Raz do roku, na ogół w okolicach połowy trzeciego tygodnia grudnia, przydarzają nam się święta bożego narodzenia. Sądząc po ogólnej rozpierdusze w mediach i sklepach, nie jesteśmy w tym odosobnieni - wygląda na to, że podobna heca przytrafia się w onym czasie wielu innym rodzinom w bliższym lub dalszym sąsiedztwie. Gdyby ten gość dwa tysiące lat temu (z hakiem!) wiedział, że jego narodziny będą kiedyś świętowane za pomocą masowego mordowania karpi, indyków i choinek, pewnie by się dwa razy zastanowił zanim by się w ogóle urodził. No ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, stało się, jest więc sobie tradycja i trzeba jej co roku zadośćuczynić.
Elementem podstawowym tychże świąt jest - jakże by inaczej - wyżerka. Trochę to smutne, bo teoretycznie święta służą do tego, żeby w cichej zadumie kontempluć te wszystkie wydarzenia sprzed tysięcy lat, a oprócz tego spotkać sie z rodziną, przekazać sobie nawzajem dobre fluidy i takie tam, panie, różne. U nas niestety nie ma lekko, rodziny jak na lekarstwo, w dodatku rozparcelowana geograficznie tak, że rzadko kiedy spotykamy się wszyscy razem. Do tego dochodzi jeszcze aspekt religijny, który litościwie pominę (stali czytelnicy znają - przynajmniej z grubsza - mój światopogląd na wszelakie religie, a nowych nie chcę zanudzać, chociaż właśnie to robię, za pomocą przydługich didaskaliów w nawiasie).
No a jak wyżerka, to obowiązkowo ryba po grecku.
A propos, od razu przypominają mi się dwa durne kawały (ewentualnych Greków czytających niniejszy wpis z górzy przepraszam...):
- Grecy szczycą się tym, że wynaleźli miłość cielesną. Francuzi zaś twierdzą, że owszem, ale to oni kilka lat później wymyślili seks z udziałem kobiet,
- Grecy szczycą się tym, że wynaleźli metodę antykoncepcji polegającą na włożeniu przyrodzenia w jelito grube owcy. Francuzi zaś twierdzą, że owszem, ale to oni zasugerowali potem, że warto by najpierw wyjąć jelito grube z owcy...
Niestety, trochę-śmy się w tym roku przeliczyli (a właściwie niedoliczyli) w kwestii ilości żarłoków przy wigilijnej kolacji, w związku z czym nastąpił nieprzewidziany protokołem nadmiar ww ryby po grecku, jak również czterech różnych sałatek. Wszystko to wylądowało w lodówce.
A tam, jak to w lodówce. Niby zimno, ale mrozu nie ma, po paru dniach takie sałatki i inne rybki to już raczej nie tenteges. Szybka analiza olfaktoryczna wnętrza lodówki uświadomiła nam, że trzeba rozpocząć natychmiastową przymusową ewakuację świątecznych potraw. Sałatki zdążyły już zbudować sobie podwaliny demokracji i właśnie debatowały nad wadami i zaletami poszczególnych systemów głosowania. Łosoś z ryby po grecku nawiązał stosunki dyplomatyczne ze śledziem z sałatki śledziowej. Jeszcze trochę i wszystko zacznie się ruszać. Trzeba działać!
Po zutylizowaniu sałatki w sosie vinaigrette skończyło się miejsce w śmietniku. Dalejże więc wyjąłem zeń pełny worek, a resztę żarcia z lodówki postanowiłem wykidać do osobnego worka.
I tu akcja właściwa (nie wiem po co ja to w ogóle piszę, większość czytelników i tak zasnęła między pierwszym a drugim akapitem...). Otóż nowy worek okazał się być lekko chory na niewydolność warstwy dolnej. Znaczy się, dno worka się rozpękło wzdłuż szwu w momencie, kiedy uderzyła w nie spadająca z półmiska wielka porcja starej, już lekko zajeżdżającej ryby po grecku. Efekt: ze dwa kilogramy ryby wymieszanej z farszem, walające się radośnie po podłodze w kuchni. Ja, stojący z głupią miną, z dziurawym workiem (właściciela bloga Dziurawy Worek przepraszam za niezamierzoną reklamę). Żona, pochylająca się nad tymże workiem, z gargantuicznych rozmiarów półmiskiem.
Efekt drugi: wybuch śmiechu. Zobaczywszy bowiem wielką stertę lekko zatęchłej ryby na podłodze, zakrzyknąłem radośnie "yay!", czym rozbawiłem moją lepszą połówkę, no i poszła reakcja łańcuchowa.
Jak się już wychachaliśmy, trzeba było tę rybę z kuchennej podłogi wyeksmitować, co też skwapliwie uczyniliśmy, tym razem szczegółowo badając wytrzymałość kolejnego worka.
Za rok trzeba będzie zaprząc lepszego planistę, w przeciwnym razie znów narobimy żarcia na zapas, a to szkoda potem wyrzucać. Nawet z przelotką przez niesprawny worek, nadal szkoda.
Tymczasem, tradycyjnie już, idę wlać w górny otwór Juniora trochę mleka. A także wykonać przegląd otworu dolnego.
Taki lajf.
*.ie? Nawet nie wiedziałem, że pod takim adresem też blog działa. Popatrz ile to się człowiek dowiaduje czytając blogi kulinarne 😉
Yyyy ale w sensie że jak kulinarne?
Znów zafundowałeś mi dwudziestominutowy atak śmiechu! 🙂
Przy okazji: same najlepsze noworoczne życzenia dla Was…
L.