydają się monotonii i żaden ich album tak naprawdę mi się nie podoba jako całość. Umiem ich słuchać tylko „pojedynczo”. Notabene, tak samo mam ze Stingiem.
    “The Good, the Bad, the Ugly” – znakomita interpretacja.
    “Atlantyk” – sympatyczny polski pop.

    1. “Dacoit Duel” jest niesamowity – jego struktura trochę mi się kojarzy z “Revolutions” JMJ (utworem, nie całą płytą). Chyba dzięki tej rozkręcającej się perkusji.

      “Calcutta Blues” z kolei to paradoks – nie przepadam za instrumentami dętymi, ale tutaj pasują wręcz idealnie. Niespieszny, leniwy rytm dobrze mi robi na fale mózgowe, pozwala się skupić.

      “We Are the Champions” – tu z kolei mamy cover, a dobrze zrobione covery wielkich hitów zawsze będą w cenie bo ludzki mózg lubi znajome rzeczy, lubi mieć się do czegoś odnieść. Tak samo u mnie jest z “Summertime” w interpretacji Mietka Kosza czy dowcipny “We Are The World” Richarda Cheese, a nawet “Mercedes Benz” Klausa Lage – chociaż kompletnie różne od oryginałów, jednak się przyjemnie “zahaczają” na neuronach.

      “Atlantyk” po prostu wpada w ucho. Żadne tam wybitności, ale jak tego słucham to mi wszystko pląsa 🙂

Skomentuj xpil Anuluj pisanie odpowiedzi

Komentarze mile widziane.

Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]

Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.