Dziś będzie o szukaniu pracy na Zielonej Wyspie.
Słowem wstępu:
1. Siłą rzeczy, ponieważ pracuję od zawsze w IT, wpis ten będzie sprofilowany pod kątem szukania pracy za klawiaturą. Niektóre informacje jednak mogą okazać się przydatne uniwersalnie
2. Piszę to trochę w formie poradnika, bo mi tak wygodniej. Jak się komuś znudzi, niech sobie włączy obrady Sejmu 😉
Ludzie emigrują z różnych powodów. Czasem ktoś ma dość swojego kraju. Czasem smuga cienia każe pakować tobołek i ruszać gdzieś, gdzie nas nie ma. Czasem chcemy się wyrwać z nieciekawego środowiska. Ale na ogół chodzi o kasę. Ktoś usłyszał, że szwagier siostry męża kuzynki ma kolegę, który się "dorobił" na brukwi pastewnej w dojczlandzie, albo na klepaniu tabelek w australijskim banku. Ktoś usłyszał, że w Szwecji można w rok zarobić na dom zbieraniem jagód. I tak dalej.
Tak czy siak, nadchodzi wreszcie chwila, że człowiek wysiada z samochodu / autobusu / samolotu na obcej ziemi i zaczyna nowe życie. I, niezależnie od idei stojącej za wyjazdem, na ogół zaczyna się od szukania pracy - bo chociaż pieniądze szczęścia nie dają, ich brak srodze dokucza.
Ja wyjechałem z Polski trochę dlatego, że mnie ciągnęło w nieznane, trochę żeby się wyrwać z rodzinnego kręgu, ale najbardziej dlatego, że strasznie denerwuje mnie wszelka bezrozumna biurokracja, która w naszym kraju niestety urosła do rangi dzieła sztuki. Załatwienie najprostszej sprawy potrafi zająć miesiąc, a i tak się potem okazuje, że któryś z urzędników przekazał nam informację niepełną (i nadal brakuje nam jakiegoś papierka), albo nieaktualną. Poza tym polscy urzędnicy są niemili, niestaranni oraz traktują petentów jak zło konieczne - a przecież dzięki nim mają pracę.
No ale wystarczy o polskiej biurokracji (dałoby się nią zapełnić wszystkie blogi i jeszcze by kawałki wystawały tu i ówdzie), miało być o szukaniu pracy.
Podejścia są, najogólniej mówiąc, dwa. Albo się coś zaczyna załatwiać jeszcze przed wyjazdem i przyjeżdża się na gotowe, albo też jedzie się w ciemno i zaczyna szukać dopiero na miejscu. Niezależnie od tego, zawsze warto przed wyjazdem zapoznać się z największymi portalami agencji rekrutacyjnych żeby mieć chociaż blade pojęcie na co można liczyć, w których regionach jest praca bądź jej nie ma, jakie są średnie stawki i tak dalej.
Warto też się zapoznać, przynajmniej pobieżnie, z przepisami podatkowymi kraju, do którego się wyjeżdża. Różnica w stawkach może sięgać kilkunastu procent i czasem warto zarobić mniej brutto żeby dostać więcej na rękę. Albo założyć własną działalność, żeby skorzystać z podatku dla firm. Albo rozliczać się z małżonkiem.
Kolejna sprawa, trzeba mieć rozeznanie w cenach nieruchomości. Jeżeli planuje się wyjazd na krótko ("rok, góra dwa i wracam"), warto znać ceny wynajmu mieszkań. Myśląc o emigracji na stałe, dobrze wiedzieć jaka pensja zapewni nam bezstresowe spłacanie kredytu mieszkaniowego (wyjątkiem sa prezesi dużych banków i korporacji, ale zakładam, że odsetek prezesów banków wśród czytających tego bloga siedzi na samym skraju gaussowego dzwona i nie trzeba się nimi przejmować)
Równie ważna rzecz, o której się często nie myśli przed wyjazdem to dzieci. Tu oczywiście wszystko zależy od naszej obecnej sytuacji - jeżeli mamy już dzieci w wieku szkolnym, a decydujemy się na wyjazd na dłużej, trzeba się liczyć z tym, że oprócz szukania pracy trzeba będzie też wspierać dzieciaki w adaptacji do nowych warunków. Jeżeli mamy małe dzieci, warto wiedzieć jak najwięcej o tym, co dany kraj ma do zaoferowania w kwestii opieki (a więc: koszty przedszkoli / żłobków, koszty leczenia, szczepienia, w jakim wieku zaczyna się szkoła etc etc). Nawet jeżeli się dzieci nie ma - też warto wiedzieć to i owo, zwłaszcza planując emigrację na stałe.
Samo szukanie pracy jest na początku mocno stresujące. Zwłaszcza jeżeli ktoś przemieszkał w Polsce całe dotychczasowe życie i zna angielski tylko ze szkoły / filmów. Bariera językowa jest na ogół największą przeszkodą w szukaniu pracy i warto się od tej strony przygotować - na ile możliwości pozwolą.
No właśnie, język. Warto zainwestować w jakiś szybki kurs mówienia po angielsku. Z doświadczenia rodziny i znajomych wiem, że metoda Callana jest dość popularna, w miarę niedroga i zadziwiająco skuteczna. Po 4-6 tygodniach kursu tą metodą można się już całkiem swobodnie porozumieć na większość codziennych tematów. Również polecam (z własnego doświadczenia) stronę ang.pl gdzie można potrenować słówka, idiomy, czasowniki frazowe (zmora!) i podstawy gramatyki.
Oczywiście najlepszy sposób nauki języka to urodzić się w danym kraju 😉 Jeżeli jednak nie urodziliśmy się w UK, Australii bądź USA, warto poświęcić około miesiąca na podszlifowanie języka przed wyjazdem.
Jeszcze jedno, o czym się nie myśli na początku, a co sprawia najwięcej kłopotów w pierwszych dniach szukania pracy: z potencjalnymi pracodawcami oraz agencjami rekrutacyjnymi będziemy rozmawiać przez telefon. To jest spore utrudnienie jako że po pierwsze nie widać jak machamy rękami próbując wytłumaczyć co to jest gręplarnia, po drugie nie widzimy twarzy rozmówcy, a więc nie możemy czytać z ruchu warg. Jeżeli ktoś ma możliwość poćwiczenia rozmowy przez telefon z native speakerem z danego kraju, warto skorzystać jeszcze przed wyjazdem. A jak nie to choćby zadzwonić na biuro numerów albo do jakiegoś sklepu i spróbować porozmawiać przez chwilę.
No dobra. Załatwiłem wszystkie formalności, czuję się z angielskim jak ryba w wodzie, zrobiłem doktorat z lokalnego prawa podatkowego, mam konta na wszystkich dużych portalach rekrutacyjnych, znam lokalną geografię, historię, koszty utrzymania. Dojechałem na miejsce. Co dalej?
Dalej to już samo gęste. Najpierw trzeba się upewnić, że się ma dobre CV. Warto też napisać sobie kilka listów motywacyjnych, takich uniwersalnych szablonów - żeby móc potem sprawnie tworzyć nowe na ich podstawie.
Dobre CV powinno być krótkie. Pamiętajmy, że ktoś, kto będzie to CV oglądał, na ogół zawiesza wzrok na pierwszej stronie przez parę sekund. Jeżeli przez tych parę sekund nie znajdzie nic ciekawego, CV ląduje w koszu. Tak więc najlepiej na samym początku mieć wypunktowane w krótkich, wyraźnych zdaniach, swoje najbardziej "sprzedające się" cechy. Dzięki temu jest szansa, że osoba czytająca CV zaciekawi się na tyle, żeby poświęcić kolejną minutę na przejrzenie szczegółów.
Ponadto, nie należy rozpisywać się zbyt szczegółowo o tym, co się faktycznie robiło. Dużo lepsze jest używanie krótkich, jasnych sformułowań, zrozumiałych uniwersalnie. Ktoś, kto czyta CV, może nie wiedzieć co to jest pięciometylenodwutiokarbominian potasu. Zamiast tego można napisać, że pracowało się używając bardzo zaawansowanych i nowoczesnych technologii z pogranicza magii i chemii organicznej. Szczegóły warto zachować na ewentualną rozmowę kwalifikacyjną.
Kolejna sprawa - nie bądźmy leniwi. Włóżmy trochę pracy w przygotowanie CV tak, żeby pasowało ono najbardziej jak się tylko da, do profilu pracy której szukamy. Jeżeli szukamy pracy w garmażerce, możemy pominąć tą część o tańcu przy rurce. Jak chcemy pracować w bankowości, niekoniecznie musimy chwalić się pracą za barem.
Dodatkowa rada: lepiej znaleźć sobie kilka (maksymalnie 2-3) dobrych, renomowanych agencji rekrutacyjnych i się ich trzymać, niż szukać pracy poprzez wszystkie agencje dostępne na rynku w danym momencie. Wiele małych agencji obiecuje złote góry, a są tak naprawdę efemerydami. Ja osobiście polecam Computerfutures, Reed, Irishjobs oraz CPL. Również Monster.ie oferuje sporo (Monster - przynajmniej z założenia - jest takim hubem zbierającym wszystkie agencje i oferty w jednym miejscu. Nie do końca to działa, ale i tak jest w czym wybierać).
Kolejna sprawa - chyba typowo już irlandzka - jak się zaaplikuje na konkretną ofertę, po 1-2 dniach bez odpowiedzi warto zadzwonić do agencji i zapytać czy otrzymali aplikację i czy mają jakieś dalsze informacje. Agencje otrzymują tyle aplikacji o pracę, że nasze CV może tam leżeć całymi tygodniami. A telefonując sprawiamy, że jest ono wyciągane ze sterty i przeglądane w czasie rozmowy.
Krytycznie ważną sprawą jest dobra organizacja szukania pracy. W szczególności, trzymajmy szczegółowy log gdzie aplikowaliśmy, na jakie stanowisko, przez jaką agencję, wszelkie dane kontaktowe, dokładna data/godzina, identyfikator lub url oferty, a także informacja czy ktoś się na naszą aplikację odezwał - kto, kiedy, kluczowe szczegóły rozmowy lub emaila. I trzymajmy ten log dostępny pod ręką na wypadek gdyby ktoś nagle zadzwonił.
Mi się zdarzyło, że szukając pracy miałem w tym samym czasie otwartych coś ze 30 aplikacji na różne stanowiska, na niektóre miałem po kilka odpowiedzi, telefonów itd - gdybym nie prowadził szczegółowego logu, poległbym w przedbiegach. A tak, ktoś dzwoni, mówi z jakiej agencji, nazwisko i już widzimy historię kontaktów z daną osobą, szczegóły oferty itd. To wymaga poświęcenia odrobiny dodatkowego czasu, ale zaoszczędza później mnóstwa problemów.
Do savoire-vivre szukacza pracy należy bezwzględnie nieaplikowanie na to samo stanowisko więcej niż raz. Najgorsze co się może przytrafić to sytuacja, w której nasze CV trafia na biurko tego samego pracodawcy od dwóch różnych agencji rekrutacyjnych. Jest to po pierwsze niegrzeczne (bo dwie różne agencje konkurują w tym momencie ze sobą, nie wiedząc o tym), a po drugie daje pracodawcy do zrozumienia, że jesteśmy niezorganizowani i nie potrafimy zapanować nad procesem szukania pracy - tym samym nie warto nas zatrudniać.
Wyjątkiem od powyższej reguły jest aplikowanie na to samo stanowisko kilka razy w dłuższych odstępach czasu. Miałem tak z moim obecnym pracodawcą - aplikowałem tutaj 3 razy w ciągu 5.5 roku - jak widać, skutecznie.
Rozmawiając przez telefon należy unikać zbyt szybkiego, pospiesznego mówienia - jak również w drugą stronę, nie rozwlekać zbytnio wypowiedzi. Złotym środkiem jest mówienie umiarkowanym tempem, z wyraźnym zaznaczaniem kwestii i bez zbędnego połykania zgłosek. Dzięki temu będziemy brzmieć bardziej wiarygodnie i "profesjonalnie", a także będziemy postrzegani jako osoba komunikatywna.
Jeżeli potencjalny pracodawca zdecyduje się wreszcie na zaproszenie nas na interview (ha!), trzeba pamiętać o tych wszystkich drobnych sprawach, o których się od lat trąbi na wielu portalach: ubrać się w gajerek (obowiązkowo! nawet jeżeli pracodawca to Google, gdzie jak wiadomo chodzi się w T-shirtach), zaplanować sobie dokładnie dojazd na miejsce interview - wiedzieć gdzie to jest, jak dojechać, wziąć pod uwagę, że komunikacja miejska może się czasem spóźnić a samochodem możemy utkwić w korku. Mieć naładowaną baterię w telefonie, pełny bak paliwa (o ile jedziemy autem), parę groszy na taksówkę / parking. Wykuć na blachę imię i nazwisko osoby (lub osób), z którymi się mamy spotkać na miejscu. W firmie zachowywać się powściągliwie, nie puszczać głośnych bąków, nie żuć gumy, być grzecznym wobec wszystkich napotkanych osób (to może być mój przyszły kolega z pracy albo szefowa!). Być ogolonym, pachnącym (czasem trudno, jak się idzie w upalny dzień w czarnym gajerku...), grzecznym i niepretensjonalnym.
Nie warto też się zbytnio najadać, w razie gdyby zestresowany żołądek miał nam robić jakieś psikusy. W czasie rozmowy warto mieć pod ręką coś do picia (to żadne faux pas, zresztą większość prowadzących interview na ogół proponuje na dzień dobry szklankę wody). Nie machać rękami, nie trzymać rąk w kieszeni, nie wiercić się, nie mówić półgębkiem. Nie przerywać rozmówcy (miałem kiedyś rozmowę o pracę w Symantecu i odpadłem nie z braku wiedzy, tylko dlatego, że za każdym razem zaczynałem odpowiadać na zadane pytanie zanim pytający skończył je zadawać). Utrzymywać kontakt wzrokowy. Starać się zachowywać swobodnie, (bez przesady!), unikać epatowania poczuciem humoru (nawet jeżeli sądzimy, że sytuacja jest idealna na szybki humor sytuacyjny, zachowajmy to na potem).
Nie obawiać się zadawania pytań. Zwłaszcza, jako że nasz rozmówca jest na ogół native speakerem, może się zdarzyć, że nie jesteśmy całkiem pewni o co właśnie zapytał. Zamiast zgadywać i wyjść na głupka, warto poprosić o powtórzenie. Albo powiedzieć coś w rodzaju: "Pozwól, że najpierw wyjaśnię jak zrozumiałem twoje pytanie" - to świadczy o naszej dociekliwości i wnikliwości, a to są atuty.
Przygotować sobie odpowiedzi na najczęstsze pytania rekruterów: Dlaczego chce pan pracować dla naszej firmy? Dlaczego zdecydował się pan opuścić poprzedniego pracodawcę? Gdzie widzi się pan za 5 lat? Jakiego szefa chciałby pan mieć? Pańskie najwięsze wady? Zalety? Pytań tego rodzaju jest kilkanaście, są one szeroko omówione na wielu portalach, wraz z najlepszymi strategiami udzielania odpowiedzi.
Na pierwszym interview nigdy nie poruszamy kwestii wynagrodzenia, chyba że wyjdzie ona ze strony prowadzącego. W miarę możliwości nie należy się deklarować z konkretną kwotą - najlepiej podać widełki, albo jeszcze lepiej powiedzieć ile (choćby w przybliżeniu) zarabiało się dotychczas, i co w związku z tym. Nie warto przy tym oszukiwać, bo pracodawca często może mieć wgląd w nasze poprzednie zarobki (zwłaszcza jeżeli już wcześniej pracowaliśmy w danym kraju).
Uff, dużo tego.
Najciekawiej mi się obserwuje ten proces z własnej perspektywy - początki były naprawdę trudne, było Nieznane, stres, bariera językowa, popełniałem różne błędy, czasem było mi głupio, czasem żałowałem że przez kretyński błąd coś nie wyszło. Ale to wszystko potem procentuje. Jak już się człowiek "otrzaska" z tematem, szukanie pracy staje się kolejnym, zwyczajnym i bezstresowym, elementem życia. Oczywiście niespodzianki są i będą zawsze, ale gdzie ich nie ma... Poza tym, bez niespodzianek życie byłoby nudne 😉
Na zakończenie pochwalę się, że przez prawie 6 lat pobytu tutaj pomogłem już - skutecznie! - paru osobom znaleźć pracę. Kto wie, może kiedyś otworzę nawet własną agencję rekrutacyjną...
Storku drogi – i ta agencja to byłby niezły biznesik myślę
Z tymi dodatkowymi trudnościami w rozmowie przez telefon, to masz rację!
Jako nastolatek, czujący się bardzo pewnie w jęz. angielskim (ale niepewnie w życiu), udałem się do USA, do ciotki. Jej plan był prosty: "przylatujesz, dzwonisz do mnie z automatu, że jesteś – na mój koszt, czyli powiesz operatorowi że to collect call, i ja przyjeżdżam po ciebie". Nie pamiętam już, czemu nie było uzgodnione, że ciotka będzie np. czekać na lotnisku w momencie przylotu? Widocznie jakiś powód był. Czasy były przedinternetowe, a to chyba wiele tłumaczy…
W każdym razie: przyleciałem bez problemu… po czym przez dobrą godzinę próbowałem dogadać się z operatorkami w telefonie. Podawałem im numer, mówiłem, że collect call itp… i nie byłem ABSOLUTNIE w stanie zrozumieć, co do mnie mówiły. A pytały najwyraźniej o coś ważnego, bo nie chciały (nie mogły?) mnie połączyć. Bez jakiejś informacji ode mnie? Nie wiem do dziś. One rozumiały mnie świetnie, ale ja nie rozumiałem ich. Żadnej z nich – dzwoniłem co 10 minut licząc, że w końcu trafi się ktoś, kogo zrozumiem. Ale nic z tego: ani jednego słowa. Pamiętam, że spanikowałem wtedy. W końcu, zdesperowany, wykorzystując fakt, że one rozumiały mnie świetnie, nie dając sobie przerwać, wyrecytowałem po prostu, "nie znam angielskiego, przyleciałem z zagranicy, jestem na lotnisku, ciotka musi mnie odebrać, nie mam kasy, oto jej numer:… – i to podziałało (aczkolwiek absurdalne jest, że "nie znam angielskiego" wypowiadane były po angielsku :).
Zostałem połączony z ciotką, której też nie rozumiałem (tia…), ale która przyjechała po mnie, i z którą nagle mogłem się dogadać w kontakcie bezpośrednim bez żadnego problemu. 🙂
Co ciekawe, w czasie tego telefonicznego horroru na lotnisku, nie miałem żadnych problemów z rozmową z czarnym sprzedawcą hamburgerów czy – wcześniej – urzędnikami kontroli granicznej. Byli całkowicie zrozumiali.
W każdym razie: rzeczywiście telefon strasznie utrudnia początkującym kontakt w obcym języku i bezwzględnie trzeba brać to pod uwagę.
Napisales podrecznik.Wszystko sie zgadza.
To zadziwiajace, mam niemalze identyczne doswiadczenia, jezeli chodzi o szukanie pracy, choc to nie IT (nawet log byl).
I klasyka – przyjechalam tu po 3 mies intensywnego Callana i korzystalam namietnie z ang.pl, ktore ciagle polecam.:)
Bardzo ciekawa lektura. Pracowalam w duzej firmie IT w departamencie HR wiec mam doswiadczenie w pracy z technikami i wiem jak to wszystko wyglada z punktu widzenia pracodawcy i pracownika, Pozdrawiam 🙂
HR to niewdzięczna działka, zwłaszcza z punktu widzenia IT. Miałem raz w życiu okazję obsługiwać (od strony technicznej) dział HR jednego ze swoich pracodawców, co oznaczało pełny dostęp do różnych supertajnych danych. Niby fajnie, ale po pierwsze trzeba podpisać takie papiery, że jakby coś wyciekło z mojej winy, nie znalazłbym już raczej pracy w tej części Galaktyki, a po drugie koledzy wiedzą że ja wiem, co nieco napręża wzajemne, za przeproszeniem, stosunki.