Wczoraj późnym wieczorem wykonaliśmy szybki wypad na lotnisko celem odebrania przylecianej ku nam kuzynki, która będzie przez najbliższych parę dni figurować w naszym stanie osobowym w charakterze turysty.
Tym samym mamy świetny pretekst, żeby się trochę wyrwać z zaklętego kręgu dom-praca-hydraulik-znajomi i pokazać naszemu gościowi nie tylko jak wygląda Szpila tudzież Liffey, ale też odrobinę dookólnych okoliczności.
Oznacza to także, że - prawdopodobnie - nazbiera mi się trochę materiału na bloga. Fajnie, bo tematy ostatnio chude jak anorektyk na przednówku.
No i rzecz jasna zamierzam pozostać offline przez większość długiego weekendu. Proszę się więc nie spodziewać żadnych nowych treści aż do okolic poniedziałku wieczorem albo i później.
A dziś rano odstawiłem do szkoły małą wiedźmę, której spiczasty kapelusz natychmiast utonął w powodzi podobnych spiczastych kapeluszy. Tylu zgromadzonych w jednym miejscu księżniczek, Jacków Sparrow-ów, wampirów, Królewien Śnieżek oraz Ludziów-Pająków, Człowieków-Batów i Manów-Superów nie widziałem już od dawna. Najbardziej rozbawił mnie jeden z rodziców, który na widok wicedyrektora szkoły trzaskającego swoim Canonem fotki do szkolnej gazetki, wydarł się na całe boisko:
- Świetnie przebranie! Wyglądasz całkiem jak wicedyrektor, nie do odróżnienia!
Po czym sam zarechotał z własnego dowcipu.
A dziś po raz kolejny spodziewam się wizyty Briana-hydraulika. Obiecał mi wczoraj, że będzie dziś naprawiał naszą pompę. Zastanawiam się, urwać się na chwilę z pracy czy zostawić Briana na pastwę kuzynki.
Pożyjemy, zobaczymy.
Za moich czasów były tylko 3 opcje, albo się było Zorro, albo cowboyem albo nikim.