Już od jakiegoś czasu wiedziałem, że Richard K. Morgan to kopalnia złota jeśli chodzi o dobre książki. Zarówno "Altered Carbon" jak też "Thin Air" czy "Thirteen" są po prostu genialne. Wydana w 2004 roku "Market Forces" tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że jeżeli chodzi o kryminalną akcję sci-fi, Morgan w zasadzie nie ma sobie równych.
Akcja powieści rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, mniej więcej 25 lat od naszych czasów. Miejsce - Londyn. Główny bohater, Chris Faulkner, właśnie rozpoczął pracę w nowej firmie inwestycyjnej.
Na razie brzmi nudno?
No więc tak: praca w finansach "odrobinę" wyewoluowała od naszych czasów. Teraz inwestuje się głównie w konflikty zbrojne - najlepiej tak, żeby w miarę równomiernie wspierać wszystkie strony konfliktu, dzięki czemu wojna ma szansę trwać latami i dłużej generować ogromne zyski.
Oprócz tego zalegalizowano pojedynki na szosach. Każdy pracownik firmy może wyzwać na pojedynek kolegę z biurka obok, albo konkurencję - i ścigają się na śmierć i życie.
Carla, norweskiego pochodzenia żona Chrisa, jest mechanikiem samochodowym (i to jednym z najlepszych w okolicy), dzięki czemu jego Saab jest zawsze utrzymany w nienagannym stanie i gotów na kolejny pojedynek na drodze.
W jednym z krajów Ameryki Środkowej szykuje się przewrót...
Pewna dziennikarka zaczyna węszyć...
Opowieść jest pisana w trzeciej osobie. Na oko 90% narracji prowadzonej jest z perspektywy głównego bohatera, ale zdarzają się sporadyczne "przełączenia kamery".
Autor zastosował też trick, który nie jest niczym nowym, ale jednak dodatkowo poprawia "miodność" odbioru: na samym początku, w prologu, mamy wyrwaną z jakiegokolwiek kontekstu scenę, o której w sumie zapomina się po przeczytaniu pierwszych dwóch czy trzech rozdziałów. W którymś jednak momencie docieramy do tej sceny z perspektywy innej postaci i nagle spływa na nas zrozumienie co się właściwie stało. Identyczny trick zastosował Morgan w "Thirteen" i śmiem stwierdzić, że tam wyszło mu to nawet lepiej niż tutaj.
Podoba mi się też sposób, w jaki przedstawiono posegmentowane społeczeństwo. Dzielnice "dobre" oddzielone na stałe od "złych" drutami kolczastymi i posterunkami. Straszna bieda, na pograniczu śmierci głodowej. Rozkwit prostytucji, handlu narkotykami i przestępczości. I tak dalej... Niepokojąco wiarygodnie to wszystko wygląda.
Książkę zdecydowanie polecam. Jest mnóstwo przemocy, seksu, brzydkiego języka i ogólnej rozpierdziuchy. Dużo testosteronu. Ciągła akcja. Praktycznie zero opisów przyrody, drobiu czy drogi na Ostrołękę.
Moja prywatna opinia - gdzieś między 9.5 a 10 na 10.
Piszesz genialne recenzje i w dodatku dowcipne, z przymrużeniem każdego oka, więc mimo tego, że przemcy, seksu i brzydkiego języka nie cierpię, spróbuję przeczytać książkę, zobaczymy…
Zasyłam serdeczności