Nie pamiętam w jaki sposób trafiłem na pierwszy wiersz Anny Świrszczyńskiej, nieżyjącej już poetki pokolenia moich dziadków. Niemniej jednak miałem w swoim młodzieńczym życiu dość długi epizod fascynacji jej poezją. Do niektórych wierszy skomponowałem muzykę i zdarzało mi się je potem śpiewać z gitarą gdzieś przy ognisku. Ale większość z nich niesie w sobie taki ogrom emocji, że trzebaby tu większego kalibru kompozytora żeby to przyzwoicie umuzycznić. O ile się w ogóle da.
Wiersze Świrszczyńskiej są pisane prostym językiem. Krótkie zdania (lub nawet równoważniki zdań), proste słowa, brak rymów. Nie ma ochów i achów, nie ma przekombinowanych konstrukcji gramatycznych. Jednak większość z nich trafia w samo sedno, a o to przecież chodzi, prawda?
Świrszczyńska przeżyła Powstanie Warszawskie, podczas którego była sanitariuszką. Duża część jej twórczości obrazuje bezsens i okrucieństwo wojny.
Poniżej jeden z moich ulubionych wierszy. Po jego lekturze zazwyczaj mam taką dziwną gulę w gardle, a czasem też pocą mi się oczy.
Oczy człowieka
Miał piętnaście lat,
był najlepszym uczniem z polskiego.
Biegł z pistoletem
na wroga.
Zobaczył oczy człowieka,
powinien był strzelić w te oczy.
Zawahał się.
Leży na bruku.
Nie nauczyli go
na lekcjach polskiego
strzelać w oczy człowieka.
Oj świecą się oczy, po kilku dniach mogę skomentować. Nie dawaj takich wpisów zbyt często… Nie w dzisiejszych czasach… Dziś najlepsi uczniowie z języka polskiego ukrywają się po lasach, a nie chciałbyś przecież, żeby wszyscy oni się ujawnili po to tylko, aby dostać kulkę…
Que? Czemu po lasach?