Jak być może niektórzy Czytelnicy kojarzą, mniej więcej dwa lata temu wykluło nam się dziecię płci męskiej.
Syn jest teraz w krytycznym wieku rozwoju mózgu, mianowicie próbuje mówić - i to już nie po chińsku, tylko po naszemu.
Idzie mu to lepiej lub gorzej, ale zajadły jest bardzo, kombinuje z każdą sylabą na pięć sposobów i straszną ma frajdę jak mu się czasem uda coś sensownego przekazać rodzicom.
Jeśli chodzi o słówka, mamy znaczny postęp. Umiemy już powiedzieć:
mam, moje, daj, hej, mama, tata, osy (włosy), noś (nos), oko, oga (noga), didia (dzidzia), buty, op-op (tup-tup), alo (halo), am-am (jeść!), pite (picie), hu-hu (sowa), hau-hau (piesek), iau-iau (kotek, ewentualnie prośba o kołysankę na dobranoc - aaa, kotki dwa), uf (żółw), bum (przewróciłem się / spadło), ojojoj, au (boli), pupa, kupa, fuj (o "fuj" swego czasu pisałem, słowo-wytrych), nana (banan), oda (woda), kała (kawa), o (otwierać), pan, pani, buju-buju (huśtawka), doing-doing (podskakiwanie), bąk, łana (wanna), moju-moju (mycie). I pewnie jeszcze ze dwadzieścia innych słówek, które akurat wyleciały mi z głowy.
Z lokalnego narzecza póki co zna tylko (i umie powiedzieć) "thank you", co - biorąc po uwagę, że spędza 99% czasu w środowisku polskojęzycznym - jest i tak niezłym wyczynem.
Najzabawniejsze jednak jest to, że Młody rozumie praktycznie wszystko, co się do niego mówi. Nie jestem pewien, ale nawet jak mu czasem na dobranoc opowiadam o planetach albo splątaniu kwantowym, też kiwa głową, jakby wszystko rozumiał. Zadziwiające.
No i dzielnie próbuje składać z tego wszystkiego jakieś zdania. Ponieważ jednak nie umie jeszcze wymawiać większości zgłosek, nadrabia intonacją. Na przykład zdanie "Gdzie jest tata?" w wykonaniu Młodego brzmi "Mmm-mmm tata?". Towarzyszy mu odpowiednio zawiła gestykulacja kończynami górnymi. Albo na przykład patrzymy sobie przez okno na autka (tradycja przed pójściem spać) i Młody nagle pokazuje paluszkiem i tłumaczy "Pan op-op am-am", co oznacza ni mniej ni więcej, że samiec płci męskiej gatunku Homo Sapiens ("pan") zmierza pieszo ("op-op") do pobliskiego spożywczaka celem nabycia w drodze kupna rozmaitych artykułów spożywczych ("am-am").
Jak każdy prawdziwy facet, Młody uwielbia samochody. Próbujemy go nauczyć słowa "auto", które jest przecież proste, ale Młody zamiast tego pokazuje rączkami kręcenie kierownicą i mu to na razie wystarcza.
Póki co mamy z tego wszystkiego wielki ubaw, a każde nowe słówko witamy entuzjastycznie i z oklaskami, co Młodego tym bardziej zachęca do eksperymentowania. W dalszym ciągu nawija swoją dziecięcą "chińszczyzną", której jednym z fonemów jest kląsknięcie, a więc dźwięk praktycznie nieużywany, nie licząc niektórych egzotycznych plemion, których członków można policzyć bez zdejmowania butów. Pewnie mu to kląskanie przejdzie lada miesiąc, ale póki co brzmi trochę jak rasowy Alien z planety Gliese 581 C.
Obstawiam, że jeszcze z pół roku, może osiem miesięcy - i zaczniemy wchodzić w fazę gryzienia syfonu.
Dla niezorientowanych: mówię o słynnej matce - rekordzistce, która uderzyła dziecko dopiero po sto trzydziestym siódmym pytaniu, które brzmiało "A dlaczego mama gryzie syfon?"
Póki co jednak nawałnicy pytań jeszcze nie ma, a jeżeli są, to pojedyncze i głównie o am-am, łanę, ewentualnie pupa-fuj.
Ubaw po pachy.
Może wiedza o splątaniu umyka z czasem?
Kląskanie jest także używane przez osoby z niepełnosprawnością wzroku by orientować się w przestrzeni.
Pozdrowienia i wielu inspirujących, radosnych chwil, dla Waszej Czwórki.