Środa, 25 listopada 2015 roku. Nevada, Strefa 51.
Kapral Kouska ziewnął. Patrol był nudny. Jak zwykle. A Kouska, po siedmiu godzinach obijania rzyci w Strykerze dotarł już w takie zakamarki własnej świadomości, że gdyby nie wizja rychłego końca patrolu, prawdopodobnie mógłby teraz pretendować do stanowiska jakiegoś świętego.
Według dowódców samotne patrolowanie tego kawałka pustyni miało na celu "wyrabianie ducha" w żołnierzu. Kouska bardzo nie chciał być tym żołnierzem, ale służba nie drużba. Od dzieciaka miał ciągoty, żeby zostać wojskowym, nie sądził jednak, że przyjdzie mu kiedykolwiek patrolować tysiące kilometrów kwadratowych niczego w gorącej, głośnej, metalowej puszce.
Piasek.
Zamknął na chwilę oczy, ale piach nie znikał. Widok ciągnących się po horyzont łach tego szarożółtego gówna wgryzł mu się w siatkówkę na dobre. Dałby cokolwiek za kawałek zieleni. Za widok czegokolwiek niebędącego tumanem piachu, ewentualnie surowym wnętrzem Strykera, znajomym niczym twarz najlepszego przyjaciela. Wszystkie kontrolki układały się w nudną wiadomość, że nic się nie dzieje, że każdy podzespół wozu bojowego pracuje jak należy i żeby nie spodziewać się w ciągu najbliższej godziny niczego poza piaskiem. Bo nieprzyjaciel, nawet jeżeli miałby z jakiegoś chorego powodu zaatakować ten bezużyteczny kawał pustyni, musiałby najpierw przedostać się przez nieomylną sieć radarów od lat pracowicie przeczesujących przestrzeń wokół Strefy.
Dziesięć sekund później kapral Herman Kouska, syn Jeana-Marie Kouski i Caroline Kouski (z domu Ctrvtek), był najbardziej zdziwionym kapralem w historii amerykańskich sił zbrojnych.
Prostopadłościan pojawił się znikąd.
Nie przyleciał, nie wynurzył się spod wydmy, nie wyskoczył zza kupy kamieni. Po prostu w jednej chwili była tam pustynia, płaska w tym miejscu niczym tafla jeziora, a w nieskończenie krótką chwilę potem stał tam mieniący się wszystkimi odcieniami zieleni prostopadłościan.
Kouska miał za sobą tysiące godzin na symulatorach oraz miesiące morderczych treningów w polu. Trzy dziesiąte sekundy później Stryker był w trybie pełnej gotowości bojowej. Kaemy mierzyły w środek prostopadłościanu. Siłowniki stabilizatorów gwintowanej lufy działa zawyły na wysokich obrotach, kiedy pojazd przechylił się hamując ostro. Palec na spuście dawał przyjemne uczucie kontroli sytuacji, trochę stłumione faktem, że celował w lekko galaretowaty, szmaragdowy prostopadłościan wielkości trzypiętrowego domu. Przejrzał w głowie wszystkie instrukcje dotyczące zachowania się w takiej sytuacji. Nie było ich za wiele. Prawdę mówiąc w ogóle ich nie było.
Kouska był prostym facetem. Wiedział, że zbyt długie przebywanie na słońcu może skutkować kompletnym zajobem. Również takim, który sprawia, że zamiast hałd piachu widzi się trzypiętrowe, zielonkawe prostopadłościany o konsystencji galarety. Zwłaszcza, że wedle wszelkiej logiki obiekt tej wielkości powinien natychmiast uruchomić z pięć różnych alarmów. Gdyby był prawdziwy, miałby już jakiś sygnał z bazy. Tymczasem jednak w eterze panowała kompletna cisza.
Termowizja pokazywała obiekt w swoich nierealistycznych, pomarańczono-szarych kolorach. A więc albo istniał naprawdę, albo też umysł płatał mu nieco bardziej zaawansowanego figla. Tak czy siak, zrobił jedyną rzecz, która w tej chwili miała sens. Włączył nadajnik i powiedział...
To znaczy, chciał powiedzieć. Chciał zgłosić do bazy, że widzi przed sobą to, co widzi. Ale radiostacja była kompletnie martwa. Jakby nadawał z wnętrza wielkiej klatki Faradaya. Nie odbierał żadnych sygnałów kontrolnych.
Stracił łączność.
Zimny pot spłynął mu po plecach. Jeżeli to coś potrafiło przejść niezauważenie przez gęste sito wojskowych radarów, jeżeli zdalnie potrafiło wyłączyć mu całą komunikację...
Powoli, nie spuszczając oczu z obiektu, sięgnął lewą ręką do kieszeni na piersi i wyjął stamtąd niedużą fiolkę. Złamał szklaną główkę naczynia i szybkim ruchem wlał sobie zawartość do gardła. Mieszanka pentylenotetrazolu z niketamidem była w stanie momentalnie sprowadzić umysł jogina w głębokiej medytacji do poziomu rozentuzjazmowanej nastolatki na koncercie Biebera. Ale Kouska nie poczuł żadnej różnicy. A więc nie przywidziało mu się.
Od prostopadłościanu dzieliło go sześćdziesiąt parę metrów. Włączył megafon, sięgnął po zewnętrzny mikrofon i odezwał się:
- This is corporal Herman Kouska, US Army. Please identify yourself.
Cisza.
- This is corporal Herman Kouska. You are in a military base territory of US Army forces. Please identify yourself.
Nic.
Kouska przetarł oczy. Wydawało mu się, że powietrze przy samym prostopadłościanie drżało, trochę jak w gorący dzień przy samej powierzchni asfaltu. A trochę jakby...
Nie, musiało mu się jednak wydawać. Coś się nie zgadzało.
Teraz to zobaczył. Sterta kamieni, na którą kierował się tuż przed pojawieniem się nieoczekiwanego gościa, znajdująca się dobre pół kilometra za nim, powinna w tej chwili być niewidoczna. Prostopadłościan powinien ją zasłaniać. Jednak widział ją wyraźnie.
Po obydwu stronach obiektu.
Kouska nigdy nie był zbyt pobożny. W Obcych też nie wierzył. Za dużo się naoglądał śmieciowego kina w dzieciństwie. Jednak to coś zdecydowanie nie było z tego świata. Żaden spec od efektów specjalnych nie potrafiłby go tak omamić w tak krótkim czasie.
Na wszelki wypadek wyrzucił i aktywował boję radiową, potem wrzucił wsteczny i zaczął oddalać się od obiektu. Po przejechaniu kilkuset metrów nagle ożyły diody na telekomie. A dookoła wybuchło piekło. Zaroiło się od pojazdów opancerzonych, w powietrzu dwoiły i troiły się helikoptery. Ostro skręcił, aż go zarzuciło - o mały włos, a wjechałby w namiot dowódcy.
Zdębiał.
Ponoć szukali go już trzeci tydzień. Zniknął im z radarów w samym środku pustyni. Podejrzewali Ruskich, Chińczyków, Arabów i bóg-wie-kogo jeszcze. Wojna wisiała na włosku. Na szczęście zguba się znalazła, w ostatniej chwili.
***
Czwartek, 13 maja 2128. Mars, staza numer 3872.
Lekcja historii najnowszej.
Od tamtych wydarzeń, proszę państwa, upłynęło już ponad sto dziesięć lat. Kouska został bohaterem narodowym. Pozostawienie boi radiowej pozwoliło bowiem tamtego dnia namierzyć prostopadłościan, który ukrywał się za lokalną czterowymiarową krzywizną.
Technologia, w jakiej został on wykonany, była o rzędy wielkości bardziej zaawansowana od czegokolwiek, co znała ludzkość. Wrażenie galaretowości, jakie Kouska zapamiętał z tamtego dnia, było tylko optyczną projekcją fraktalnej struktury obiektu. Jajogłowi co prawda do dziś nie potrafią zrozumieć przeznaczenia prostopadłościanu, jednak - jak wszyscy wiemy - dzięki jego szczegółowej analizie udało się w ciągu zaledwie czterech pokoleń wykonać ziemskiej nauce skok o całe milenia. To dzięki temu nie musimy dziś się martwić o efekt cieplarniany ani o to, jak nakarmić głodujące niegdyś osiemdziesiąt procent ludzkości. To dzięki temu odkryliśmy możliwości niskograwitacyjnego zaginania przestrzeni, dzięki czemu bezpiecznie skolonizowaliśmy Księżyc i Marsa, i całkiem poważnie zaczynamy przymierzać się do pierwszych lotów w gwiazdy. Gdyby nie bohaterski czyn kaprala Kouski, prawdopodobnie nadal żylibyśmy teraz na stłoczonej, umierającej powoli Ziemi. Oby pamięć po kapralu Kousce trwała wiecznie!
***
Środa, 25 listopada 2015 roku. Hiperprzestrzeń. Pokład taksówki intergalaktycznej piątej kategorii.
- Ty idioto. Mówiłem ci, że nie będziemy mieli czasu na postoje. Miałeś się wysrać przed startem.
- Wiem, Zgrvbhh. Ale sam wiesz, jak to jest. Zawsze się o czymś zapomni. Poza tym są wakacje, więc wyluzuj.
- Gówno mnie to obchodzi. Lecimy do końca, żadnych przystanków. Inaczej przepadnie nam najfajniejsza część imprezki. Mają serwować supernowe w twardym gamma, a na deser obsztrucle!
- Zdążymy, zdążymy. Najwyżej nie wysłuchasz otwierających Śpiewów Brgvmmmww. A ja się i tak zaraz zesram, a tu kibli nie ma, bo to piąta kategoria jest, zapomniałeś już?
- Niech cię szlag. Dobra, czekaj, tu jest niedaleko taka mała planetka, nic tam nie ma poza paroma robalami. Tylko streszczaj się, bo polecę bez ciebie.
- Dobra, dobra, nie marudź już. Panie kierowco, proszę się na chwilę zatrzymać, tam przy tej planetce. Trzecia od lewej, tak. Podaję parametry wyjścia z hiperprzestrzeni...
Dublin, listopad 2015
1. Stryker jest 2 osobowy. Z wielu powodów. Jeden gość na patrolu – tak się nie robi.
2. Ostatnia część, to żeliwne koło ratunkowe dla całości. Dodatkowo „mocno inspirowana” innymi książkami / opowiadaniami.
1. Ach, dziękować za analizę merytoryczną. Uwzględnię tę uwagę przed wysłaniem tekstu do wydawcy 😉
2. Może to tak wyglądać, ale w rzeczywistości takie było założenie opowiadania od samego początku. Co do inspiracji innymi… Po dłuższym zastanowieniu najbardziej pasuje mi tu Podróż Ósma z „Dzienników gwiazdowych” Lema, a konkretnie fragment o powstaniu życia na Ziemi 😉 Bardzo polecam btw. Tutaj można poszukać: !klik!
Takie „brudne” chwyty to balsam na moja przekarmiona postapokalistyczna fikcja swiadomosci :D, ale stanowczo nie powinnam ich czytac przeczekujac procesy, bo ciezko jest wyjasnic prychniecie smiechem do ekranu pokazujacego postepy procesu mail-merge’owego ;).
Jeżeli chcesz opluć monitor kawą, z właściwą sobie skromnością polecam mój Projekt (!klik!). Podesłałem to opowiadanko w parę miejsc i wszędzie spotkało się z entuzjazmem, a także paroma obelgami na temat właśnie czyszczenia monitorów z kawy 😉
Nie pije kawy… Pije trucizna (aka napoj gazowny, zero curku, maximum smaku), wiec skutki plucia moga byc terminalne. Jednakowoz bede czytala z pustym pyskiem, bo tez miewam skargi czasem, ze nie uprzedzam o zagrozeniu pluciem na monitor lub klawiature 😀 Zaraz po lektorze zamelduje o skutkach ubocznych 🙂