Udało mi się niedawno skończyć lekturę "Kongresu futurologicznego", jednej z najlepszych moim zdaniem książki Wieszcza.
Dziś króciutka recenzja.
"Kongres" opowiada o tym, co mogłoby się wydarzyć ludzkości, gdyby postawiła na rozwój farmaceutyki kosztem wszystkich innych gałęzi nauki.
!!! Spoiler alert !!! Spoiler alert !!! Spoiler alert !!! Spoiler alert !!!
Główny bohater, narrator, dobrze znany wszystkim miłośnikom prozy Lema Ijon Tichy, udaje się na kongres futurologiczny w Costaricanie. W hotelu Hilton, gdzie kongres ów ma miejsce, odbywa się równolegle kilka innych wydarzeń biznesowych i kulturalnych - między innymi bankiet Literatury Wyzwolonej, czyli krótko mówiąc pornusów w wersji literackiej. Ponieważ kongres futurologów odbywa się po sąsiedzku z literatami, prowadzi to do kilku zabawnych nieporozumień.
Zanim jednak pierwszy dzień kongresu zdąży się porządnie rozkręcić, w Costaricanie wybuchają zamieszki. Terroryści zatruwają wodociągi dobrynami (środki chemiczne wprawiające mózg w stan absolutnego błogostanu, szczęścia i miłości do wszystkiego, co się akurat napatoczy), potem atakują. Wojsko odpowiada bembardowaniem (bemby, skrót od BMB: Bomby Miłości Bliźniego, były już na tym blogu wspominane, np. tutaj). Tichy wraz z garstką naukowców i dziennikarzy muszą uciekać do kanalizacji pod hotelem, gdzie - w miarę bezpieczni - próbują przeczekać najgorszą fazę ataków.
Niestety, okazuje się, że powietrze jest również nasączone różnymi środkami, m. in halucynogennymi, przez co wszyscy zgromadzeni w podziemiach Hiltona doznają omamów. Tichemu wydaje się, że widzi wielkie, inteligentne szczury z siodłami i nawet udaje mu się przegalopować na jednym z nich. Potem wydaje mu się, że do podziemi schodzą ekstremiści i go zabijają. Potem wydaje mu się, że go leczą - wykonując przeszczep mózgu, bo tylko mózg ocalał ze strzelaniny. Potem jednak budzi się z omamów i okazuje się, że nadal tkwi w podziemiach Hiltona, przy kanale. Pojawiają się wojskowi, próbują go ewakuować, ale Tichy nie wierzy, że są prawdziwi. Na siłę wciskają go do helikoptera, który następnie startuje, ale za chwilę zostaje zestrzelony. Tichy spada, przeżywa, łapie stopa...
Po kilku różnych wydarzeniach, których nie będę szczegółowo opisywał, Tichy coraz bardziej traci wiarę w to, że to co widzi, dzieje się naprawdę. Końcem końców znów zostaje prawie zabity i trzeba go zahibernować aż do czasu, kiedy rozwój medycyny pozwoli na jego wyleczenie.
Potem przez półtora strony jest
nic.
Nic.
Nic, ale to zupełnie nic.
Potem Tichego wybudzają z kriogenicznej śmierci, leczą go i zaczyna żyć w nowym świecie. Na Ziemi żyje prawie 70 miliardów ludzi. Wszechobecne są środki farmakologiczne. Na wszystko. Na przykład ser. Sera nie robi się już z krowiego mleka, tylko posypuje się trawę odpowiednimi proszkami i się z tego robi ser i inne formy nabiału.
Wiedza jest dostępna w formie jadalnej: encyklopedie, język obce, nawet wiadomości codzienne są w postaci pigułek, lizaków, cukierków nasączonych odpowiednimi środkami.
Ta część książki jest najbardziej niesamowita - właśnie ze względu na niezwykle bogate słowotwórstwo, w którym Lem zawsze był nad wyraz kreatywny. Mamy więc: wymigacze, uchylce, desymule, urodzeńce, symkretynów, infanterię, profut, kremokrację, pokąty, milwersacje, kontrputery, gnaki... Zamiast świątyń są teraz farmakopea, w których można zaopatrzyć się w środki wiaropędne bądź też łaskodajne: sumienidki, sancrosanctydaza, allaszek islaminy, dwuzenek buddanu, nirvanium kosmozylowe, teokontaktol, czopki eschatolopki, maść nekrynowa, ressurectol, paradyzjaki, belzeban, hellurium, amnestan...
Bardzo mocno rozwinął się też rynek środków wytwarzających wizje brutalne. Można kupić kopandol, walinę, można sobie obstalować wizję spuszczenia łomotu dowolnie wybranej osobie (prawdziwej bądź zmyślonej) i tak dalej.
Tichy pomalutku, krok za krokiem odkrywa straszną prawdę tego nowego świata: okazuje się, że jest on w całości symulowany w umysłach ludzi za pomocą jeszcze silniejszych środków farmakologicznych z grupy maskonów. Tak naprawdę świat pogrąża się pomału w poatomowej zimie. Średnia temperatura obniża się w tempie około 4 stopni na każde dziesięć lat. Wszystkie wspaniałe zdobycze cywilizacji są wyimaginowane. Nie ma samochodów (ludzie biegają, ale wydaje im się, że jeżdżą autami). Nie ma wind (tylko szyby z linami, po których ludzie się wspinają - ale wydaje im się, że jadą windą). Nie ma nawet robotów - to też ludzie, którym wydaje się, że są robotami.
Tichemu udaje się dotrzeć do przedstawiciela prawdziwej władzy tego świata, który jest odpowiedzialny za dystrybucję całej tej chemii. Facet tłumaczy Tichemu, że to jest niezbędne, bo ludzkość i tak już jest na skraju zniszczenia, a te wszystkie środki chemiczne mają za zadanie wyłącznie zamaskowanie prawdziwego stanu rzeczy. Przecież umierającym w szpitalach też się podaje morfinę, żeby nie cierpieli za bardzo, prawda?
Tichy w ataku wściekłości rzuca się na swego rozmówcę i razem wypadają - z dużej wysokości - przez okno. Zamiast jednak zginąć od uderzenia w grunt, Tichy budzi się... w podziemiach Hiltona, gdzie po przehalucynowanej nocy właśnie wstaje poranek drugiego dnia kongresu futurologicznego w Costaricanie 😉
Powieść ma 96 stron (a nie jak napisałem niedawno, 200), reszta książki to bonusowe, krótkie opowiadania z serii o Ijonie Tichym, przez które właśnie się łapczywie przegryzam. Jak już skończę, może wrzucę osobną recenzję.
A może i nie.
W każdym razie "Kongres futurologiczny" bardzo, bardzo polecam wszystkim fanom dobrego SF. Jest napisany z rozmachem oraz przymrużeniem oka, a ogrom wiedzy Autora sprawia, że momentami czytelnika przechodzą dreszcze, tak realnie to wszystko wygląda. Jakby się tam było.
Niezły matriks. 🙂 Nie przepadam za literaturą SF,ale ta tutaj wydaje się bardziej realna niż fantastyczna. Już ludzie łykają setki wspomagaczy. Kto wie co będzie dalej?
To jest jedna z tych wizji Lema, która ma szansę się ziścić. Parę innych rzeczy już przewidział (virtual reality, Kindle…).