Ktoś, kto wymyślił, że otwarta przestrzeń biurowa to doskonały pomysł, powinien za karę mieszkać przez pięć lat w otwartej przestrzeni mieszkalnej.
Teoretycznie wszystko pięknie: otwarta przestrzeń oznacza łatwiejszy dostęp do innych ludzi, w razie gdyby trzeba było do kogoś podejść, coś wyjaśnić i tak dalej. Jest bardziej bezpośrednio. Otwarte przestrzenie są bardziej naturalne dla naszych mózgów, nie nadążających ewolucyjnie za ostatnimi paroma tysiącami lat technologicznego rozwoju. Wolimy drzewa od jaskiń.
Skoro jednak już wyszliśmy z owych jaskiń, zeszliśmy z zielonych drzew i zamknęliśmy część społeczeństwa na osiem godzin dziennie w klatkach biur, żeby łomotało w klawiatury koń-puterów ku chwale Korporacji, to przynajmniej nie torturujmy ich otwartymi przestrzeniami biurowymi.
A przynajmniej nie tych, którzy większość czasu spędzają w stanie permanentnego skupienia, próbując nauczyć te tępe koń-putery jak przekształcić dane z punktu A do punktu B w taki sposób, żeby znajdujący się w punkcie C użyszkodnik miał z tego jakiś pożytek.
Miałem szczęście[citation needed] pracować w wielu różnych miejscach i najlepiej wspominam te, gdzie miałem do dyspozycji własną, niedużą przestrzeń biurową. Jednak takie firmy to rzadkość - zdecydowana większość oferuje stanowiska pracy w wersji otwartej, gdzie wszyscy widzą i słyszą wszystkich innych.
Jedyne sensowne rozwiązanie to - jakże by inaczej - wrzucić na łeb słuchawki z jakąś relaksacyjną muzyką i odciąć się od reszty świata przynajmniej w przestrzeni akustycznej.
Innym, o wiele mniej sensowym rozwiązaniem, jest przestawić się w tryb pracy "rozpraszanej" i zaakceptować to, że wykonanie półgodzinnego zadania zajmie nam pół dnia. Czasem pracodawca przymknie oko, częściej - nie.
Jeszcze innym rozwiązaniem jest praca z domu. Ale - znów - jedni pracodawcy się na to zgadzają, inni tylko w wyjątkowych sytuacjach, a większość uparcie twierdzi, że pracownik w domu będzie na pewno oglądać śmieszne koty na Tyrurce albo niańczyć dzieci, zamiast tyrać ku chwale. Wiadomo.
Podsumowując ten bezpłodny jak szympansica po histerektomii wpis, nie lubię pracować w przestrzeni otwartobiurowej. No nie lubię i koniec.
Zwłaszcza, kiedy terminy gonią.
mam to samo. Na jednej z budów (biuro budowy wspólne oczywiście) miałem koleżankę (kierownik robót, mgr inż, matka dzieciom itd) która klęła jak szewc. Dwa razy prosiłem ją żeby się uspokoiła bo właśnie rozmawiałem przez telefon z poważnym kontrahentem, który w tle słyszał k***y, ch**je itp. Totalna żenada. O wydajnej pracy można zapomnieć. Te wynalazki nie są po to, żeby pomóc pracownikom. Są po to, żeby nas kontrolować co robimy.