Jadąc dziś rano do pracy czułem, jakby ktoś włączył mi zielone światło. Takie uniwersalne, na całą trasę.
Mam po drodze pięć skrzyżowań ze światłami, jeden przejazd przez tory tramwajowe i jedno rondo. Zazwyczaj na każdym ze skrzyżowań muszę czekać dobre 2-3 minuty, co daje łącznie jakieś 12-14 minut na przejechanie niecałych czterech kilometrów.
Dzisiaj przebyłem całą trasę w ciut ponad 4 minuty. Każde jedno skrzyżowanie było akurat wolne, mój pas ruchu był pusty (chociaż pasy sąsiednie zakorkowane na pół kilometra), nawet ruchliwe rondo, przed którym zawsze muszę czekać dobre dwie minuty, było akurat puste (widziałem z trzech stron sznury aut czekających na wjazd, ale akurat od mojej strony było pusto). Zielone światła włączały się z daleka, żebym przypadkiem nie musiał zwalniać. Piesi chyba przeprowadzili się na Alfę Centauri - zamiast włazić mi bezrozumnie pod koła, po prostu zniknęli.
Prawdopodobnie po raz kolejny dało o sobie znać Prawo Bernoullego. Wśród miliarda małp piszących bezrozumnie na miliardzie maszyn do pisania przez miliard lat, znajdzie się jedna, która napisze "Pana Tadeusza". Jak się dojeżdża tą samą trasą dzień w dzień, czasem zdarza się taki a nie inny układ świateł, pieszych i samochodów.
Fajne to.
O wlasnie "uklad" Panie… spisek Panie…
na mnie, jeśli już jadę samochodem do pracy, działa zawsze prawo Murphyego. Mam do wyboru dwie trasy i zawsze akurat ta którą wybiorę jest bardziej zakorkowana, jest jakiś wypadek itp. A jak jadę dartem to zazwyczaj albo pogoda jest do d… albo darty zawieszą bo jakieś signal failure itp albo zapomnę swojej smart card. Wychodzi na to, że dojazdy mi nie służą i powinnam pracować z domu albo mieszkać w pracy. 🙂
Rowerem dojeżdżaj 😉
14 km w jedną stronę? I don't think so! 🙂