Nie mam słuchu absolutnego, ale mam dość dobry słuch muzyczny. Potrafię odróżnić dury od moli i vice versa, a jak mi ktoś poda A z kamertonu, dam radę odtworzyć odgłosem paszczowym wszystkie pozostałe tony i półtony. Nie będzie to doświadczenie dla słuchacza zbyt pozytywne estetycznie, bo śpiewać nie umiem, a kiedy już próbuję, wokół robi się pusto jakbym pierdnął w windzie - ale słuch mam. I lubię słuchać, skąd być może bierze się moja cicha (sic!) pasja do posiadania zbyt dużej (w stosunku do potrzeb) liczby akustycznych urządzeń nadawczo - odbiorczych.
Ostatnio z głupia frant sprawdziłem sobie ile tego właściwie mam. A nie, nawet nie to. Ile z tego na co dzień używam do pracy. I wyszło mi, że za dużo 🙂
No bo tak: do słuchania muzyki przy kompie mam takie lepsiejsze słuchawki - może nie audiofilskie, może nie kosztowały tyle co nowa Tesla, ale dźwięczą całkiem całkiem. Co prawda bezprzewodowe (Bluetooth), więc do "prawdziwych" słuchawek im daleko, ale są. Bateryjka wystarcza im na jakieś 4 godziny, więc szału nie ma - ale można je ładować nie przerywając słuchania. Zresztą rzadko zdarza mi się ich używać przez cztery godziny bez przerwy.
Do słuchania muzyki (ew. odbierania połączeń telefonicznych) kiedy wychodzę na spacer mam słuchawki douszne, też bezprzewodowe (Bluetooth). Brzmią… no jakoś tam brzmią. Basów nie ma praktycznie wcale, ale poza tym dają radę. No i można włączyć tryb słyszenia otoczenia - jak wiadomo słuchawki dokanałowe zatykają kanały uszne dość szczelnie, więc bez tej opcji człowiek jest praktycznie głuchy na dźwięki otoczenia, co na spacerze ma sporo wad.
Do połączeń zdalnych typu Teams / Zoom / Google Meet / cotampaniejeszcze mam osobne słuchawki nauszne, też bezprzewodowe, z pałąkiem (mikrofon). Lubię je, bo mikrofon świetnie zbiera dźwięki wychodzące moim otworem górnym, skutecznie ignorując dźwięki wychodzące z różnych innych miejsc. Ponadto słuchawki te są na stałe sparowane z bazą i komunikują się z nią za pomocą DECT (czyli szyfrowane WiFi w paśmie 1.9GHz), a więc kompletnie nie gryzą się z wszechobecnymi transmisjami Bluetooth, w dodatku pozwalają na pogawędki w odległości do 180 metrów od bazy, dzięki czemu mogę w czasie służbowego calla spokojnie pójść do kuchni zaparzyć sobie herbatę, z czego korzystam regularnie. Dodatkowa zaleta tych słuchawek to ulepszona kompatybilność z Teams - jeżeli na przykład Outlook mi piszczy, że właśnie zaczyna się call, kliknięcie przycisku na słuchawkach automatycznie podłączy mnie do tego calla niezależnie od tego w jakiej aplikacji aktualnie się znajduję. Jest jeszcze przycisk z tyłu prawej słuchawki, który włącza / wyłącza mikrofon. Aha, no i bateryjka wystarcza (podobno) aż na 13 godzin ciągłego gadania, więc nie bardzo wyobrażam sobie, żebym ją kiedykolwiek wycyckał do zera. Regularnie zdarza mi się zapomnieć podłączyć je na noc do ładowania, a i tak nazajutrz działają jakby nigdy nic.
Czasem, zwłaszcza przy dłuższych callach, człowiek chciałby jednak odsapnąć od czegokolwiek na uszach (bądź też w uszach) - wtedy zamykam drzwi żeby nie przeszkadzać współdomownikom i przełączam się na głośniki wbudowane w monitor, a do nadawania używam wtedy zewnętrznego mikrofonu stojącego sobie na biurku. Mikrofon ów nie jest może jakimś wybitnie studyjnym urządzeniem, ale na potrzeby służbowych rozmów wystarcza aż zanadto. Najgorzej było na samym początku, kiedy nie zdawałem sobie sprawy, że mikrofon ten domyślnie działa w trybie dialogu (a więc zbiera dźwięki zarówno z mojej strony jak też z przeciwnej), co dawało moim rozmówcom straszny pogłos. Na szczęście po przełączeniu się na tryb jednokierunkowy problem zniknął.
W ramach backupu mam też zestaw słuchawkowy od pracodawcy - słuchawki z pałąkiem, na kabelku USB. Jakość dźwięku (w obie strony) jest identyczna jak w słuchawkach DECT (ten sam producent, materiały, kształt słuchawek i pałąka), tylko ten nieszczęsny kabel. Nie znoszę, jak mi się coś plącze przy uszach.
Wreszcie w ramach backupu do backupu mam też mikrofon / głośniki wbudowane w służbowego laptopa - przydają się raczej rzadko - głównie w sytuacjach "polowych" kiedy na przykład muszę być on-line na jakimś ważnym callu, a jednocześnie jestem poza domem. To jest opcja najbardziej minimalistyczna przy jednoczesnym zachowaniu pełnej funkcjonalności "bojowej".
Aha, jeszcze jest trzeci backup w postaci mikrofonu wbudowanego w kamerę - ten jednak pominę zawstydzonym milczeniem, ponieważ jego jakość jest taka, że na ogół wyłączam go w Menedżerze Urządzeń żeby mi się przypadkiem nie uaktywnił.
Nie zapominajmy też o wyjściu audio (mini-jack) wbudowanym w mikrofon - nigdy jeszcze nie próbowałem go użyć, ale jest to interesujące rozwiązanie, bo pozwala na jednym kabelku USB podpiąć dwa urządzenia (mikrofon oraz wpięty weń głośnik), oparte na dwóch różnych standardach wtyczek (USB + mini-jack). Dodatkową zaletą takiego rozwiązania jest używanie pojedynczego zegara taktującego konwersję C->A oraz A->C dzięki czemu - przynajmniej w teorii - powinienem mieć odrobinę lepszą jakość odsłuchu. Jednak żeby to sprawdzić musiałbym mieć (A) głośniki lub słuchawki podpięte do mini-jacka wychodzącego z mikrofonu oraz (B) audiofilskie ucho. Nie mam ani jednego ani drugiego 🙂
Czyżby koniec?
Nie! Jedna, jedyna osada, zamieszkała przez nieugiętych Galów, wciąż stawia opór… A nie, to nie ta bajka.
Jest jeszcze brzęczyk systemowy! Kiedy wszystkie inne metody emisji dźwięku zawiodą (odłączony monitor, popsute porty audio i głośnik, brak urządzeń USB), w ostateczności zawsze mogę do odsłuchu użyć brzęczyka (oficjalna nazwa to PC Speaker o ile dobrze pamiętam). O dziwo, włączył mi się on kiedyś raz i drugi, ku memu ogromnemu zdumieniu - stąd w ogóle wiem, że go mam 🙂 Jakość dźwięku jest tam koszmarna (urządzenie jest… jednobitowe), trzeba się mocno skupić żeby cokolwiek z tego trzeszczenia wyłapać - ale działa. Swoją drogą kawał historii - standard PC Speaker powstał w 1981 roku, a więc ponad 40 lat temu.
Uff. Teraz już koniec.
Jeszcze nie przeczytałam artykułu, ale chcę się zapytać, czy przeczytałeś coś Felixa W Kresa? I co sądzisz?
Nazwisko daje mi w głowie echo fantastyki z czasów dzieciństwa (okolice wczesnych lat 80), ale kiedy zajrzałem na Wiki po listę jego książek to niczego nie skojarzyłem. Może jakieś opowiadanie w którejś ze starych “Fantastyk”, a może coś na półce w rodzinnym domu…
Czy możesz być konkretniejszy jeżeli chodzi o nazwy własne posiadanych przez Ciebie dóbr dźwiękowych? Konkretnych i polecanych modeli nigdy nie jest za wiele…
Dzięki!
Jasne: