Wysłuchałem niedawno "Problemu trzech ciał" autorstwa Cixin Liu (wymawiamy: "Tzi-Szin-Liu"). Dziś czas na recenzję.
Wspominałem niedawno, że większość moich recenzji to pozytywy, z pięciogwiazdkowymi ocenami, z liczbą ochów i achów większą niż w przeciętnym dziele kina fikanego (kolega opowiadał...)
Powody takiego stanu rzeczy są dwa i żaden z nich nie ma nic wspólnego z rzekomym łykaniem przeze mnie zbyt wielu różowych pigułek 😉 Po pierwsze książek słabych na ogół nie doczytuję do końca, bo szkoda mi czasu. Tu niestety było tak, że ze względu na osobę, która mi tę pozycję poleciła, liczyłem ciągle na dotarcie do "bardziejszego" kawałka akcji, który jednak nie nastąpił. A po drugie łatwo jest krytykować, o wiele trudniej jest siąść na dupie i samemu napisać bestseller. Dlatego nie przepadam za pisaniem recenzji negatywnych.
Dzisiaj jednak muszę, inaczej się uduszę 🙂
Moja prywatna ocena tej książki to marne dwie gwiazdki, przy czym druga gwiazdka pojawia się wyłącznie ze względu na bogaty walor edukacyjny.
Być może jest tak dlatego, że akcja książki odbywa się w zupełnie mi obcym kręgu kulturowym, jakim są Chiny.
Może jest tak dlatego, że jest tam za dużo ideologii i politykowania, a za mało "gęstego".
A może nie spodobał mi się jednostajny, monotonny styl prowadzenia narracji? (tu akurat wina może leżeć po stronie tłumacza lub lektora, ale póki co nie czytam po chińsku więc nie mam za bardzo wyboru...)
A może jest tak z powodu bardzo, ale to bardzo naiwnego opisu Obcych. Po dobrym wsłuchaniu się w szczegóły dowiadujemy się, że Obcy mają:
- uszy
- oczy
- palce
- telefony
- telewizję
- komputery
- bakterie
Nigdzie nie ma precyzyjnego opisu wyglądu Obcego, ale ogólne wrażenie jest ewidentnie takie, że są oni bardzo, ale to bardzo podobni do ludzi. I to zarówno pod względem budowy fizycznej jak też psychiki.
Z punktu widzenia organizacji fabularnej książkę można podzielić na trzy główne części: w części pierwszej mamy walkę polityczno-ideologiczną, chińską Rewolucję Kulturalną i tak dalej. Flaki z olejem wydają się przy tym pełną wartkiej akcji powieścią akcji.
W części drugiej mamy (głównie) opis tajemniczej gry komputerowej w wirtualnej rzeczywistości, w czasach z grubsza nam współczesnych. Główny bohater gra w "Trzy ciała", a w międzyczasie obserwuje różne "cuda" przydarzające się światowej sławy naukowcom. Jedni widzą wiszące w środku ich pola widzenia liczby, odliczające sekundy do jakiegoś wydarzenia, niewidoczne dla otoczenia. Inni rejestrują wahania kosmicznego promieniowania szczątkowego wyglądające jak wiadomość nadawana alfabetem Morse'a i tak dalej.
W części ostatniej natomiast centrum narracji przenosi się na planetę Obcych, widzimy ciąg wydarzeń, które doprowadziły to tego, co dzieje się w części drugiej na Ziemi.
Najbardziej przerażające w tym wszystkim jest to, że autor zdecydował się na napisanie kolejnych dwóch tomów. Mogę sobie dać obciąć dowolnie wybrane części ciała, że po nie nie sięgnę, choćby mnie końmi rozciągali (no dobra, może wtedy bym sięgnął, dla zmyłki).
Końcowy werdykt: 3/10. Oczywiście to wyłącznie moja ocena. Ex-prezydent Barrack Obama piał z zachwytu nad tą książką, wnoszę więc, że znajdzie się jakaś grupa ludzi, którym się ona spodoba. Na pewno jednak nie zalicza się do nich jeden ze stałych Czytelników blogu xpil.eu, który namówił mnie na lekturę "Problemu trzech ciał", po czym - jak już byłem mniej więcej w jednej trzeciej - zadzwonił do mnie i wyznał, że doczytał tylko do połowy, a potem się poddał.
Noż motyla noga, rwać nać, czuję się zrobiony na klasyczne szaro 😉
Co dalej?
Na tapecie "Pragnienie" Jo Nesbo, czyli kolejna część przygód Harrego Hole. A potem Remigiusz Mróz i dalsze przygody Forsta. Krótko mówiąc przez najbliższych parę tygodni będę się nurzał we krwi i horrorze polskich i skandynawskich Mistrzów Pióra. Z pewnością dam znać co i jak!
poczuwając się do winy, na swoje usprawiedliwienie chciałem tylko powiedzieć, że klimatycznie / fabularnie przypominało mi to Długą Ziemię, która raczej Ci się podobała [a dla mnie była niestrawna]. A o tym mówiłem [o podobieństwie].
Ale niech będzie moja wina – idę klęczeć na grochu,
inna sprawa, że w końcówce [tak, przebrnąłem] pojawia się kilka ciekawych pomysłów [superkomputer z jednego protonu itp]. Co jednak nie ratuje książki.
Tylko pamiętaj, że groch ma być nieugotowany!
Czytam, chyba- w ostatecznym rozrachunku- mniej niż Ty, ale i dziś na moim blogu wspomnienie o lekturze. 🙂 Chyba zagustowałeś w audiobookach. 🙂 A jak u Ciebie przyjaźń z czytnikiem?
Nie ilość się liczy, lecz frajda z lektury. Co do czytnika, lubimy się bardzo, ale ze względu na dojazdy ostatnio trochę nam nie po drodze. A Audioteka zawsze ma coś na podorędziu.
Tak, jasne, ostatnio ludzie dają się zwariować i mówi się jak czytać więcej, ba!cztery lata temu sama się na to złapałam, raz. Pozdrawiam,
Ubawna recenzja, przenudna książka – zacny mezalians!
Oj recenzent slaby … nawet po „polskiemu ni umi”… „Ilość ochów i achów…”? Nie, liczba ochów! „Ilość różowych piguł…”? Nie, liczba piguł! Dalej już jest rówia pochyła.
Ja popolskiemu nie umię, że? Sam jesteś to co powiedziałeś!
A tak na serio, nigdy bym nie przypuszczał, że jest aż taka różnica między liczbą a ilością. Może się nawet kiedyś wgryzę w temat…
(niemniej jednak stosowną poprawkę naniosłem, dzięki za czujność!)
Dobrze mieć wreszcie jakiegoś negatywa wśród komentujących. Jeszcze bym, kurna, w samouwielbienie popadł, cy cóś.
Odnotowuję, że mi się podobała. 😉
Wydaje mi się, że cała seria odniosła spory sukces. Za każdym razem kiedy jestem w lokalnej księgarni (a raczej w „księgarnianym fast-foodzie” bo można tam kupić nie tylko książki, ale też szwarc, mydło i powidło) widzę tę serię dość mocno wyeksponowaną na półce z Sci-Fi. Póki co jednak nie zdecydowałem się na kontynuację. Może, jak mnie kiedyś mocno przyciśnie…