Mam całkiem grubą rurę. To znaczy, wiadomo, każdy się tak chwali, ale ja naprawdę mam.
Chodzi rzecz jasna o rurę do Sieci zwanej Internetem. Od dość dawna używam połączenia 1Gbps (asymetryczne, bo w drugą stronę "tylko" 200 Mbps) i jestem zeń bardzo zadowolony. Po raz pierwszy w życiu mam sytuację, gdzie połączenie między urządzeniem lokalnym a ruterem jest wolniejsze niż rura na zewnątrz. Jak sobie człowiek przypomni czasy ćwierającego 14.4 Kbps dial-upu od TPSA to aż się łezka w oku... tego, znaczy, o czym ja tu.
A, właśnie. Rura. Że pękła w sensie. We wpiątek, ze samego rańca...
Piątek
... na dynksie światłowodowym zaczęła mrygać czerwona lampka podpisana "LoS" czyli po naszemu "Lost of Signal" i żadne restarty urządzenia nie pomagały.
Podpytałem sąsiada, który ma identyczną rurę od tego samego dostawcy - u niego działa. A u mnie - nie działa.
Żona - w panice, bo ma zaraz ważnego calla. Dzieciaki w panice, bo przecież internet jest jak powietrze - nie może go nie być. Ja - w panice, bo mam zaraz daily stand-up. A ta mała jucha nic tylko mryga na czerwono i nie chce przestać.
Żonie udało się przenieść calla na później. Dzieciakom (ku ich przerażeniu) pokazałem półkę z książkami i drugą z planszówkami. Swojego stand-upa przełożyć nie mogłem, bo nie, ale udało mi się złapać dwie kreski sygnału w ogródku, a szczęściem mam Teamsy na wszystkofonie, więc nie było paniki. Zaraz potem szybki telefon do operatora...
Tzn. szybki to może niekoniecznie. Dobicie się do żywego człowieka zajęło mi tak na oko ze 20 minut. Żywy ów człowiek, upewniwszy sie najpierw że ja to ja (numer buta, imię psa ciotki sąsiada, data ostatniej wizyty u dendrologa i takie tam) zadał wreszcie fachowe pytanie:
-- Jak mogę panu pomóc?
Odrzuciłem wszystkie cisnące mi się na język durnowate odpowiedzi i objaśniłem pokrótce, że światłowód, że mryga, że restartowałem, że sąsiadom działa a mi nie, więc dzwonię.
Pan, ewidentnie zaskoczony moją znajomością fachowych terminów takich jak "RJ45", "LoS" oraz "Zatrzask klapki zabezpieczającej" nie certolił się w dalsze nagabywanie tylko prosto z mostu:
-- Zepsuło się, stąd też nie działa.
Na to, prawdę mówiąc, nie byłem przygotowany. Zanim zdążyłem skonstruować jakiś najprostszy równoważnik zdania, pan dodał jeszcze:
-- Trzeba będzie naprawić.
Tu mnie całkiem zagiął. Na szczęście zakończył promiennym:
-- Wysyłam technika, powinien być u pana w ciągu jednego dnia roboczego.
-- Znaczy, tego, w poniedziałek?
-- Tak, na pewno będzie w poniedziałek i panu naprawi to przyłącze.
-- A o której w poniedziałek, tak mniej więcej?
-- A to już się technik odezwie do pana i sobie ustalicie dogodny czas.
Pożegnawszy się z panem stwierdziłem, że do poniedziałku kupa czasu, a praca wprawdzie nie zając, ale tak dwa dni offline to jednak nie po krasnoludzku. Walę więc wtepędyowędy do somsiada zza ściany i mu tłumaczę (w wielkim skrócie) całą historię i czy by się nie dało pożyczyć trochę WiFi do poniedziałku. Bo praca, i Wogle.
Somsiad, osobnik nad wyraz życzliwy, sięgnął po karteczkę i mi nasmarował hasło do swojej sieci, życząc jednocześnie powodzenia.
Sieć somsiada okazała się raczej wolna (bo przez ścianę, podwójną, wiadomo), ale jakoś działała, do pracy wystarczy. Pojawił się za to pomysł: a może by tak sobie obstalować zapasową rurę? Tak, на всякий случай, żeby w przyszłości sąsiadów nie męczyć. Szybka kwerenda w Internet i się okazało, że nasz operator kablówki, z którego usług internetowych zrezygnowaliśmy trzy lata wcześniej bo był wolny i Wogle, zmienił teraz nazwę i właściciela, i oferuje całkiem szybkie łącze za rozsądne pieniądze. No to co, szybki telefą...
Nie taki szybki. Kolejnych 20 minut z muzyczką do ucha, wreszcie się udało dobić do operatora. Objaśniam co i jak, że potrzebuję zapasowego łącza do domu, że już jestem ich klientem, tylko trzeba kabelek dodać... Od słowa do słowa okazało się, że mogę mieć pół gigabita za dosłownie €19/m-c więcej niż teraz płacę abonamentu za kablówkę.
€19 miesięcznie nie majątek, tym bardziej że to idzie w koszty firmowe, a zapas się zawsze przyda. No to zamawiam. Pan mówi, że super i że w poniedziałek przyjdzie technik wszystko popodłączać. I że niestety, ale jeżeli mamy jakieś programy TV ponagrywane na naszej skrzyneczce, to dobrze byłoby je obejrzeć przez weekend, bo z nowym internetem przyjdzie Nowa, Lepsza Skrzyneczka TV a te nagrane nam przepadną.
Weekend
Weekend spędziliśmy zatem na oglądaniu zaległych odcinków "Air Crash Investigation" od National Geographics - program, który może skutecznie odstręczyć od latania, ale za to bardzo fajnie zrobiony. No a w poniedziałek rano...
Poniedziałek
... przychodzi SMS od naszego obecnego dostawcy Internetu, że on jest bardzo ajmsory, ale technik jest zarobiony po szyję i w zasadzie przed środą nie ma szans.
Myślę sobie, kraj prawie pięciomilionowy, może warto by zatrudnić jeszcze jednego technika. Ale nic, tylko cicho zakląłem, podskoczyłem też do pobliskiego spożywczaka po bombonierkę dla sąsiada, bo jednak trzy dni mu wisieć na łączu to już nie w kij dmuchał - i czekam na tego drugiego, od nowego łącza.
A ten drugi mi w okolicach południa przysyła wiadomość, że apolodżajz, ale jest bardzo zajęty i że może będzie we wtorek, a najpewniej to we środę.
Przez chwilę przyszło mi do głowy, że może to ten sam gość 🙂 No ale dobra, nic nie poradzę, trzeba poczekać.
Wtorek
We wtorek wieczorem (a więc dzień wcześniej niż zaplanowano) przyszedł pan naprawić nasz stary światłowód. Co się okazało? W skrzyneczce, gdzie się łączy rurka (szklana) wychodząca z domu z rurką (też szklaną) dostawcy (do studzienki) jest złączka. I ta złączka jest zrobiona z plastiku a nie ze szkła, a że plastik ma inną rozszerzalność cieplną, to się rozjechało. Bo upały ostatnio takie, że podchodzi pod 30, czasem więcej (tak, wiem, dla polskiego czytelnika 30 stopni to kasza z mlekiem, ale dla nas to makabra jest). Wymienił tę złączkę na nową i wszystko działa - aż do następnego przegrzania... Podobno problem jest na tyle powszechny, że niedługo będą wszystkim wymieniać te złączki z plastikowych na szklane. Ale to jeszcze nie dziś.
Środa
We środę wczesnym popołudniem przyszedł pan zakładać nam nowe połączenie. Malutki ruterek, niewiele odeń większa skrzyneczka TV, popodłączał wszystko w 15 minut. Odpala na swoim laptopie test prędkości łącza. Na początku ciągnęło tak na 170Mb/s, ale po chwili spadło do 80 i nijak nie chciało wrócić. Pytam go, czy to normalne, a on na to, że nie, że każdy klient dostaje dokładnie tyle, ile ma w umowie (nie ma żadnego współdzielenia łącza, więc nawet w godzinach szczytu powinniśmy zawsze mieć 500 Mb/s). Poklikał w swojego laptopa, pocmokał coś, pokręcił głową i mówi, że nam przez pomyłkę włączyli wolniejsze łącze, i że zaraz skorygują.
Poszedłem po swojego laptopa. Zanim zdążyłem wrócić i podpiąć kabelek, test już pokazywał 485 Mb/s. Telefą też się podłączył - po wirelessie wyciągnąłem 460 Mb/s, więc lepiej niż dobrze.
Pogadałem jeszcze chwilę z panem technikiem. Bardzo sympatyczny człowiek. Jak się okazało, sąsiad i to podwójny: raz że mieszka w sąsiedniej wiosce, a dwa, że wyemigrował z Czech (niewiele zresztą wcześniej od nas - bo w 2004 roku). Opisałem mu przy okazji perypetie z poprzedniego dnia, a on na to, że te plastikowe złączki światłowodowe już dawno powinni byli wymienić, i że on pracował dla tamtej firmy dobrze ponad 16 lat, tylko przy Covidzie go zwolnili więc się przeniósł do konkurencji.
Podziwiam ludzi, którzy potrafią przesiedzieć w jednej firmie 16 lat.
Podsumowanie
Tak więc od zeszłej środy mamy w domu dwa rutery WLAN po 5Ghz każdy (czyli razem 10Ghz jeśli dobrze liczę, chociaż nie, więcej, bo tam jeszcze jest 2.4GHz dodatkowo na każdym, czyli razem podchodzi pod 15GHz). Stare WiFi nadal działa jak działało, czyli słabo (jest ode mnie po przekątnej mieszkania za trzema skośnymi ścianami w tym dwiema nośnymi), tak do 20-30 Mb/s i niezbyt stabilnie. Nowy ruter jest bliżej, bo tylko za jedną ścianą z kartongipsu, - więc wyciąga 67 Mb/s w paśmie 2.4 GHz oraz 225 Mb/s po 5Ghz (download, bo upload w obu przypadkach około 45 Mb/s). Oprócz tego jeszcze malutki switch wpięty po sieci elektrycznej (EoP) do starego rutera - tu mam jakieś 50 Mb/s w obie strony. Popodłączany jestem tak, że jeszcze trochę i się w tym poplączę. A i tak pewnie prawa Murphy'ego zadziałają w najgorszym możliwym momencie i w taki czy inny sposób zgubię połączenie 🙂
Odpukać w niemalowane.
Teraz to inwestuj w UPSa, bo jak padnie prąd to laptop owszem, będzie działał, ale routerki to już nie bardzo, niezależnie od dostawcy.
Między innymi z tego powodu backup łącza mam od operatora GSM.
Mam UPS-a i już mi się przydał, właśnie do podtrzymania rutera i światłowodu, parę miesięcy temu. Co zaś do łącza po GSM to mieszkamy w dziurze bez zasięgu, więc zasadniczo dupa zbita.
Do mnie ostatnio przyszła informacja, że cena za internet niedługo wzrośnie, co wbrew pozorom było bardzo miłą wiadomością. Zwykle podwyżki to raczej problem, ale teraz mam okazję szybciej przełączyć się z 100 na 1G za niewiele wyższą cenę zmieniając dostawcę. Jestem ciekawy, czy znowu zaproponują wycofanie się z podwyżki i dopasowanie do innej oferty by zachować klienta.
My tak mamy co roku z dostawcą prądu. Umowę podpisuje się na 12 miesięcy, z jakąś tam promocyjną stawką, po 12 miesiącach promocja się kończy i człowiek dzwoni po konkurencji (albo namawia bieżącego dostawcę na przedłużenie promocyjnej stawki). Durne to, bo czasem robi się tak z pięć rundek telefonów po czterech różnych firmach zanim się podpisze na kolejny rok.
Mi to jeszcze dwa lata brakuje do twojego podziwu.
No to czas odświeżyć cefałkę…