Jak co poniektórzy bardziej ustaleni Czytelnicy (i Czytawki) niniejszego produktu blogopodobnego zapewne zdążyli zauważyć, od czasu do czasu zapodaję zagadnienia meteorologiczne, czyli piszę o chmurach.
Ostatnio zdarzyło mi się wykupić usługę Google Drive. Najtańszy płatny wariant kosztuje ciut ponad €3 miesięcznie i oferuje 100GB przestrzeni w chmurze. Powód: trzymam wszystkie swoje zdjęcia na nośnikach cyfrowych w domu. Co prawda w trzech kopiach, jednak jak mi się ktoś włamie do mieszania (raz się już zdarzyło) i ukradnie wszystkie dyski, dupa będzie blada.
Zainstalowałem więc Google Drive, no i się zaczęły pierwsze schody. Fotki mam bowiem na pececie (a tam dwa twarde dyski: jeden malutki na system i drugi większy, ale nie za duży - 700GB - na dane; reszta zalega sobie na NAS-ie podpiętym do peceta bezprzewodowo).
Najpierw wykonałem kopię fotek z folderu D:fotki do folderu D:Google Drive. Po około czterech dobach (rurę wychodzącą mam cieniutką, teoretycznie 3Gbps a faktycznie około 2Gbps) całość fotek wysłała się w chmurę, stwierdziłem więc, że może tam sobie pozostać, a ja w tym czasie przełożę ten 700GB dysk z peceta do NAS-a, pozostawiając w pececie tylko mały (60GB) dysk systemowy. A folder Google Drive podepnę sobie po sieci i wszystko będzie cacy.
Jakież było moje zdumienie, kiedy po podłączeniu folderu z fotkami z NAS, Google Drive okrzyczał mnie, że to nie jest oryginalny folder, i że w związku z tym nie można go używać.
Na forach Google doczytałem, że zaiste, każde przeniesienie folderu Google Drive w inne miejsce skutkuje potrzebą re-synchronizacji. Bierze się to stąd, że GD używa bardzo niskopoziomowych narzędzi do wykrywania zmian w lokalnej kopii. Zamiast, jak pambuk przykazał, używać sum kontrolnych i znaczników czasowych (i synchronizować różnicowo), trzyma w lokalnej bazie fizyczne adresy plików na dysku, a więc zmiana dysku na inny od razu mu tą logikę rozpirza w trzy dupy i опять od nowa trzeba ściągać całość z netu. Fajnie, jak się ma 100MB albo 1GB, ale przy 100GB to już się całkiem mija z celem.
Druga bolączka jest taka, że GD nie ma klienta linuksowego. Ponieważ moja skrzyneczka NAS pracuje pod kontrolą jakiegoś specjalizowanego linuksa, szanse na znalezienie kompatybilnego klienta GD spadają do zera. A więc muszę mieć osobny komputer z zamapowanym folderem (i zainstalowanym klientem) GD, z Windows lub MacOS, tylko po to, żeby móc te 100GB synchronizować między skrzyneczką NAS a chmurą.
Ostatnia bolączka (póki co!) jest taka, że klient GD w trakcie synchronizacji zużywa 100% zasobów CPU, dzięki czemu reszta aplikacji nieco przymula. Szperałem nieco po forach, nie jestem odosobniony z tym problemem.
Wniosek: Google jest prima sorte w szukaniu danych, ale ich rozwiązanie do przechowywania danych w chmurze ma przed sobą jeszcze dłuuugą drogę.
Na razie - odpukać! - wszystko mi ładnie działa (klienta włączam tylko raz na jakiś czas, jak mam nowe dane do zsynchronizowania), a ponieważ cena jest bardzo atrakcyjna, zostawiam jak jest. Jednak jeżeli w ciągu kilku - kilkunastu miesięcy nic się nie poprawi, zacznę myśleć o przejściu do konkurencji. Namnożyło się tych chmur ostatnio, jest z czego wybierać.
ja zdecydowalem sie uzywac CARBONITE.
za 50 USD na rok masz nieograniczona pojemosc.
instalujesz sobie agenta na Win, maca ktory jest odpowiedzialny za synchronizacje – jak google drive.
nie kombinowalem z przekladaniem dysku wiec trudno powiedziec jakby sie zachowalo przy takich jak twoje manewrach, ale poki co mi sywtsrcza takie jak jest.
Hehe, to jest właśnie jeden z powodów, dla których nie lubię chmur, zwłaszcza takich, które chcą myśleć za mnie. Jak już pisałem u siebie, jak potrzebuję coś zarchiwizować, to zaznaczam folder i kopiuję z poziomu Total Commandera na dysk archiwalny. Kilka klepnięć w klawiaturę i zero problemów. I jeśli chodzi o lenistwo to koniec końców ja miałem mniej roboty 🙂
Kłopot z Google polega na tym, że robią za dużo rzeczy na raz, w związku z czym nie są w stanie zaoferować każdego swojego produktu na najwyższym możliwym poziomie. O ile mi wiadomo problem opisywany w tym wpisie (to było 4 lata temu!) został już rozwiązany, ale niesmak pozostał. DropBox czy OneDrive mają tu znaczną przewagę (zwłaszcza Dropbox, który się specjalizuje w JEDNEJ usłudze, a nie w pierdylionie). Ja niedawno całkiem zlikwidowałem synchronizację z GoogleDrive ze wszystkich swoich urządzeń i w ogóle pomalutku zaczynam się przymierzać do odejścia od Google kompletnie. Trochę może na początku swędzieć, bo się człowiek przyzwyczaił do tego czy owego, ale w końcowym rozrachunku przynajmniej będę miał lepszą kontrolę nad swoimi danymi.
Lub tak przynajmniej będzie mi się wydawało 😉