Nowe trasy, nowe zmywaki

https://xpil.eu/qtjkK

Żona moja, od czasu, kiedy przybyliśmy na gościnną irlandzką ziemię, znalazła pracę po dwóch i pół roku (i jednym dziecku) - i pracowała tam lat siedem.

Zmywak jak każdy inny, brudne półmiski, salaterki, wiadomo. Praca jak praca, ale jednak siedem lat to kawał czasu, zżyła się z firmą dość mocno.

Jednak, jak mówi stare przysłowie pszczół, wszystko dobre, co się kończy - otóż pewnego pięknego dnia zadzwonił do niej agent (ale nie 007 tylko taki z agencji... nie, nie z TAKIEJ agencji, z normalnej, rekrutacyjnej) i powiedział, że chętnie by ją widział przy zupełnie innym zmywaku.

Agenci dzwonią od czasu do czasu, wiadomo. Jak się ma fajną pracę, spuszcza się ich na drzewo - oczywiście w sposób łagodny i pełen dyplomacji.

Dobry dyplomata powie ci "spierdalaj" w taki sposób, że poczujesz radosny dreszcz podniecenia na myśl o czekającej Cię podróży...

W tym jednak przypadku oferta okazała się nader interesująca. No bo tak: po pierwsze primo, oferowali pracę na bardziej nowoczesnych zmywakach, po drugie primo, większy (i ciekawszy, przynajmniej z opisu) zakres obowiązków - co akurat niektórzy mogliby uznać za wadę, ale proszę mi uwierzyć, że po siedmiu latach zmywania w jednym miejscu człowieka naprawdę korci, żeby pozmywać gdzie indziej - no a po trzecie zaoferowali odrobinę lepsze wynagroszenie.

Ziarnko do ziarnka, będą dwa ziarnka, jak mówi stare przysłowie zbieraczy ziaren, wszystkie te plusy okazały się na tyle dodatnie, że po serii dwóch interview Żonka dostała Ofertę.

Rozmyślała nad tą Ofertą mniej więcej tygodzień. Bieżący pracodawca próbował ją podkupić obietnicami Lepszego, bardziej Promiennego Jutra.

Ale jak już się człowiek nastawi...

Od dobrych trzech (a może i czterech?) tygodni moja Lepsza Połówka dyrda więc na nowy zmywak, gdzie zajadle szoruje gary, a także pokazuje innym zmywaczom pod jakim kątem najlepiej trzymać talerz, jak optymalnie ustawić strumień wody oraz gdzie są miotły i mopy.

Jedyna wada (póki co) to lokalizacja - poprzednia praca była w zasięgu półgodzinnego spaceru od domu, więc w razie jakiejś grubszej awarii można było dostać się do domu w trymiga. A teraz, niestety, trzeba dokałapućkać się do centrum miasta (pardon, Dublina) i to w dodatku na północ od Liffey. Wychodząc z domu o siódmej rano, Żonka jest w biurze około ósmej. Do domu wraca w okolicach osiemnastej, czyli jedenaście godzin poza domem.

C'est la vie, moiściewi, c'est la vie. Ja również wychodzę z domu o siódmej rano a wracam około szóstej po południu, więc jest sprawiedliwie. Tylko trochę dzieci szkoda, bo mają nas przez chwilę rano, no i potem te dwie-trzy godzinki pod wieczór.

Nie licząc weekendów rzecz jasna.

Wracając jednakowoż do meritum, taka zmiana pracy, poza oczywistym walorem odświeżawczo-wynagroszeniowo-geograficznym ma też tę dodatkową zaletę, że człowiek musi się zacząć uczyć. Nowe technologie, nowy rodzaj biznesu, wszystko oczywiście po angielsku, a więc mózg paruje, czaszka dymi, trzeba w krótkim czasie przyjąć duży ładunek wiedzy.

No ale Żonę mam (póki co, hue, hue) jeszcze młodą, mózg ma - w odróżnieniu od mojego - trochę pofałdowany, więc idzie jej całkiem nieźle. I ma z pracy ewidentną frajdę, a to chyba najważniejsze, c'nie? W pracy spędza się pół życia, trzeba stamtąd czerpać chociaż odrobinę przyjemności, inaczej cały ten bajzel traci sens...

Tymczasem zrobiło się już prawie jutro, żegnam więc wytrwałego Czytelnika dużym "zieeeeew" i idę łomotać w tradycyjny strój do walki wręcz. Czyli po naszemu: walę w kimono.

Na zakończenie drobny żarcik językowy. Raczej abstrakcyjny i całkiem od czapy:

- Panie docencie, czy forma "Ani mi się waż!" jest poprawna?
- Owszem, aczkolwiek lepiej brzmi: "Wyznacz masę niedźwiedzi Anny!"

Boki zrywać...

https://xpil.eu/qtjkK

5 komentarzy

  1. trzeba się chyba trzymać złotej zasady: co pięć lat nowa robota. Zwykle wychodzi na zdrowie.

  2. Ja swoją pracę lubię, nawet niedługo stuknie mi siedem lat w bibliotece. I co zadziwiające zmęczony się nie czuję, wręcz przeciwnie odkrywam nowe perspektywy rozwoju (brzmi to co najmniej dziwnie, ale tak jest). Kwestie finansowe przemilczę, ale póki co człowiek sobie radzi. Kiedyś sobie nawet marzyłem, że zostanę bibliotekarzem w jakimś walijskim miasteczku, a do mej biblioteki będą zaglądać owce i mewy…

    1. Kwestie finansowe zawodu bibliotekarza odzwierciedlają, obawiam się, szacunek Polaków do książek… Podobno poziom czytelnictwa jest rekordowo niski i ciągle leci na łeb, na szyję. Masz tu jakieś spostrzeżenia?

      1. Stan czytelnictwa ciężko zmierzyć. Badania Biblioteki Narodowej prowadzone na „reprezentatywnej” i losowej grupie trzech tysięcy Polaków moim skromnym zdaniem przełożenia bezpośredniego na cały naród mieć nie mogą (tutaj raport: http://www.bn.org.pl/download/document/1428654601.pdf. Spadek sprzedaży książek już łatwiej wyliczyć i po nim wnioskować zapaść, ale do mojej biblio (a nawet dwóch, bo pracuję w dwóch) wciąż przychodzi tyle samo osób i czytają jak szaleni. Więc moje spostrzeżenia co do czytelnictwa są zupełnie inne od oficjalnych raportów.

        1. Powiało optymizmem! Jesteś jedną z niewielu znanych mi osób, które twierdzą, że z czytelnictwem w Polsce nie jest wcale tak tragicznie.

Leave a Comment

Komentarze mile widziane.

Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]

Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.