Znów poLemizuję, czyli żegnamy “Labirynt”

https://xpil.eu/wh1f

Trzecią, ostatnią część "Labiryntu", dorwałem dość późno, ponieważ z różnych powodów zrobił mi się ostatnio tłok w czytniku RSS, a że stosuję przy lekturze kanałów kolejkę FIFO, notka o wyjściu trzeciego tomu dotarła do mnie z trzytygodniowym opóźnieniem. Nie szkodzi. Co się odwlecze, to nie uciecze.

Drugi tom kończy się klasycznym cliff-hangerem w najlepszym możliwym stylu: nasi bohaterowie lądują na Secundzie (robocza nazwa planety), gdzie odkrywają wielusetletnie, w zasadzie prawie już nierozpoznawalne szczątki "Minotaura", swojego własnego statku kosmicznego, którym właśnie wylądowali. Czyżby Dzień Świstaka na kosmiczną skalę? Swoją drogą trochę deja-vu, bo pierwszy tom też kończy się takim "czasoparadoksalnym" momentem, ale tutaj jest jakby trochę większy rozmach.

Fabuły opowiadał nie będę, nie bo nie, jak ktoś chce niech sobie sam poczyta (książka do pobrania - całkiem za free - tutaj). Ale opowiem o wrażeniach.

Po pierwsze - Benedyktowi udaje się utrzymać styl i klimat; jeżeli znasz i lubisz teksty Lema, będziesz się tu czuć jak u siebie.

Po drugie - tradycyjnie już - mnóstwo odnośników do tychże tekstów (cały "Labirynt" to tak naprawdę jeden wielki apokryf). Mi osobiście najbardziej spodobał się ukłon w stronę "Albatrosa". W oryginalnym tekście jest scena, w której jeden z bohaterów tuż przed śmiercią w katastrofie próbuje - przez radio - pożegnać się, ale jakość połączenia jest już tak słaba, że wychodzi z tego tylko pożegnanie ze skrętką ekranowaną piątej kategorii, czyli: "załoga do końca - żegnajcie - przewody...". U Benedykta nie ma ani przewodów ani załogi, ale scena śmierci jednego z bohaterów jest równie dramatyczna, tak samo są zakłócenia w transmisji i do reszty załogi docierają tylko pourywane, porozdzielane myślnikami, pozornie losowe słowa.

Innym dużym ukłonem jest - znów z Pirxa - ostateczne imię nadane Koordynatorce przed Wielkim Finałem.

Nie będę tu wymieniał wszystkich odniesień do literatury Wieszcza, bo nie o to chodzi, w każdym razie jest tego sporo i każdy lemofilec znajdzie tu coś dla siebie.

Na minus?

Po pierwsze, to samo co w poprzednich dwóch częściach, tekst wymaga nieco korekty. Są literówki (acz coraz mniej, bo Autor pracowicie je koryguje w miarę podsyłania ich przez czytelników, co jest ponoć dość upierdliwe, bo musi pozmieniać we wszystkich formatach), jest też odrobina błędów stylistycznych, ale - podobnie jak poprzednio - nie rzutują one na ostateczny odbiór, zresztą nie ma co narzekać bo historia jest bardzo długa, bardzo dobra i całkiem za darmo, a darowanemu koniowi, wiadomo.

Po drugie, odrobinę za dużo seksu. Na szczęście nie w stylu "policz nogi i podziel przez dwa", wszystko ze smakiem i w dobrym guście, ale jednak gimnastyka brykana u Lema pojawia się dużo rzadziej niż w "Labiryncie". Jak się dobrze zastanowić, to jedyna scena mocno erotyczna u Wieszcza to jest ostatnich parę akapitów "Szpitala Przemienienia".

Są jeszcze, rzecz jasna, podśmiechujki w "Bajkach robotów", ale to się jakby nie liczy 😉

A tutaj są co najmniej ze trzy takie sceny (albo i cztery), więc średnia dużo powyżej średniej.

Po trzecie wreszcie... nie jestem przekonany czy zakończenie jest całkiem w lemowym stylu. Trochę jakby Autor miał już dość dalszego pisania i potraktował temat po gordyjsku. Oczywiście, jest solidnie zrobione i połknąłem je z przyjemnością w jeden wieczór, ale dałoby się to moim zdaniem jakoś sprytniej podomykać.

Łatwo powiedzieć - zamiast się przypiętralać, siadłbym może i spróbował lepiej samemu, c'nie? No właśnie.

Ogólnie trzeci tom jest chyba najbardziej abstrakcyjny z całej serii, a do tego ma niesamowity rozmach. Nie tylko Wszechświat stoi na krawędzi, ale, okazuje się, całe ośmiowymiarowe Multiwersum, z trylionami trylionów Rozumów i tak dalej. Jak już kiedyś nadmieniłem, Benedykt nie rozmienia się na drobne, tylko wali po całości. I chociaż sama końcówka zawiera szczyptę fantasy (stylu, którego osobiście - poza bardzo nielicznymi wyjątkami - nie znoszę), to wszystko jest opisane całkiem naukowo i solidnie.

Książkę polecam, dzieje się mnóstwo, akcja praktycznie non stop. Bardzo dużo objaśnień na styku czasoprzestrzeni ośmiowymiarowej z sześciowymiarową (czyli naszą, bo jak się okazuje 4D to tak naprawdę projekcja 6D ograniczona biologią / ewolucją), które można czytać bardzo wolno i uważnie, można też po łebkach - i tak się człowiek za wiele nie dowie, bośmy tylko płaszczaki 🙂 Doskonale zrobiona scena wędrówki przez Tunel (a może Studnię? jakoś tak), od początku do końca.

Moje gwiazdki się jak zwykle nie liczą, więc nawet nie będę próbował. Gdybym jednak miał poustawiać te trzy części w kolejności od najlepszej do najgorszej, trójka znalazłaby się pośrodku między jedynką a dwójką. Oczywiście wyłącznie w mojej prywatnej ocenie, bo de gustibus, wiadomo.

Niezależnie od tego wszystkiego, co tu napisałem (a także tutaj i tutaj), podziwiam Autora za to, że potrafił poświęcić dobre trzy lata swojego żywota i przekuć swoją pasję do książek Staszka w coś konkretnego, wartościowego i niebanalnego. Szacun, po stokroć!

https://xpil.eu/wh1f

3 komentarze

  1. Dzięki za recenzję!

    Mogę podpowiedzieć, że sexy itp. w “Labiryncie” były inspirowane głównie “Powrotem z gwiazd” jw. zauważono, ale nie “Szpitalem przemienienia”. Chociaż “inspirowane” to chyba nie do końca właściwe słowo, gdyż jako blurb rzecze: to była próba podjęcia wizji Lema i poprowadzenia NOWEJ opowieści, w tamtym duchu i języku. A nawet: próba poprowadzenia opowieści gdzieś DALEJ.

Leave a Comment

Komentarze mile widziane.

Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]

Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.