Czy da się anulować mandat? Dwie nudne opowieści z życia wzięte.

https://xpil.eu/WuM09

Dzisiaj dwie historyjki z mojej emigracyjnej tułaczki. Jedna sprzed trzech lat, druga nieco bardziej zamierzchła.

Zaczniemy od tej świeższej.


Kupując auto (o którym zresztą już tu niedawno pisałem) mamy obowiązek opłacić podatek drogowy oraz polisę ubezpieczeniową. Przy czym ubezpieczenie obowiązkowo musi być załatwione zanim się w ogóle wsiądzie do auta, natomiast podatek drogowy należy uiścić w ciągu 14 dni od daty zakupu pojazdu (w przypadku aut nowych, bo używane na ogół już mają to opłacone). Urząd podatkowy ma potem wedle leguraminu do czterech dni roboczych na przesłanie dokumentów potwierdzających opłacenie podatku (w tym tzw. motor tax disk czyli okrągły papierek, który umieszcza się pod przednią szybą w specjalnie w tym celu zainstalowanej kieszonce).

Ponieważ jestem obywatelem z gatunku ostrożnych i starających się z machiną urzędniczą żyć na dobrej stopie, podatek drogowy opłaciłem z góry razem z polisą ubezpieczeniową, czyli w dniu zakupu auta.

Już dwa dni później znalazłem za wycieraczką mandacik wystawiony przez lokalny odpowiednik straży miejskiej, za brak motor tax disk. Ponieważ obowiązek jest, a ja go nie dopełniłem, mam za karę zapłacić €60, chyba że nie zapłacę w terminie, wtedy €90, a jak znów nie zapłacę w terminie, to się będziemy sądzić.

Myślę sobie, dziadygo taki owaki, nie będziesz mię tu mandatem szczuł za brak dokumentu, którego przecież fizycznie nie jestem w stanie posiadać, bo poczta działa w tempie poczty. Nasmarowałem do odpowiednika lokalnego Urzędu Miasta emaila, w którym wyjaśniłem jak krowie na rowie, że skąd mam wziąć ten nieszczęsny Motor Tax Disk skoro płatność wykonałem mniej niż 48 godzin temu, a urząd ma na przesłanie papierka 4 dni. Załączyłem jeszcze potwierdzenie zapłaconego podatku - i czekam.

Nazajutrz przychodzi wiadomość, że moja sprawa została skierowana do właściwego wydziału.

Na kolejny zajutrz przychodzi wiadomość, że rzeczony właściwy wydział przekazał moją sprawę do właściwej komórki.

I jeszcze tego samego dnia dostałem trzeciego e-maila, tym razem już od właściwej komórki właściwego wydziału lokalnego urzędu, że mi ten nieszczęsny mandat - uwaga, w drodze wyjątku - anulują, ale jak mnie złapią bez tego dysku drugi raz to już nie będzie pobłażania.

Trochę mnie to rozjuszyło - no bo jak to, samochód jest, a ja go nie mogę używać, bo się urzędy spóźniają? Na szczęście już następnego dnia rano listonosz przyniósł kopertę z okrągłym papierkiem w środku i po kłopocie.

Temat ponoć jest nienowy i ostatnio coś przebąkują, żeby znieść ten obowiązek, bo policja Garda i tak ma dostęp do tej informacji na podstawie numeru rejestracyjnego. Więc może się okazać, że za jakiś czas problem zniknie na dobre.


Druga opowieść dotyczy sytuacji sprzed ponad 15 lat. Pracowałem wtedy dla firmy z biurem w DunLaoghaire, a mieszkaliśmy w Bray - układ dość wygodny, ponieważ obydwa te miasta siedzą względnie blisko siebie, na południe od Dublina, więc dojazdy do pracy były mało męczące i dość krótkie. W normalnych warunkach jechało się jakieś 20 minut do pół godziny, a jak już się trafił korek to około 40 minut.

Któregoś pięknego przedpołudnia złapała mnie jelitówka. Siedziałem akurat przy biurku w pracy, przegryzając się przez jakieś tabelki na SQL Serwerze (opis, który pasuje do około 80% mojego życia zawodowego...), kiedy poczułem charakterystyczne burczenie w kiszkach i zaraz potem intensywną potrzebę nawiedzenia wucetu, w którym spędziłem dobry kwadrans.

Wróciwszy do biurka stwierdziłem, że "jakoś to będzie", przemęczę się do końca dnia, nie takie rzeczy ze szwagrem po pijaku... Ale jednak nie dałem rady. Kto wie ten wie, z jelitówką nie ma żartów (albo jest ich całe mnóstwo, zależy od perspektywy) - około jedenastej uznałem, że jednak muszę zobaczyć lekarza, bo będzie kiepsko.

Poinformowałem szefostwo, potem - na wszelki wypadek - jeszcze jedno posiedzenie w pokoiku jednoosobowym z wkładką ceramiczną, wreszcie uznałem, że jest na tyle dobrze, że dam radę dotrzeć do lekarza zanim mi kiszki eksplodują.

Trasę do Bray pokonałem w jakieś 20 minut. Nie był to przejazd całkiem łatwy, musiałem bardzo rozważnie rozdzielać uwagę między drogą przede mną, a kontrolą zwieraczy pode mną. Znalezienie miejsca parkingowego w południe ociera się o cud - ale oto cud nastąpił i jakieś auto właśnie zwolniło miejscówkę prawie dokładnie naprzeciwko wejścia do lekarza. Zaparkowałem... byle jak. Naprawdę nie miałem w tamtym momencie do tego głowy. Nie dość, że krzywo, to jeszcze trochę wystawałem na jezdnię. O kupieniu biletu parkingowego też zapomniałem.

Najważniejsze jednak - udało mi się dowieźć zawartość układu pokarmowego do wucetu u lekarza. Ufff.

Jak się już zapewne Czytelnik tej przydługiej opowieści spodziewa, wróciwszy do auta zastałem za wycieraczką kartkę z pozdrowieniami od urzędu miasta w Bray. Że brak opłaty za parking, że nieprawidłowo zaparkowane i że Wogle. Nie pamiętam już dokładnej kwoty, chyba niecała stówka. Płatne w ciągu 14 dni, a jak nie to doliczamy 50% i dokładamy kolejnych 14 dni i tak dalej.

Nigdy przedtem nie odwoływałem się od mandatów - było ich w moim życiu niewiele (mógłbym policzyć na palcach jednej ręki) i zawsze były uczciwie zarobione. Ale tutaj, myślę sobie, trzeba spróbować.

Opisałem więc całą sytuację z lekarzem, parkowaniem, pośpiechem i tak dalej, starając się możliwie oględnie potraktować szczegóły anatomiczno - hydrauliczne. Załączyłem też też namiary na lekarza, w razie gdyby chcieli zweryfikować moją opowieść. Wrzuciłem to wszystko w emaila, kliknąłem "Wyślij"... i po dwóch dniach otrzymałem odpowiedź, że spoko luzik, rozumieją, zdarza się, anulujemy, życzymy zdrówka.

Okazuje się, że można być urzędem, a jednocześnie traktować obywateli jak żywych ludzi. Niewiarygodne.

https://xpil.eu/WuM09

Leave a Comment

Komentarze mile widziane.

Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]

Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.