Zaczęło się chyba od tego, że wygrałem konkurs ortograficzny w podstawówce. Ubzdurałem sobie wtedy (podświadomie jeszcze), że moim powołaniem będzie krzewienie polszczyzny wśród niewyedukowanej (w końcu to ja wygrałem!) braci. Idealny materiał na trolla, nieprawdaż? Gdyby w tamtych czasach istniał internet (a w każdym razie, internet w tak ogólnodostępnej i łatwej postaci jak dzisiaj), zapewne stałbym teraz z maczugą gdzieś przy moście i kasował za przejściówki.
Udało mi się trollowego losu uniknąć (acz nie ze wszystkim, można znaleźć kilka mocno zajeżdżających trollem wypowiedzi mojego autorstwa na polskiej grupie dyskusyjnej poświęconej Accessowi i VBA: pl.comp.bazy-danych.msaccess), ale do dzisiaj siedzi mi we łbie gnom językowy, który (w sposób zupełnie autonomiczny i niezależny ode mnie) żongluje literkami, znaczeniami, szuka dziury w całym i tak dalej.
Bawią mnie na przykład niektóre kawały a'la Miodek, typu:
- Panie profesorze, forma "porachuje" jest poprawna?
- Tak, ale grzeczniej byłoby "już czas, panowie"
I drugi, niemal identyczny:
- Panie profesorze, forma "szachuje" jest poprawna?
- Tak, ale grzeczniej byłoby "ciszej, panowie"
Miałem też przez jakiś czas mocną zajawkę na punkcie poprawności ortograficznej i rzucałem się spieniony na wszystkich napotkanych użytkowników Internetu, którzy śmieli w mojej (mojej!) obecności popełnić błąd. Z godnym podziwu (ale też współczucia) zapałem docinałem baranom ortograficznym w nadziei, że to coś zmieni. Zmieniło się tylko tyle, że tu i ówdzie zaczęto mnie nazywać ortofaszystą. Do dzisiaj mnie kłóje w oczy jak ktoś robi błendy ale jusz się tak nie spinam. Bo i po co...
Kolejna rzecz, która mnie od zawsze cieszy i śmieszy to przestawianki literowe. Bierzemy dwa słówka, zamieniamy miejscami początkowe litery (bądź sylaby - czasem trzeba wykombinować) i dostajemy zupełnie inne wyrażenie. Na ogół nieprzyzwoite. Przykłady:
- domki w Słupsku
- stój, Halina
- gazda w pilarecie
- tenis w porcie
- mała generała paczka
- chyży rój w cichej lipie
Więcej da się wyguglać, jest tego mnóstwo.
Bawią mnie również kawały językowe, w których zmiana znaczenia następuje wskutek innego podziału zdania na słowa, bez zmiany kolejności liter. Jest cała seria "przypowieści":
- O powidłach: po widłach to dziury w plecach
- O dziewannie: "dzie wanna będę rzygał"
- O traktorze i warkoczach: "Jedzie traktor i warkocze"
- O pałacyku i latarence: "Pała cyk lata ręka"
- O dźwigu: "Zamknij dźwi gówniarzu"
- O naleśniku i drzemie: "Leży leśnik na leśniku i drzemie"
To też tylko garść przykładów, więcej da się znaleźć w Sieci.
Dość niepokojące jest to, że w większości kawałów puenta opiera się na czyimś nieszczęściu bądź cierpieniu. Proponuję, żeby Czytelnik w tej chwili przerwał lekturę tego wpisu i poświęcił około minuty na przypomnienie sobie kawału, w którym nikomu nie dzieje się żadna krzywda, a który mimo to jest śmieszny.
<60 sekund później>
Ciekawe, prawda? We wszystkich kawałach komuś rozrywa dupę, ktoś spada na ryj, dowiaduje się o czyjejś śmierci, zdradzie, idzie do więzienia, przewraca się, boli go albo jest poniżony. Albo, jeżeli już nikt nie cierpi to kawał jest co najwyżej średni. Nie do końca sobie to uświadamiałem aż do czasu przeczytania "Obcego w obcym kraju" Heinleina, w której to powieści bohater w pewnym momencie snuje rozważania na temat anatomii humoru.
Jest parę wyjątków od tej reguły, poniżej mój ulubiony:
Krasnoludek w aptece:
- Poproszę aspirynę
- Zapakować?
- Nie, poturlam sobie.
Z aptecznych kawałów lubię też ten o chemiku i aspirynie:
Chemik w aptece:
- Poproszę paczkę kwasu acetylosalicylowego
- Ma pan na myśli aspirynę?
- Tak tak, właśnie. Nigdy nie miałem pamięci do nazw.
Ze stopnia skomplikowania polskiego języka najlepiej zdają sobie sprawę rodzice dzieci wielojęzycznych (np. dwujęzycznych, jak nasza córka). Dziecko takie, mieszkając za granicą, często uczy się najpierw lokalnego języka (np. angielskiego) a dopiero potem polskiego. Nasz córa spędzała dotychczas większość swojego czasu w angielskojęzycznym przedszkolu i siłą rzeczy po angielsku mówi już bardzo płynnie, natomiast polszczyzna przychodzi jej z trudem. Przekonała się już na szczęście, że jest na świecie dużo ludzi, którzy wolą mówić po polsku i chętnie się polskiego uczy - natomiast zawiłość i mnogość odmian różnych słówek w połączeniu z ogromną ilością wyjątków od reguł powodują, że nauka idzie topornie.
Angielski jest dla tutejszych polskich dzieci tak naprawdę pierwszym językiem. Przekonujemy się o tym za każdym razem, kiedy odwiedzają nas jacyś polscy znajomi z dziećmi. Dopóki wszyscy siedzimy razem, rozmowa toczy się po polsku. Jednak jak tylko dzieci zostają w swoim własnym towarzystwie, odruchowo przełączają się na angielski. Jest to zarówno ciekawe jak i nieco smutne. Już wiem, że moje dziecko nigdy nie pójdzie w ortofaszystowskie ślady swego ojca 😉
Żonglowanie literkami ma jedną zaletę: genialnie pomaga w Literakach (o których zresztą pisałem wcześniej). Dzięki odruchowemu anagramowaniu wszystkiego co mi wlezie w oko po prostu patrzę na bezsensowną zbitkę liter i układam długie wyrazy prawie bez zastanowienia. AUBKTLE to BUTELKA, EEOFNLT to TELEFON a KWZEOND to DZWONEK - dzięki temu, że widzę długie anagramy od razu, łatwiej mi się gra w sprintach typu 3 albo 4 minuty na partię. Moim ulubionym czasem partii jest 5 minut (nie ma paniki - ale też nie można iść po herbatę w połowie partii).
W podstawówce wymyśliliśmy z kolegą własny język, polegający na najzwyklejszym anagramowaniu mówionych wyrazów. Anagramowało się w locie, często to samo słowo było anagramowane na różne sposoby (żeby było ciekawiej), niektóre słowa brzmiały dość egzotycznie (np "ęis"), a w efekcie człowiek nabierał ogromnej wprawy w przestawianiu liter. Język umarł śmiercią naturalną jak tylko skończyła się podstawówka - kolegi od tamtej pory nie widziałem, może siedzi gdzieś i dorabia sobie weekendami na anagramatorach 😉
Osobną książkę dałoby się napisać o słowniku dopuszczalnych wyrazów na kurnikowych Literakach. Zasady dopuszczalności są co prawda dość jasno zdefiniowane, natomiast zakres słowników źródłowych jest bardzo szeroki i można tam znaleźć sporo naprawdę niezłych perełek. O tym już pisałem, dzisiaj chciałem się zastanowić nad mentalnością ludzi, którzy trollują na forum Literaków narzekając na bzdurność wyrazów. Ludzie! Przecież gier słownych online jest więcej niż ja ubieram skarpetek w ciągu jednego roku. Jak się nie podoba to nikt wam tu grać nie każe... Ale nie, przyjdzie taki i zacznie narzekać, a to że chuj się pisze przez ce-ha, a to że stup pisze się przez ó, a to znowu że nie ma w słowniku warozy... no urwał żeż twoją nać, nie ma to nie ma, chcesz warozę to idź sobie do pasieki a nie czas tracisz, swój i innych, na trollowaniu.
Na zakończenie kawał, jeden z moich ulubionych jeśli chodzi o kolorystykę językową:
A young man from Texas walks into a bar and asks the bartender for a drink. The bartender replies:"You got any ID?"
The Texan says
"About what?"
Zdognie z najnowszymi baniadmai perzporawdzomyni na bytyrijskch uweniretasytch nie ma zenacznia kojnolesc ltier przy zpiasie dengao solwa.
Nwajzanszyeim jest, aby prieszwa i otatsnia lteria byla na siwom mijsecu, ptzosałoe mgoą być w niaedziłe i w dszalym cąigu nie pwinono to sawrztać polbemórw ze zozumierniem tksetu.
Dzijee sie tak datgelo, ze nie czamyty wyszistkch lteir w sołwie, ale cłae sołwa od razu.
A propos brytyjskich uniwersytetów i uczonych: podobno niedawno brytyjscy naukowcy odkryli mołdawskich naukowców…
a córkę zawsze możesz próbować wychować na dwu+ językową ortofaszystkę.
ajajajwaj… "Miałem też przez jakiś czas mocną zajawkę…"
ZAJAWKE????????
o jezyku Wasc piszesz i slangu uzywasz???
A fe!
Tak właśnie marudzą trolle kurnikowe na temat słów, które wydają im się nieprawidłowe. Najpierw sprawdź (www.sjp.pl), potem marudź 🙂