Zaopatrzyłem się niedawno w nową gitarę, o czym natychmiast spieszę się pochwalić na łamach bloga 😉
Jakiś czas temu znajomy kolega (zawodowy gitarzysta) poradził mi, że jeżeli kiedykolwiek będę sobie kupował gitarę, powinienem się zainteresować słowacką firmą Dowina, ponieważ robią gitary wysokiej klasy za w miarę rozsądne pieniądze.
Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy (a może nawet rok?) i oto nadszedł czas, kiedy uznałem, że moja stara gitara z Lidla (taka tekturowa, za 50 Jerzych, kwota moim zdaniem grubo zawyżona) wymaga wymiany na coś bardziejszego. No i, za radą kolegi, zacząłem się rozglądać za Dowiną.
Na stronie producenta znalazłem link do ichniego polskiego przedstawiciela. Tam z kolei znalazłem numer GG, zagadałem więc - okazało się, że było warto.
Najpierw ustaliłem sobie zaporową kwotę, powyżej której nie wyjdę, choćby nie wiem co. Potem znalazłem gitarkę, która się mieściła w budżecie - niestety, gitara nie miała wcięcia cutaway (przy okazji, dowiedziałem się że to się tak nazywa - chodzi o tę wnękę w pudle, przy dolnej krawędzi gryfu, umożliwiającą sięgnięcie powyżej dwunastego progu), a następnie poprosiłem sklep, żeby mi znaleźli coś w miarę podobnego, w miarę niedrogiego, koniecznie z wcięciem.
Okazało się, że najbliższe co mieli było ponad pięć stówek powyżej mojego budżetu. Co prawda mówimy tu "tylko" o złotówkach, jednak pięć stówek to pięć stówek. Zacząłem więc kombinować jak by tu zagadać o jakiś upust ("mieszkam w biednej Irlandii, z braku jedzenia i pitnej wody jemy łabędzie i pijemy niechlorowaną kranówkę, rodzina dowozi nam regularnie koce i leki z Polski" itd. itd.), ale zanim zdążyłem zacząć jakiekolwiek negocjacje, od razu zaproponowali mi cenę o prawie cztery stówki poniżej tego, co mieli oficjalnie na stronie. Myślę sobie, ściema jakaś czy ki grzyb - okazało się, że mieli ostatni egzemplarz, który im nie chciał zejść, więc przecenili.
Zapuściłem szybkie wyszukiwanie na popularnej polskiej porównywarce cen i wyszło mi, że jak bym się uparł, kupiłbym tą gitarę jeszcze o stówkę poniżej tego, co mi zaproponowano. Jednak stwierdziłem, że lepiej kupować w firmie, którą poleca producent, więc bez więskzego marudzenia poprosiłem o ten ostatni egzemplarz.
No i teraz najciekawsza część historyjki. Okazało się bowiem, że na polskim koncie mam może z dziesięć procent mamony potrzebnej na zakup tego cudeńka, a może i mniej. Powiadomiłem o tym sprzedawcę (ciągle za pomocą GG) oraz wyżaliłem mu się, że przez ostatnie sześć lat grałem na tekturowym rzęchu z Lidla, że mam już dość kartonów i że pożądam jakiegoś porządnego świerku. Ku memu zdumieniu - znów bez żadnych nacisków z mojej strony - zaproponowali mi, że wyślą gitarę kurierem od ręki, a ja mam im zapłacić jak już będę miał kasę w Polsce. Najlepiej w ciągu tygodnia, ale jak mi się trochę przelew z Irlandii poślizgnie, nic się nie stanie.
Przeczytałem tę wiadomość ze trzy razy, w każdą stronę, i myślę sobie, kurdę, coś tu nie gra. Coś tu strasznie nie gra. Dopytałem się jeszcze dla pewności, czy na pewno nie przeszkadza im, że zapłacę później - odrzekli, że absolutnie nie.
Niemniej jednak kułem żelazo póki gorące i domówiłem jeszcze porządny futerał (trzeba chronić swoją inwestycję, a mamy sporo znajomych z dzieciakami, stąd też moja stara gitara wygląda jak psu z dupy wyjęta) oraz kapodaster. Łączna kwota, wraz z wysyłką kurierską (ubezpieczoną) wyniosła niewiele więcej niż oryginalna cena gitary (ta przed nieoczekiwaną obniżką).
Przez ostatnich kilka dni śledziłem na stronie firmy kurierskiej, jak moja gitara wędruje przez Europę. Dziś rano dotarła wreszcie do celu. W międzyczasie oczywiście zdążyłem zapuścić przelew do Polski i za nią zapłacić, żeby się sprzedawca niepotrzebnie nie denerwował.
Gitara brzmi przepięknie. Zwyczajny elektroakustyk z jasnym pudłem i wcięciem na solówki na wysokich progach. Ma głębokie brzmienie, idealnie stroi, do tego ma wbudowany stroik (świetna sprawa na koncertach, kiedy nie ma możliwości nastrojenia "na słuch") oraz kilka prostych efektów, których na razie nie miałem jak przetestować z braku piecyka i kabelków.
Przy jakiejś okazji postaram się pochwalić brzmieniem (powinno mi się udać podpiąć ją do wejścia Aux w kompie żeby cokolwiek nagrać), tymczasem wracam na zmywak.
No to gratulacje z okazji takiej udanej transakcji. My dalej ćwiczymy na lidlowym kartonie, ale jeśli to ma być na poważnie, to też trzeba poszukać czegoś lepszego zanim się słuch do reszty stępi.
Ach, warto, warto. Po trzech godzinach brzdąkania mam dziś palce obolałe prawie do krwi, ale nie mogę się nadziwić jak to pudło pięknie brzmi. Każdy dźwięk, każdy akord brzmią dokładnie tak jak powinny. Jestem wniebowzięty 🙂
Hehe znam to uczucie – wszedłem kiedys przypadkiem do sklepu z gytarami wszelkiej maści i zaraz się okazało że te akordy to jeszcze pamiętam, dźwięki łagodnie pieściły ucho … nie minęlo 24 godziny i miałem nowiutkiego epiphona w domu nia bacząc na cenę 🙂
Musimy kiedyś pobrzdąkać co nieco dwa elektro-akustyki to zawsze lepiej niż jeden 🙂
Mam już więc jednego chętnego z wiosłem i jednego z pudłem. Trzy gitary, to już się zapowiada niezły galimatias…