Polemizuję sobie trochę w najbliższym czasie, oj polemizuję.
W sensie, Lema poczytam...
Trochę więcej niż sześć lat temu, ale mniej niż siedem, kiedy jasnym już było, że stanę się (za przeproszeniem) członkiem licznej rodziny nieudaczników-emigrantów, ale zanim jeszcze wyjechałem z Kaczystanu, przytrafiła mi się rzecz dość smutna. Mianowicie ogarnąłem wzrokiem swą niebagatelną, zbieraną przez większość życia kolekcję książek Stasia od Lemów, stwierdziłem, że nijak nie dam rady tego wszystkiego przewieźć za granicę (a w ogóle to nie wiadomo nawet, czy za tą granicą mi się spodoba i te de), a że w dodatku taki wyjazd kosztuje fortunę (dopóki się nie znajdzie jakiegoś źródła dochodów, człowiek przecież liczy każdego centa), postanowiłem spieniężyć całą swoją ówczesną lemotekę.
Spieniężenia dokonałem dość sprawnie i z wielką wyrwą w sercu oraz nieco cięższym miechem, kilka tygodni później jechałem już ku Nieznanemu (tak, moiściewi, jechałem, czas był bowiem taki, że bilet lotniczy pochłonąłby jedną czwartą mojego ówczesnego budżetu, a autokar nie dość, że tańszy, to jeszcze więcej można było koców i lekarstw zabrać).
No i do wczoraj moja nowa lemoteka (którą przecież prędzej czy później muszę sobie odtworzyć) zawierała jedną li tylko książczynę, a są nią "Astronauci", stare wydanie jeszcze sprzed moich narodzin (a więc, faktycznie stare), z autografem nieżyjącego już Wieszcza (o tym autografie też się już chwaliłem ze sto razy, ale co mi tam, mój blog, będę się chwalił ile wlezie).
Natomiast dziś, całkiem ni z gruszki ni z pietruszki, otrzymałem w prezencie szesnaście tomów Dzieł Zebranych Stanisława Lema. Żeby było bardziej zaskakująco, prezent ów złożyli na me ręce ludzie, których poznałem całkiem niedawno (znajomość szkolna - rodzice klasowi). Stwierdzili po prostu, że u nich te książki się tylko kurzą, a u mnie będą się czuły jak w rodzinnym domu.
Wzruszyło mnie to mocno, tym bardziej, że książki są wydane dość niedawno (praktycznie nowe, chociaż faktycznie już trochę zakurzone), eleganckie, w twardych oprawach - tak naprawdę gdybym chciał to sobie samemu skompletować, zajęłoby mi to kilka ładnych miesięcy i małą fortunę. A tymczasem - taka miła niespodzianka.
Doprawdy, strzał w dziesiątkę.
Mówią, że Polak Polakowi wilkiem. Jednak wygląda na to, że nie zawsze i nie wszędzie 😉
Fajny prezent i fajnie, że w nowej szkole masz już znajomych.
No to miłej lektury, do zobaczenia na blogu za kilka miesięcy 😉
A Tak Z Innej Beczki: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1027139,title,Piotr-C… prawda li to? 😀
Prawda. Z tym, że zarabiamy tutaj nie €120,000 a €1,200,000, nie rocznie tylko miesięcznie i nie "tylko najlepsi", a wszyscy jak leci. Umisz znaleźć Ęter, masz dodatkowy bonusik. Umisz go dodatkowo nacisnąć, mianują cię szefem działu. I tak dalej…
Tak właśnie myślałem.
Dopijam kawę i jadę.
Irlandio! Przybywam!
Xpil, obawiam się, że za 1200 miesięcznie to i tu byś nie poszalał 🙂
Co do Lema natomiast, to nie znam twórczości, bo po kilku próbach – po prostu nie rozumiem. Mój mózg takich abstrakcji nie przetwarza. Wolę z innej beczki, Sapkowskiego na przykład.
Prezent książkowy jednak rewelka.
Serdecznie.
Czuję się powitana w Twoich progach 🙂
Ofca
Nie 1200 tylko 1200000 🙂
czyli mój syn, który marzy o tym zawodzie i się szykuje intensywnie na studia, ma szansę na świetlane życie.
A lemowo powiem, że to jest najpiękniejszy prezent, jaki można komuś zakochanemu w Lemie zrobić. Ja bym się tam wzruszyła do łez, ale ja baba z oczami w mokrym miejscu jestem.
Myślę, że mol mola zawsze zrozumie, stąd taki prezent i tacy fajni rodacy
Dla mnie rozstanie sie z kazda książką jest niemal niemożliwe( i dlatego swój zbiorek przytargałam na Wyspe ze sobą 🙂 ), lecz mam bardziej i mniej ulubione sztuki. Ogromnie sie ciesze, ze Lem trafił w tak kochajace Go ręce i nie będzie sie juz kurzył 🙂