Jeżeli ktoś z moich wszystkich trzech Czytelników ma dzieci w wieku szkolnym, ten wie, jak wygląda organizowanie im urodzin. Zasadniczo są dwie opcje:
1. Zorganizować imprezkę we własnym domu.
lub
2. Wynająć specjalnie ku temu przeznaczony lokal.
Opcja numer 1 ma te zalety, że jest (na ogół) trochę tańsza, trochę bardziej nieprzewidywalna, a także można spotkać się ze znajomymi, odśpiewać wspólne Sto Lat i tak dalej. Niestety, ma też ona pewne wady, główną z nich jest (na ogół) totalny pogrom mieszkania, włączając w to schowki na buty, piwnicę (jeżeli ktoś ją ma) i wygódkę. Dzieci bowiem, niezależnie od wysiłków ich rodziców i opiekunów, będą przemieszczać się po całej zagrodzie na zasadzie krzyżówki ruchów Browna z małym tornadem, co oczywiście ma swój urok, ale głównie z punktu widzenia dzieci. Dla rodziców solenizanta oznacza to potem kilka dni odkopywania się ze zgliszczy i ruin, co niekoniecznie jest fajne, zwłaszcza jak się akurat ma pod dachem noworodka.
Opcja numer 2 natomiast jest na ogół nieco bardziej kosztowna (nie ma reguły i nie musi tak być, ale zwykle tak właśnie jest), ponadto przebieg imprezki jest bardziej kontrolowany i przewidywalny. Owszem, też jest tort i Sto Lat i zabawa, ale nie ma Efektu Tornado, a w każdym razie nie pod własnym dachem 🙂
Nauczeni doświadczeniem, siódme urodziny naszej córy wyprawiliśmy dwa razy: raz dla małego grona najbliższych znajomych w domu - była piątka dzieciaków, a więc trochę wiało i bujało, ale bez paniki - no i drugi raz dla kolegów i koleżanek z klasy - tutaj nie podjęliśmy ryzyka i postawiliśmy na imprezkę zorganizowaną. Tym razem zagraliśmy w ciemno i zamiast wypróbowanych już wcześniej Hamley's, FunFitness czy WestWood, postawiliśmy na nowego konia - czyli na RainForest Minigolf w Dundrum, tuż obok głównego centrum handlowego.
Ponieważ była niedziela, spodziewałem się intensywnego ruchu - dlatego wyjechałem z półgodzinnym zapasem. Okazało się, że trzeba było wyjechać jeszcze wcześniej. Poszukiwanie miejsca parkingowego zajęło mi dobre 20 minut. Do RainForest (będę pisał RF bo jestem leniwy) dotarliśmy dokładnie o godzinie Zero (na ogół warto być ciut wcześniej, zagadać do obsługi, oswoić się z miejscem itd). Na szczęście nie byliśmy jedynymi zmotoryzowanymi i większość dzieciaków przybyła z 10-15-minutowym opóźnieniem, więc nie było problemu.
Urodziny zorganizowane w RF mają jedną zdecydowaną przewagę nad konkurencją: zamiast siedzieć cały czas przy stole, ewentualnie ganiać się po placu zabaw, dzieciaki grają sobie w minigolfa, podzieleni na cztero-, pięcioosobowe grupki, karnie wędrując od dołka do dołka i próbując wbić kulkę w jak najmniejszej liczbie uderzeń. Przy czym, ponieważ jest to czysta zabawa, nikt nie zwraca uwagi na takie niedociągnięcia jak wbicie piłki stopą, wrzucenie piłki do dołka ręką, podłożenie kija na drodze piłki uderzonej przez koleżankę, włożenie kija w dołek i odtańczenia dzikiego tańca Hakumba Hakumba i tak dalej. Wszystko odbywa się na totalnym luzie, dzieciaki są ciągle zajęte (wolę określenie "zagospodarowane"), obsługa nie ma zbyt wiele do roboty - ot, notowanie wyników i ustalanie kolejności graczy przy kolejnym dołku.
Dołki są umieszczone w "dżungli", z chaszczy dobiegają różne, czasem straszne, odgłosy, jakieś pohukiwania, jakieś głosy, wszystko w różnokolorowym, lekko przyciemnionym świetle. Ogólne wrażenie jest bardzo pozytywne.
Dołków jest dziewiętnaście, gra trwa około półtora godziny. Potem, jak już się podliczy punkty i wyłoni zwycięzców z każdej grupki, wszyscy są na tyle zmachani machaniem kijami, że z chęcią siadają do obiadu (do wyboru są trzy albo cztery dania, najbardziej uniwersalne są chyba kawałki kurczaka z frytkami), potem tort, śpiewanie, dmuchanie świeczek, wręczanie prezentów... Tutaj wszystko odbywa się już według od dawna ustalonych zwyczajów i nie ma niespodzianek.
No, może oprócz jednej. Wczoraj okazało się bowiem, że gra zajęła nam niecałą godzinę zamiast planowanych 90 minut, w związku z czym jak się już wszyscy najedli i odśpiewali Sto Lat, a Ofiara Główna zdmuchnęła swoje siedem świeczek, okazało się, że mamy jeszcze pół godziny do przybycia rodziców - trzeba jakoś ten czas zagospodarować.
Pomyślmy. Mamy bandę siedmiolatków (jeszcze nie są znudzeni, ale zaraz będą), pół godziny czasu, a do dyspozycji stół zastawiony żarciem i piciem i patrzącą podejrzliwie zza kontuaru obsługę.
Challenge: survive the next 30 minutes.
Najpierw postawiłem na pewniaka: lody. Okazało się, że prawie wszyscy mają na nie ochotę, a więc za niewielką dopłatą zamówiłem chętnym waniliowe lody i zyskałem w ten sposób jakieś 10 minut.
Potem okazało się, że w toalecie jest wielki czarny pająk na suficie - to dało kolejnych pięć minut biegania do toalety, pokazywania pająka palcem, piszczenia, ostentacyjnego zatykania nosów, śmiania się i tak dalej.
Potem dzieciaki odkryły pobliski sklepik z pamiątkami - jakieś sztuczne węże, pająki, skorpiony itd. - co prawda stało wielkimi literami, żeby się tym nie bawić, jednak pod moim czujnym okiem pozwoliłem bandzie przetoczyć się przez sklepik i pogapić się na plastikowe straszydła.
Za pięć szósta - ku mej uldze, oraz ku zmartwieniu nieletnich imprezowiczów - zaczęli się wreszcie schodzić rodzice. Dziesięć minut później sala opustoszała, zebraliśmy więc hałdę prezentów do wielkiej reklamówki i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek w domowe pielesze.
Łączny koszt - w okolicach 20€ za łeb. Bez "awaryjnych" lodów wyszłoby niecałe €18 za łeb, a więc prawie o połowę taniej niż u niektórych konkurentów.
Podsumowując - muszę przyznać, że RainForest Minigolf jest najlepszym miejscem organizującym urodziny spośród wszystkich, w których dotychczas byłem. W okolicach Sandyford do kompletu brakuje chyba jeszcze tylko Imaginosity, gdzie byliśmy kilka razy jako "zwykli" goście, ale nigdy na urodzinach.
Odświeżające doświadczenie.
No i nawet z pająka w toalecie można zrobić atrakcję urodzinową 🙂