tl;dr: Nowoczesne by były, jakby działały. Ale że nie działają, więc są staroczesne. O.
Dorwałem ostatnio laptopa. W odróżnieniu od poprzedniego...
Poprzedniego laptopa pozbyłem się mniej więcej rok temu. Był to właściwie przenośny serwer, a nie laptop: bateria trzymała kilkadziesiąt minut, wielkość i waga kojarzyły się bardziej ze słoniem, a parametry miał takie, że dałoby się na nim pociągnąć z osiem maszyn wirtualnych i jeszcze by zostało trochę zasobów na partyjkę w Sapera. Przez ostatni rok blogowałem wyłącznie z telefonu, co ma swój urok, ale na dłuższą metę jednak jest dość męczące.
No więc w odróżnieniu od poprzedniego, który był klasy serwerowo - ceglastej, ten obecny jest niewielki, lekki, nie ma żadnych specjalnie wywindowanych parametrów. Wygodna klawiatura. Żywotna bateria. Matowy ekran. Malutki dysk. Średniej klasy procesor. Ot, takie głupiątko do blogowania.
No i właśnie. Skoro do blogowania, myślę sobie, to po cholerę mi ten cały nawis w postaci Windowsa, który nie dość, że mnie na każdym kroku śledzi, to jeszcze ma mnóstwo niepotrzebnych niepotrzebności, podczas gdy ja potrzebuję w zasadzie tylko przeglądarki i ewentualnie jakiegoś prostego programu do obróbki grafiki - a to wszystko mam praktycznie w każdym systemie.
No i się zaczęło.
- Linux Mint: moja ulubiona dystrybucja od czasu, kiedy tylko się pojawił. Na początku miał swoje wzloty i upadki, ale ostatnio przędzie całkiem nieźle. Od dawna na pierwszym miejscu w rankingu użytkowników portalu DistroWatch. Zalety: oparty na Ubuntu / Debianie, a więc kompatybilność i wsparcie, ponadto "z marszu" obsługuje wszystkie "śmieci" typu Divx, Flash, Java, ma też sterowniki do niestandardowych (i "nieotwartoźródłowych") urządzeń - a do tego całkiem przyjemny wizualnie. Niestety, odpadł, ponieważ nie obsługuje karty WLAN w moim laptopie.
- OpenSuse: również jedna z moich ulubionych dystrybucji, głównie ze względu na fajny, oczojebny zielony kolor, kameleona w tle oraz doskonałe wsparcie społeczności, a także kompatatybilność ze wszystkim, co się da. Jednak i tutaj okazało się, że karty WLAN nie udało się uaktywnić.
- CentOS: miałem kiedyś przyjemność pracować z CentOS-em w środowisku firmowym, bardzo stabilny, bardzo solidny, no i oczywiście bardzo, bardzo popularny (bo to w końcu RedHat, tylko bez komercyjnego kapelusza). Wizualnie na dzień dobry raczej surowy, ale to by mi akurat nie przeszkadzało. Niestety, ostatnia wersja nie była w stanie zabootować się - nie widział jakiegoś ważnego folderu na pędraku USB i jedyne, co się pokazywało, to linia poleceń jakiegś bardzo okrojonego trybu awaryjnego. Hm.
- Ubuntu: tu liczyłem na sukces, bo to jedna z najmocniejszych dystrybucji: stabilna, z mocnym komercyjnym wsparciem Canonical. Co prawda od czasu wprowadzenia tego nowego pulpitu wygląda obrzydliwie, ale tylko przez chwilę, dopóki się nie doinstaluje jakchś "normalnych" okienek (co kto lubi: kde, gnome, xfce itd). Niestety, znów zawiodła karta WLAN.
Więcej nie próbowałem.
Jedyny system, który podjął jakąkolwiek próbę naprawienia problemu, to Mint, który wyświetlił okienko z informacją, że brakuje mu sterowników do karty sieciowej WLAN - podał nawet konkretną nazwę modelu karty oraz nazwę sterownika do pobrania - niestety, nie było "którędy" go pobrać...
Obstawiam, że za parę miesięcy ten model karty sieciowej trafi do linuksowego mainstreamu i będzie można podjąć kolejną próbę zbratania się ze społecznością OpenSource. Tymczasem jednak - zostaje Windows, który ma w tym przypadku tę niewątpliwą przewagę, że działa 😉
Dwa komentarze na koniec:
- Nie jestem specjalnie religijny, jeśli chodzi o wybór systemu operacyjnego. Windowsa używam głównie dlatego, że da się na nim postawić SQL Server, który przydaje się do pisania Pchełek. Z drugiej strony, na linuksie mogę mieć zylion innych baz danych, więc argument jest do bani.
- Obstawiam, że ściągnięcie i zainstalowanie brakującego sterownika do karty WLAN zajęłoby mi mniej czasu, niż napisanie tego artykułu. Ale już dawno sobie obiecałem, żeby nie walczyć z niekompatybilnością, o ile nie jest to absolutnie niezbędne.
A w najbliższym czasie planuję odświeżyć ten wpis - po czterech latach sporo się pozmieniało i jest temat do obgadania 😉
Och xpil-u naprawde jesteś leniwy że nie chciało Ci się pobrać jednego sterownika ☺ Pamiętasz czasy Win9x tam dopiero byla lista sterowników. I te pamiętne dyskietki. I modlenie się zainstaluje sie czy błąd crc
Jeżeli ktoś mi proponuje modlitwę, na ogół odmawiam 😉
Co do sterownika – masz absolutną rację. Jestem leniwy ponad wszelką (nie)przyzwoitość. Celem tego wpisu nie było jednak piętnowanie jakiegokolwiek systemu, tylko pomarudzenie, że większość współczesnych, “nowoczesnych” dystrybucji Linuksa nie wspiera znanych od dawna, popularnych chipsetów WLAN “z marszu”. Jednym z niewielu wyjątków jest tu ElementaryOS, który nie dość, że ładnie wygląda, to jeszcze obsługuje ten chipset od razu po pierwszym uruchomieniu. Czasem jest tak, że mogę na chwilę podpiąć się po kabelku i dociągnąć, co trzeba. Ale czasem tego komfortu nie ma i po zainstalowaniu systemu pozostajemy bez możliwości łatwego podpięcia się do sieci i ściągnięcia tego jednego małego sterownika.