English version here.
Nieznany mi dotąd Adrian Tchaikovsky wydał już dobrze ponad 170 książek. Wygląda na to, że jest płodniejszy artystycznie nawet od Remigiusza Mroza, który jest znany z tego, że wydaje dwie kolejne książki z serii zanim skończymy czytać pierwszą 🙂
Niedawno skończyłem pierwszą część serii "The Final Architecture" pod tytułem jak w tytule. Zaczynałem z ciężkim sercem: jeżeli bowiem okazałoby się, że "Shards of Earth" jest słaba, byłaby to trzecia w tym roku książka, na którą byłbym się naciął - a ciągle jeszcze mamy styczeń.
O poprzednich dwóch niewypałach wspominałem niedawno, przy okazji recenzji "Ancillary Justice".
Gdyby z kolei okazała się ona absolutnym hitem, od którego nie sposób się oderwać, oznaczałoby to - zakładając, że reszta jego twórczości trzyma ten sam poziom - lekturę kolejnych stu parudziesięciu książek tego samego autora, co w zasadzie nie byłoby problemem gdyby nie fakt, że pomału acz nieubłaganie dobijam do pięćdziesiątki, a więc nawet przy najbardziej optymistycznych obliczeniach nie uda mi się ogarnąć do końca życia więcej niż 200, może 250 książek. Jakoś szkoda "zużyć" większość tego czasu na jednego tylko autora. A może wcale nie szkoda?
W każdym razie moje obawy okazały się płonne, ponieważ "Shards of Earth" okazała się książką wcale... przeciętną.
Jest to całkiem sprawnie napisana akcja SciFi, z jednym wątkiem opowiadanym z perspektywy kilku różnych narratorów. Ewentualnie można przyjąć retrospekcję sprzed kilkudziesięciu lat za wątek numer dwa.
Książka składa się z pięciu głównych części czyli "dużych" rozdziałów podzielonych na rozdziały "małe", każdy zatytułowany imieniem opowiadającego go narratora. Narracja jest w trzeciej osobie.
--- SPOILER ALERT ---
(ale bez paniki, zdradzam tylko niektóre elementy z samego początku pierwszego rozdziału)
Na samym początku dowiadujemy się, że (A) ludzkość jakiś czas temu opanowała podróże międzygwiezdne, bo odkryliśmy nie-przestrzeń ("un-space", miła odmiana po wszelakich nad- i pod-przestrzeniach) tudzież (B) przylecieli do nas Architekci, istoty wielkości mniej więcej naszego Księżyca, których jedynym zadaniem wydaje się być przerabianie planet zamieszkałych przez ludzkość na dzieła sztuki. Przy czym planeta po wszystkim staje się niezdatna do życia, więc kto się nie zdąży ewakuować, ten umiera. Wybili w ten sposób już całkiem sporo ludzi. Nie ma się z nimi jak skontaktować, walczyć też nie za bardzo.
W drodze wyjątku, jakieś siedemdziesiąt lat temu udało się nawiązać z jednym z Architektów telepatyczny kontakt i dać mu znać, żeby przestał. To najwyraźniej wystarczyło i Architekci przestali się pojawiać i niszczyć ludzkość.
Człowiekiem, który tego dokonał był młody wówczas Idris, jedna z dwóch głównych postaci powieści. Drugą jest Solace, komandos, która 70 lat temu była w pobliżu Idrisa kiedy ten "rozmawiał" z Architektem i miała za zadanie chronić go przed niebezpieczeństwem. 70 lat później Idris jest nadal młodo wyglądającym introwertykiem (ma coś w genach i starzeje się bardzo, bardzo wolno), z kolei Solace przehibernowała większość swojego życia, więc kiedy trafia w wir wydarzeń 70 lat później, również wygląda całkiem jak wtedy.
Oprócz tego jest też sporo innych postaci. Są różne światy zamieszkałe przez ludzi (i nie tylko), jest trochę polityki (na szczęście nie za dużo), mnóstwo technologii, są podróże (zarówno metodami tradycyjnymi jak też w nie-przestrzeni), pościgi, rozbudowane sceny walk (na wielką i całkiem malutką skalę), są Obcy, sympatie, antypatie, odrobina kurwolingwistyki, solidna porcja humoru i ogólnego zaginania przestrzeni.
Przeczytanie książki zajęło mi około tygodnia. Wracałem do lektury raczej chętnie, ale... no nie wiem. Moim zdaniem brakuje tu świeżości, jakichś nowych pomysłów. Zasadniczo wszystkie motywy, które się tu pojawiają, spotkałem już w innych książkach.
Końcówka jest napisana pomysłowo i otwiera szerokie przejście do kolejnych części cyklu, po które kiedyś sięgnę. Nie żaden tam cliff-hanger, ale będzie ciekawie dowiedzieć się co Autor planuje.
Moja prywatna ocena: okolice 7/10.
Cooo? Dopiero odkryłeś?
Z czystym sumieniem polecić mogę Cage of Souls, Dogs of War, Children of Time.
Chyba jest jakiś schemat w tych tytułach.
Zakonotowane. W międzyczasie zacząłem Michael Mammay: “Planetside” i jak na razie jest dużo lepiej od Tchaikovsky-ego. De gustibus, wiadomo.
Tak. Są gusta i tramwaje, jak to mawiano w Krakowie.
Książki Pana Czajkowskiego są nierówne. Shards of Earth przesłuchałem, ale zapomniałem o tej książce. Może odświeżę, zobaczę. Cage of Souls zapadła mi w pamięć, może dzięki znakomitej narracji.