Książka to jeden z najlepszych wynalazków człowieka, zaraz po dwunożności i stereoskopowym widzeniu. Czytanie dobrej książki sprawia, że nasz umysł w całości zanurza się w świecie powieści. Czasem do tego stopnia, że kiedy nadchodzi moment odłożenia książki, podnosimy głowę znad kartek i dziwimy się gdzie my właściwie jesteśmy.
Z tym, że nie zawsze jest tak różowo. Czasem na przykład bywa tak, że dojeżdżamy autem do pracy i nie mamy możliwości skupienia się na literkach. Lektura rejestracji auta w korku przed nami to szczyt szczęścia...
Alternatywą są tu audiobooki. Co prawda - jak już wiele, wiele razy mówiłem - szybkość "czytania uszami" jest niewspółmiernie mała w porównaniu do lektury tradycyjnej, ale jednak jest ona większa od zera. A skoro, jak mówi stare irackie przysłowie, na bezrybiu Irak ryba, dorwałem niedawno kindlową wersję audio piątego tomu "Frontlines" Marko Kloosa i pochłaniam ją teraz zarówno oczami jak i uszyma (wersje audio z Amazonu są tak naprawdę dwa w jednym, heads and shoulders, two birds with one stone i tak dalej).
Wynalazek jest genialny, ponieważ mogę słuchać książki w czasie jazdy, potem tylko wychodzę z auta i podczas swojej piętnastominutowej przechadzki między parkingiem a biurem mogę podgonić trochę po optycznej.
Póki co jestem mniej więcej w jednej czwartej, więc na recenzję za wcześnie. Mogę jednak już zdradzić, że Kloos nie zasypia gruszków w popielniku i zagęszcza akcję w każdym kolejnym rozdziale. Czasem walczymy z Obcymi, czasem siłujemy się z teściami, cały czas jednak coś się dzieje. Autor nie pozwala czytelnikowi na chwilę odsapki.
Przyjemność posiadania książki w wersji audio kosztuje dodatkowe trzy Euro, pi x oko. Ale to dobrze wydane pieniądze. Lektor jest żywy i bardzo, bardzo dobry. Niektóre z postaci mówią z akcentem brytyjskim, niektóre z amerykańskim. Czasem trafi się jakiś Norweg ze swoją łamaną angielszczyzną, czasem ktoś ranny albo fest zmęczony - i to wszystko pięknie słychać.
Inna sprawa jest taka, że jest to mój pierwszy w życiu audiobook w języku Lengłidż. Do tej pory po angielsku tylko czytałem, słuchanie to całkiem inna para kaloszy. I chociaż w dalszym ciągu przedkładam czytanie nad słuchanie, muszę przyznać, że doceniam możliwość podciągnięcia się na froncie akcentu. Co prawda nijak ma się sterylny język lektora do żywego angielskiego, jaki możemy spotkać na ulicach miast całego świata, ale i tak jest nieźle.
Jest nieźle.
P.S. Dopisane w ostatniej chwili: o technologii WhisperSync napisał przed chwilą Robsik. Tu można poczytać: https://robsik.com/2017/03/24/jak-czytam-ksiazki/
Ja nadal nie mogę się przekonać do audiobooków. Miałam do nich kilka podejść i powiem wprost: nie potrafię się odpowiednio skupić na słuchaniu. Uwielbiam czytać i sprawia mi to ogromną przyjemność i chyba już więcej z audiobookami próbować nie będę. Pozdrawiam.
Ja też uważam audiobooki za obywateli drugiej kategorii, ale jak już wiele razy wspominałem, dojeżdżając autem do pracy po 2-4 godziny dziennie mogę słuchać, ale już nie czytać. Lepszy rydz niż nic, jak mawiają słuchacze pewnego radyja…