Niezbyt często zdarza mi się spotykać z nożykiem do golenia, na co moja ulubiona Żona regularnie narzeka. Ostatnio jednak kupiła mi piankę do golenia, pędzel i zażyczyła sobie, że mam się golić co najmniej dwa razy w tygodniu.
Szło mi całkiem nieźle, ale mniej więcej w połowie grudnia jakoś mi się zapomniało o goleniu. Aż do wczorajszego wieczora, kiedy to z posępną miną zabrałem się za postrzyżyny.
Skończyło się na ścięciu samych wąsów, bo przy takich chaszczach ciężko wszystko wyrezać za jednym razem. Teraz wyglądam podobno jak skrzyżowanie Abe Lincolna z Rumcajsem, ze wskazaniem jednak na Lincolna (z braku wąsów).
Dziś wieczorem chyba się rzucę z kosiarką na brodę, a jutro na włosy. Tnę się na zero dwa, trzy razy do roku. Wygodne to i praktyczne. No i można się fotografować w połowie postrzyżyn, ku radości potomnych.
Nie, zdjęć na blogu nie będzie.
Polecam przemyśleć elektryczną golarkę. Nie goli co prawda tak dobrze jak żyletka ale łatwiejsza rzecz w obsłudze.
Od jakiegoś czasu posiadam takową, bezprzewodową z możliwością opłukania pod wodą. O ile dawniej potrafiłem sporo zarosnąć, teraz łatwiej utrzymać zarost w ryzach, żyletka idzie w ruch tylko od święta.
Mam taką. Co z tego, za leniwy jestem…
Żona Twoja powinna użyć zestawu: dezodorant i zapalniczka – do powierzchniowego opalenia owłosienia. Po takiej operacji nie musiałaby [chyba] długo przypominać Ci o goleniu – znałbyś alternatywę ;>.
To tak, jak z chlebem krasnoludów.
No ładnie. Zero pomyślunku. Przecież to jest publiczny blog. Nie zdziwię się, jak pod wpływem Twojej sugestii spotka mnie dziś w domu dezodorant z zapalniczką… Czekaj no, zaraz się rozpiszę o tamtej imprezie z owcami z 1996, niech Twoja też ma z tego bloga jakąś wełnę 😉