Zawsze narzekałem na blogi typu "wstałem dziś o 7:14, umyłem zęby, zjadłem śniadanie...".
Odtwarzanie swojego życia krok po kroku jest może i ciekawe dla bloggera, ale dla postronnych obserwatorów jest nudniejsze niż vogońska poezja i obrady Sejmu razem wzięte.
Tym samym jestem zwolennikiem blogowania niebanalnego. Nie musi być od razu o jeździe tyłem na rowerze, z jednoczesnym graniem Paganiniego na kontrabasie oraz recytowaniem Elektrybałta - ważne, żeby nie było nudno. Żeby ktoś, kto trafi na mojego bloga szukając frazy "pod brodą chomik", pozostał na nim choć przez chwilę. Żeby.
A jednak zdarzają mi się chwile takie jak dziś, kiedy chciałoby się pisać, ale z braku tematu człowiek zaczyna już myśleć o rozpisaniu ciśnienia w swojej lewej dziurce od nosa, w funkcji czasu oraz ilości smarków. To jednak byłoby z kolei zbyt niesmaczne dla wszystkich moich trzech Czytelników (a po ostatniej recenzji chyba nawet już tylko dwóch). Co więc byłoby smaczne?
Ano właśnie, i tu dochodzimy do sedna. O ile od czasu do czasu piszę o chińskim żarciu (za którym obydwoje z Żoną przepadamy) tudzież o lokalnych miejscach, gdzie można smacznie zjeść nie zostawiając rachunku przewyższającego roczny budżet wysp Pitcairn, o tyle tytułowa potrawa, zupa z chlebem i z cebulą, jest królem dzisiejszego posta.
Jaka zupa?
W zasadzie wszystko jedno, byle smaczna. Osobiście najbardziej lubię rosół drobiowy z makaronem nitki i z różnymi warzywnymi śmieciami, ale równie dobrze może być krupnik, grochowa czy cokolwiek innego. Ważne, żeby do tego była pajda chleba (koniecznie polskiego, tradycyjnego chleba, nie żadne lokalne plastikowe wynalazki) oraz cebula. W ilości ćwiartka cebuli na kromkę chleba.
Za miskę takiej potrawy sprzedałbym własną babkę, a gdyby zabrakło dołożyłbym jeszcze nerkę i oko. I miska takiej właśnie potrawy, z taką właśnie ćwiartką cebuli oraz pajdą chleba, spotkała się dziś z czeluściami mojego żołądka kilka minut temu, w ramach kolacji.
Ostre to jest, śmierdzi potem człowiek jak kilo cebuli, ale zaprawdę powiadam Wam, nie ma smaczniejszej potrawy 😉
Znaczy się, oczywiście, DGCC.
się mi tak w temacie skojarzyło [tekst nie mój ;(]:
Kalorie – małe stworki, które żyją w szafie i zmniejszają kawałek po kawałku Twoje ubrania.
😀 genialne