Dziś o tym, jak nie testować grawitacji.
Od czasu do czasu każdemu zdarzy się wykonać szybki test na obecność grawitacji. A to szklankę próbuje postawić obok stołu, a to zejść po nieistniejących schodach, a to znów auto zostawić z górki bez hamulca/biegu, no różne są sposoby. Na ogół kończy się zabawną opowieścią, czasem gipsem, a jak się zabierze za zagadnienie z rozmachem to i szybciutką reinkarnacją. Jak to w życiu.
W ostatni weekend udało mi się przeprowadzić jeden z takich właśnie eksperymentów - obyło się bez złamanych kończyn i bez trupów, za to śmiechu było co niemiara.
Otóż w ramach przygotowań do Wigilii (święta obżartuchów, martwych karpi i choinek), w sobotę odwiedziliśmy parę sklepów spożywczych. Wróciwszy do dom i wtargawszy zyliony wielkich toreb do mieszkadełka, zdumieliśmy się jaka ta nasza lodówka maleńka. A wydawało nam się - przy zakupie - że wszystko się do niej zmieści...
Tak czy siak, niewiele myśląc wyodrębniliśmy część zakupów, które mogą pozostać poza lodówką przez parę dni, o ile się ich nie otworzy. Współczesna chemia spożywcza czyni cuda, o czym można się przekonać czytając artykuły o coraz to nowszych modelach kanapek dla amerykańskich wojskowych - ponoć potrafią one przetrwać w stanie świeżości do pięciu lat, i są po tych pięciu latach tak samo chrupiące, smaczne i pożywne jak pierwszego dnia.
Zaraz, o czym to ja...
Aha, właśnie. Lodówka. Część żarełka trafiła więc do uniwersalnego schowka, który w zależności od sytuacji pełni rolę pralni, spiżarni, garderoby, prasowalni, w zasadzie można by tam wstawić dodatkowe łóżko jakbyśmy mieli nadmiar gości, kibelek też by się pewnie dało. Tak czy siak, na jednej ze ścian tego schowka postawiliśmy niedawno półkę (pisałem już o tym swego czasu ramach narzekania na niespodziewane listwy podłogowe), a na tej półce trochę chemii, trochę żarcia, gdzieniegdzie rolka srajtaśmy albo jakiś Przysmak Tyrolski. Ogólnie rzecz ujmując - groch z kapustą.
No i - jak się już znudzony Czytelnik zapewne domyśla od dobrych trzech akapitów - część żarełka udało nam się upchnąć na tejże półce w schowku. Trochę dzięki resztkom wolnego miejsca, jakie na niej pozostały, bardziej jednak dzięki zaawansowanym algorytmom kompresji materii, przy których LZMA2 może się schować.
Niestety, albo gdzieś źle policzyliśmy sumę kontrolną bloku, albo zignorowaliśmy jakiś błąd parzystości półki... No i jedna z butelek z keczupem zamiast spocząć w bezruchu na półce, spróbowała zabawić się w lewitację.
Jak się nietrudno domyśleć, w naszej części Dublina grawitacji na weekend się nie wyłącza, co utrudnia lewitowanie. Zwłaszcza jak się jest butelką keczupu. Plastikową butelką, dodajmy.
Butelka przemieściła się o mniej więcej półtora metra w kierunku środka ciężkości naszej Matuli Ziemi. Osiągnąwszy w tym czasie prędkość około 20 km/h, trafiła w podłogę. Niestety, dyfuzję miała opanowaną równie dobrze jak lewitację, skutkiem czego zamiast przeniknąć do mieszkania poniżej, bezczelnie zatrzymała się. Naprężenie, jakie zostało w efekcie tego zatrzymania przyłożone do butelki spowodowało powstanie szczeliny w jej dolnej części. Reszta energii kinetycznej została zużyta na rozerwanie dna butelki w miejscu powstania szczeliny, a także na nierównomierne pokrycie keczupem całej okolicy, w promieniu, pi razy oko, pół metra.
Okolica w tym miejscu jest dość malownicza. Można tam zaobserwować kosze z praniem, tu i ówdzie wałęsają się pojedyncze pary obuwia, a zimą można tam czasem spotkać miotłę albo łyżkę do butów.
Mniej więcej pół sekundy później ze schowka dało się usłyszeć gromkie... A, zresztą, nieważne.
Najważniejsze, że bozony Higgsa nadal śmigają sobie w najlepsze, niezauważalne i niewykrywalne. Również w naszym schowku, który już nigdy nie będzie taki jak kiedyś 🙂
A butelka? No cóż, leży sobie teraz w Lepszym Miejscu i marzy o świeżych pomidorach.
Miałem nadzieję, że to nowa większa lodówka kogoś przygniecie, ale i o butelce ciekawie się czytało 😉
super:)
to zakonczenie…
cos mi to przypomina…
zaraz…
H. Ch. Andersen – w jego basniach zawsze, takie utrudzone butelki, odpoczywaly sobie w lepszych miejscach 🙂
Jak to trochę fizyki potrafi ubarwić opis takiego zwykłego wydarzenia 🙂 Pozdrawiam
Piotr
biedaku… ja mam różną grawitację w różnych miejscach
– niską, aby śnieg po cichu padał,
– [zbyt] wysoką – działa głównie rano, w obrębie łóżka
– odrobinę za wysoką – gdy stoję na wadze 😉
– standardową – do trzymania rzeczy na półkach.
Ponadto "mąndrzy" ludzie wynaleźli jakiś czas temu płyny, które potrafią obniżać grawitacje. Co prawda, płyny oddziaływują tylko na pijących, ale zawsze to jakiś krok do przodu.
Tak się mnie przypomniało, z czasów słusznie minionych – laborka z fizyki, gdzie mierzyłem przyspieszenie ziemskie. Wyszło mi coś koło 80 m/s2. Ale zręcznie użyty współczynnik Jankosika uratował ziemską cywilizację przez załamaniem 😉
Obniżona (za pomocą płynów) grawitacja skutkuje podwyższoną grawitacją w obrębie łóżka następnego dnia rano. Efektem ubocznym jest wytworzenie w okolicach uszu dodatkowej soczewki akustycznej zwiększającej zdolności odbiorcze denata mniej więcej stukrotnie ("niech te mewy już tak nie tupią…") Sterowanie grawitacją ma też tajemniczy wpływ na okoliczną faunę: po większym kolapsie bywa, że znienacka pojawiają się pawie oraz białe myszy.
znać experta ;P. Nikt nie mówi, że pionierzy [prac nad antygrawitacją] mają łatwo. Ale nauka wymaga poświęceń.