Projekt

https://xpil.eu/FZ9lI

Poniższe opowiadanko spotkało się z dość przychylnym odbiorem kilku znajomych blogerów. Zostało też przetłumaczone na angielski, tu więcej szczegółów: http://xpil.eu/38o


Projekt, początkowo zaplanowany na trzy, góra cztery miesiące, oddano do użytku dopiero po dwóch latach, a i tak spełzł na niczym. Pochłonął sześcioipółkrotność planowanego budżetu, a produkt końcowy trzeba było wywalić na śmietnik.

Całe szczęście, że Szef ma do nas cierpliwość. I kasę...

Zgrzyty pojawiły się zaraz na samym początku, drugiego dnia, kiedy Gabryś uparł się przy piórach. Pióra, mówił, dadzą im dobrą izolację termiczną, osłonę przed deszczem - no i może da się zaimplementować latanie przy okazji. My latamy, więc oni też by mogli.

Samo prototypowanie piór zajęło ze dwa dni, wreszcie okazało się, że są niekompatybilne z najnowszą wersją Rybosomu i trzeba było je zastąpić włosami. Szef akurat wrócił z urlopu na Proximie i ledwie przekroczył próg biura, od razu zażyczył sobie zobaczyć postępy, więc szybko wrzuciliśmy włosy gdzie się dało. Nadwyżki poupychaliśmy na plecach, a Michael akurat kompilował jądro, więc pachwiny też zarosły. Nawet oczom się dostało - okazało się, że w związku z tym nie chcą się domykać i ciekną, i trzeba było zostawić tylko jedną parę. I to w najbardziej bzdurnym miejscu, tuż koło jednostki centralnej. Baltazarowi udało się nawet zadrutować bezpośrednie połączenie, ale oczywiście popierdoliły mu się kable i podłączył na krzyż. Usmażył ze cztery jednostki centralne, zanim udało się to w końcu skrosować w mikrokontrolerze.

Tęchnie najpierw bruzdały zgodnie z planem, ale gdzieś tam po drodze Rafael postanowił, kretyn jeden, napisać do nich własny algorytm sortujący i w efekcie lewa tęchnia się zapchała bąbelkami, więc prawa się natychmiast zdestabilizowała, zaraz potem obydwie się wymusklały i trzeba je było przekierować do /dev/null bo zaczęło brakować miejsca na partycji centralnej. /dev/null się oczywiście zapchał i trzeba było dzwonić po wycior.

Potem była ta cała historia z ośmiordzeniową jednostką centralną. To znaczy tak, w folderach reklamowych Pasiconix to tam było osiem rdzeni, owszem. Tylko że foldery nic nie wspominały o zapotrzebowaniu energetycznym tego potwora. Gdybyśmy mu włączyli wszystkie osiem rdzeni na pełną moc, musiałby żywić się antymaterią, a to wywindowałoby koszty jednostki napędowej w kosmos. Dlatego zastąpiliśmy przereklamowanego octa-core zwykłym, energooszczędnym układem na białkowych aksonach. Michael twierdził, że to spokojnie wystarczy. Na wszelki wypadek kilku egzemplarzom eksperymentalnie wstawił drugi procesor centralny z tyłu, mniej więcej w połowie wysokości. Twierdził, że to jednostka zapasowa, dzięki której można uniknąć przeciążeń obliczeniowych. Szlag by go trafił. Któryś z egzemplarzy testowych rozwalił sobie łeb o drzewo i został mu tylko ten zapasowy mózg, zaraz powyżej nóg. Potem się to poreplikowało i mnóstwo takich egzemplarzy poszło do produkcji. Konsultanci z Pasiconix oczywiście umyli ręce, twierdząc, że trzeba było jednak wstawić octa-core.

Żeby było zabawniej, zamiast standardowej, prostopadłościennej obudowy, Barnaba zażyczył sobie bardziej anielskiej wersji. Szef trochę oponował, tłumaczył, że na większości światów, gdzie był, to takie podobieństwo do Twórcy przynosi na ogół więcej problemów, niż ich rozwiązuje, blablabla, wiadomo, jak to Szef. Jak trzeba coś powiedzieć, to siedzi cicho przez sześć tysięcy lat. Ale jak trzeba popracować w ciszy i spokoju, to mu się włącza trajkotka. Olaliśmy go i zaimportowaliśmy do Rybosomu dane z paru bibliotek humanoidalnych. Z tym, że coś się oczywiście pojebało w repozytorium i do produkcji poszedł kod bieżący razem z całą historią submitów, począwszy od tamtego durnego projektu z bakterią. No i teraz produkt myśli, że wyewoluował, i nawet zrobił z tego całą osobną gałąź nauki.

Właśnie, myślenie. Trochę mieliśmy zgryza, czy w ogóle implementować jakąś sztuczną inteligencję, czy zostawić wszystko na układach różnicowych, ale oczywiście Baltazar, wieczny poprawiacz, zaczął argumentować, że z własną inteligencją produkt będzie bardziej autonomiczny, mniej podatny na błędy środowiska i takie tam bzdury. Ze dwa kwadranse dywagował nad korzyściami płynącymi z posiadania świadomości. Nam to było bardzo nie w smak, bo w Rybosomie nie było gotowych bibliotek i trzeba by to było wszystko klepać ze skraczu, ale Baltazar oczywiście poszedł raz i drugi z Szefem na pączka i go przekonał. No i kolejne dwa miesiące psu w dupę, a i tak nie zdążyliśmy podokańczać wszystkich DLL-ek i w efekcie jak się produktu nie zresetuje raz na 24 godziny, wydajność przetwarzania spada prawie do zera, po czym z przegrzania resetuje się sam. Każdy taki reset trwa cztery do ośmiu godzin, więc marnotrawstwo czasu jest olbrzymie, ale Szef nie chciał nawet myśleć o kolejnych miesiącach testów i poprawek. Cholerne pączki.

Kolejna sprawa, jednostka napędowa. Oryginalny plan zakładał zimną fuzję, dzięki której produkt mógłby działać nieprzerwanie paręnaście tysięcy lat na jednym ładowaniu. Najpierw wszystko szło nawet nieźle, nie licząc jednego poważnego wypadku w labie, kiedy to któryś z młodych techników pomylił pallad z rutenem i pięćset kontrolnych egzemplarzy produktu rozbryzgnęło się po ścianach labu. Tydzień zajęło im potem szorowanie tego. Końcem końców okazało sie, że jakiś dowcipniś zamienił etykiety na pojemnikach. Tak czy siak, jednostka napędowa była już w zasadzie na ukończeniu, kiedy weszły te nowe przepisy BHP. Okazało się, że nie mamy atestu na borowodory, że niektórym protonom brakuje dokumentacji ISO, a co gorsza Szef zapomniał o terminach składania wniosków o normalizację i w efekcie zimna fuzja, praktycznie gotowa, trafiła do Plęcibułków w Ursa Minor, a nasz produkt musiał zadowolić się zwykłym spalaniem tlenu. Oczywiście były efekty uboczne w postaci toksycznych odpadów, które trzeba było odprowadzać osobnym układem wydechowym. Doprowadzanie tlenu do jednostki centralnej wymagało nowatorskiego podejścia i bylibyśmy polegli, ale akurat zepsuł nam się wtedy sracz na ósmym piętrze i miejscowy hydraulik podsunął nam pomysł z rozprowadzaniem tego gówna za pomocą hemoglobiny. Trochę to było na wariata, ale pierwsze testy poszły całkiem niczego sobie i wydawało się już, że się zmieścimy w budżecie. Ale oczywiście Barnaba źle postawił przecinek w obliczeniach energetycznych i wyszło na to, że produkt musiałby mieć kształt placka, żeby równomiernie doprowadzać paliwo do jednostki centralnej. Trzeba więc było zamontować dodatkową pompę, co z kolej zwiększyło masę układu, a także zużywało więcej energii.

Jajko i kura, kurwa mać, jajko i kura. A już i tak byliśmy dobrze po pierwszym terminie planowanego releasu do produkcji i rąbaliśmy dniówki po siedemnaście godzin.

Jakimś cudem udało się w końcu zbilansować energię, co wymagało wstawienia do każdego egzemplarza produktu długiej, pionowej rury. Dodatkowy algorytm nakazywał produktowi wrzucać wysokoenergetyczne substancje do górnego, wlotowego otworu, po drodze zamontowaliśmy parę prostych wymienników, odpady wylatywały dolnym końcem i wszystko wydawało się działać ok. Z tym, że oczywiście Joachim, nasz teamowy chemik, był akurat zalany w trupa po jakimś weekendzie i nie uwzględnił tego, że wśród odpadów znajdują się również gazy. Efekt był taki, że dolna końcówka rury od czasu do czasu głośno furkotała wskutek wyrzucanych mieszanek metanowo-siarczanowych. Chcieliśmy to skorygować, ale wtedy wyszedł kolejny problem.

Otóż klienci dopuszczeni do fazy beta zażyczyli sobie, żeby produkt mógł się replikować. Żeby nie trzeba było kupować kolejnego egzemplarza, jak się obecny zestarzeje, tylko żeby to się "samo", "jakoś", może rekurencyjnie, replikowało.

Zajrzeliśmy w BRD, ale oczywiście o samoreplikacji nie było tam ani słowa. Ale Szef powiedział, że nasz klient, nasz pan, i znów trzeba było na wariata.

Pomysłów było kilkanaście. Najbardziej obiecująco wyglądały nanoboty, ale oczywiście - jakże by inaczej - koszty. Szef kazał wykombinować coś prostego i skutecznego. I to najlepiej teraz, zaraz, bo i tak mamy poślizg, możemy stracić kontrakt z ważnym klientem, a wtedy przyszłość Firmy będzie pod znakiem. I tak dalej, wiadomo. Blablabla, jak to Szef.

Poza nanobotami oraz paroma całkiem dziwnymi pomysłami z donicą, wisieliśmy w próżni. Pomimo trzech dni ostrego kombinowania, burz mózgów przy whiteboardach i hektolitrów wypitej kawy, staliśmy w miejscu. Wymaganie było nie do przejścia bez gruntownego przebudowania całego projektu, a na to zupełnie nie było już czasu.

Czwartego dnia Gabryś dostał ostrej sraczki, w efekcie zapchał kibel do tego stopnia, że znów trzeba było wzywać miejscowego hydraulika. Ten, usłyszawszy nasze bezowocne dywagacje na temat autoreplikacji, podsunął nam prosty pomysł oparty na mechanice płynów. Było trochę obliczeń, głównie w zakresie poślizgów oraz współczynników tarcia dynamicznego, ale końcem końców udało się. Okazało się jednak, że do realizacji pomysłu potrzebne będą dwa znacząco różniące się między sobą modele produktu, które w razie potrzeby będą mogły zainicjalizować procedurę autoreplikacji.

Sprzętowo wszystko poszło bez zarzutu, ale od strony software-u oczywiście wszystko się rozjechało w trzy dupy. Ciągnięcie dwóch równoległych projektów dla każdego modelu produktu skończyło się totalnym fiaskiem. W zasadzie powstały dwa zupełnie różne gatunki, a wszystko tylko dlatego, że durny klient zapomniał wspomnieć o tej całej autoreplikacji w BRD.

W dodatku okazało się, że Centrala zrobiła kolejny upgrade Rybosomu, i to oczywiście w samym środku naszych testów, więc nie dość, że trzeba było zmienić helisę z poczwórnej na podwójną, to jeszcze nijak nie dało się zamontować wymienników materiału genetycznego w jakichś dogodnych miejscach. W końcu Szef się wkurwił i powiedział, że albo rozwiążemy problem tu i teraz, albo poleci po naszych rocznych bonusach.

Końcem końców wymienniki trafiły w okolice otworów wylotowych rury energetycznej (tak, DWÓCH, bo okazało się, że jakiś kretyn coś źle policzył i trzeba było panicznie zamontować rozwidlenie dla odpadków płynnych), co wywołało oburzenie większości teamu ("Przecież to zajebie materiał genetyczny odpadkami! Bez sensu!"), ale Szef stwierdził, że skoro jakoś to działa, to nie mamy chwili do stracenia, lecimy na produkcję.

Tuż przed wypuszczeniem pierwszego batcha gotowego produktu Rafael coś namieszał w plikach konfiguracyjnych, w związku z czym jednemu z wariantów podkręcił współczynnik E.G.O na maksimum, kosztem zmniejszenia parametru I.Q. Z kolei drugi wariant został wyposażony w zestaw dodatkowych trajkotek oraz przesterowany moduł emocjonalny.

Efekty były takie, że klienci po upływie od trzech do pięciu dni dostawali totalnej kurwicy. System obsługi klienta trzeszczał w szwach od zgłoszeń. Okazało się na przykład, że po autoreplikacji nowe egzemplarze produktu są o wiele mniejsze, niż powinny być, i że trzeba czekać nie wiadomo ile na uaktywnienie się wszystkich opcji. Niektórzy użytkownicy raportowali o wyciekach. Inni pytali, czy da się wstawić więcej jednostek przetwarzających, bo im za wolno działa.

Na dzień dzisiejszy sytuacja wygląda tak, że wycofaliśmy wszystkie egzemplarze z użytku, przeprosiliśmy klientów i daliśmy (w ramach rekompensaty) każdemu po kocie. A całą fabrykę wyrzuciliśmy w jakiś zatęchły koniec galaktyki, gdzie pewnie gnije sobie do dziś.

Przy najbliższym Sprzątaniu się to badziewie zutylizuje i tyle...

https://xpil.eu/FZ9lI

11 komentarzy

  1. hmm ani słowem o Fibonaccim, wzmianka o BRD, a się zastanawiam czy w ogóle ktoś się pochylił choćby na chwilę przy FRD.
    Summa summarum całkiem logiczna historia i vice versa

    🙂

  2. A my o podbojach kosmosu mrzonki snujem 😉
    Ale bardziej optymistyczne niz rozwoj po odkryciu intergalakrycznego gówna 😉
    Dalabym tu paru kumplom do czytania. Myslales o przetlumaczeniu? Jak nie, to prosze o pozwolenie podjecia proby!
    Monitor suchy, moja reputacja nie gorsza niz byla, ale to tylko dzieki zaprawie kilkuletniej na powiesciach Sir Terry’e go i paru innych

    1. A tłumacz sobie, smacznego! Tylko w razie publikacji wrzuć link do oryginału żeby podbić moje i tak już przerośnięte ego. Pardon, współczynnik E.G.O. Co do Terry-ego, skończyłem niedawno piątą część “Długiej Ziemi”, tę, w trakcie pisania której Wieszczu się kopnęło w kalendarz. Baxter odwalił kawał dobrej roboty i wcale nie czuć, że po 35 rozdziale to już tylko jego tekst.

      1. Fajno, chwile to potrwa, ale jak osiagne sukces do dostaniesz do autoryzacji 🙂
        No wlasnie tej Dlugiej zZemi nie tknelam jeszcze, z roznych wzgledow, ale widze ze trzeba zakolejkowac (miedzy innymi kumpel startowal w konkursie i nie wygral, co zreszta przewidzialam jak przeczytalam z czym startowal (mial inne lepsze moim zdaniem materialy, sparl sie jak koziol w kapuscie ze musi zaczac od pierwszego, napisanego najnieporadniej) i tak troche z nie-meskiej lojalnosci unikalam, ale ostatni mi podpadl, bo tego, bo zaglosowal, zeby mnie usuneli z Wyspy, a moja lojalnosc ma swoje granice ;)).

        1. “Długa Ziemia” (pięć tomów) jest wg mnie dość nierówna, ale całościowo warto ją przeczytać – świetny, oryginalny pomysł na konstrukcję świata i fajnie się rozrasta z tomu na tom. Druga część moim zdaniem najsłabsza, pierwsza i ostatnia bardzo mocne, trzecia i czwarta (Mars i Utopia) też świetne.

          1. Wpisalam juz na liste kolejkowa. Na razie debatuje ze soba co teraz. Kontynuacja Mrozowej Sagi z Forstem (po Ekspozycji), czy nabyta juz Otchlan Szmidta, bo jeszcze nie czytalam. No ewentualnie dokonam zakupu Dlugiej Ziemii wczesniej niz planowalam :).

Skomentuj Jacek Anuluj pisanie odpowiedzi

Komentarze mile widziane.

Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]

Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.