Jako że przez mniej więcej dwa tygodnie (począwszy od zeszłej soboty) figuruje u nas na stanie dodatkowy domownik w postaci teściowej, udało mi się wczoraj wykręcić od zakupów (do tych spraw najlepiej nadają się kobity) i zamiast ganiać po sklepach, zająłem się niańczeniem.
Niańczenie odbywało się w pobliskim parku. Jest taki jeden, w zasadzie tuż przy N11, niedaleko Cornelscourt Shopping Centre. Mnóstwo oczojebno zielonej trawy z jeziorkiem pośrodku, lekko faliste wzgórze niczym z tapety Windows XP, tudzież całkiem sympatyczny, ogrodzony drutem kolczastym i jakimiś strasznie kłującymi krzakami, plac zabaw. Taki fajny, nowoczesny. Można sobie zjechać na linie (chciałoby się użyć sformułowania "spuścić się po linie", ale szkoda ryb), pokopać koparką, pobawić się wodą (całkiem zaawansowany zestaw Małego Hydraulika, z takim śmiesznym trzymetrowym korkociągiem do podnoszenia wody, z kołem młyńskim i akweduktem), pobujać, pokręcić i poślizgać na niezliczonej ilości bujaków, kręciołów i ślizgadeł. I tak dalej. Ubaw po pachy.
Posiedzieliśmy tam z godzinkę (było przesłonecznie, bezwietrznie, sielanka), a potem kobity zameldowały przez telefon, że właśnie kończą imprezkę i żeby po nie podjechać. Dla wzmocnienia efektu zamówiły deszcz, który spadł niezbyt rzęsiście, dzięki czemu nie miałem większych problemów z namówieniem córki na opuszczenie placu zabaw. W drodze powrotnej przyuważyliśmy całkiem sympatyczną tęczę, o taką:
Córa zrobiła wielkie "woooow", ja pstrykłem tęczy słitaśną focię po czym w szyku uporządkowanym udali my się do dom.
Całkiem fajne popołudnie.
Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]
Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.