Co roku mamy w firmie coś, co się w lokalnym narzeczu nazywa DR Test, gdzie DR oznacza Disaster Recovery. Krótko mówiąc jeżeli {terroryści / powódź / trzęsienie ziemi / tłum chłopów z pochodniami / lub czasopisma / zbędne skreślić} zniszczą główną siedzibę firmy, wybrana Grupa Wybrańców (przynajmniej ci, którzy przeżyli awarię) galopuje na drugi koniec miasta (przepraszam, Dublina), gdzie w ciasnym i lekko zakurzonym biurze mieści się około 15-20 stanowisk komputerowych z pełnym dostępem do świeżych kopii wszystkich bieżących danych firmowych.
Ponieważ jednak Prawo Murphy-ego nigdy nie śpi, w tym roku okazało się, że w przeddzień zaplanowanego testu firma dostarczająca usługę DR miała poważną awarię, wszystko im padło i generalnie nie mamy DR (a więc nie ma też czego testować).
Test anulowano. Szkoda, bo zawsze to miło spędzić dzień roboczy w zupełnie innym miejscu, leniwie odhaczając kolejne za przeproszeniem ptaszki z listy – no ale wyżej dupy nie podskoczysz, zesrało się to się zesrało, koniec pieśni.
Nawiasem mówiąc trzy lata temu pisałem całkiem na odwrót: że DR jest nudne i męczące, i żeby unikać jak zarazy: https://xpil.eu/dr-exercise/ – oto jak się zmienia podejście po przepracowaniu odpowiednio dużej liczby godzin w korpo 😉
Nasuwa się tylko jedno pytanie: jeżeli taka zewnętrzna firma kasuje za usługę DR grube monety (nie mam pojęcia ile taka przyjemność kosztuje, ale wyobrażam sobie, że są to kwoty niebagatelne), to czy nie powinni oni mieć z kolei swojego własnego DR, do którego się przenoszą jak im coś padnie?
A ten kolejny DR – jeszcze jednego…
A nie, aż tak nie trzeba. Wystarczyłyby dwie lokalizacje DR w trybie „hot-swap”, nieskończona rekurencja nie jest tu konieczna.
No ale okazuje się, że jednak drugiej lokalizacji DR nie ma i test przełożono na Kiedy Indziej.
Dziwny świat.
Ale dlaczego robi Wam to zewnętrzna firma? Co może ona, czego Wy nie możecie? Wyobrażam sobie, że takie ćwiczenie wymaga posiadania zapasowej serwerowni i “designated survivors”, którzy nieoczekiwanie dostają od kogoś z HR-u esemes o treści: “DR Test, jedź jak najszybciej do X i wykonaj wszystkie punkty z protokołu Y”. Na czym więc polega “dostarczanie usługi” w tym przypadku?
Nie wiem. Prawdopodobnie kwestia kosztów utrzymania dodatkowej serwerowni plus ludzi, którzy ją obsługują. Jak masz jeden serwer, sprawa jest prosta. Jak masz 30, zaczyna się komplikować i lepiej to zostawić ludziom, którzy się na tym znają. Ale tak na sto procent to nie wiem czemu tak robimy. Obstawiam, że ktoś to kiedyś policzył i musiało wyjść, że tak się lepiej kalkuluje.