Odwiedziliśmy wczoraj całą rodzinką (a nawet dwiema, bo ze znajomymi) flea market. Po naszemu pchli targ. Jakoś nigdy nie byłem zwolennikiem tego rodzaju imprez, chyba jednak zmienię zdanie.
Albowiem otóż gdyż udało mi się upolować książkę mojego ulubionego Pratchetta, o tytule jak w tytule. Za oszałamiającą kwotę stu eurocentów.
Tym samym zdecydowałem, że podejmę wreszcie wyzwanie i spróbuję napocząć Pratchetta w oryginale. Dotychczas próbowałem już ze trzy razy, z czego tylko jeden zakończył się sukcesem (był to jednak Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury, a więc książeczka dość niegruba no i raczej dla dzieci) - problem polega bowiem na tym, że humor Pratchetta jest bardzo wielowątkowy i wielowarstwowy, a także wymaga od czytelnika znajomości naprawdę dużej ilości słówek - tym samym jeżeli nie zna się angielskiego porządnie, z lektury nie będzie się miało żadnej przyjemności. Bowiem albo człowiek będzie siedział z książką w jednej ręce a ze słownikiem w drugiej (bez sensu, jak tu przewracać kartki?), albo pogodzi się z faktem, że 80% znaczeń będzie mu uciekało.
Niemniej jednak postanowiłem po raz kolejny wziąć się z Terry-m za bary (a może z Barry-m za tery? nie, chyba jednak to pierwsze) - dokończę tylko Pilipiuka (ugrzęzłem gdzieś w połowie z braku czasu - ale nadgonię lada dzień) i jazda.
Na korzyść działa tu fakt, że "Blask fantastyczny" czytałem po polsku ze trzy razy, a więc łatwiej będzie mi skojarzyć "o co chodzi" w angielskiej wersji. Całkiem jak z "Odyseją kosmiczną 2001" Clarke'a.
Tymczasem zrobiło się piętnaście po siódmej, czas wyruszać do hut, do fabryk, na zmywaki.
Au revoir!
Słownik na nie wiele pomaga – często szukałem [próbowałem] znaleźć słowa wypowiadane przez gościa z wadą wymowy [wampirom zemby przeszkadzały] lub w jakiejś gwarze….
Gugiel translator mógłby sobie z tym poradzić. Sprytny jest.
(2 minuty i kilka prób później)
Nie, nie poradziłby sobie z igorowym "f". Hm.