Autor "Labiryntu" (serię entuzjastycznie recenzowałem tutaj, tutaj oraz tutaj) nie ograniczył się do tej jednej powieści. Jak się okazuje, w 2006 roku zaczął on pisać "Kwestię ceny", która potem dojrzewała w jakiejś mniej lub bardziej wirtualnej szufladzie, aby wreszcie po 18 latach ujrzeć światło dzienne w postaci 517-stronicowego e-booka (do pobrania tutaj - całkiem za darmo, z opcją wrzucenia 25 zł na tacę).
Przeczytanie tej powieści zajęło mi nieco dłużej niż początkowo myślałem, z dwóch powodów. Po pierwsze, Życie toczące się nieubłaganie dookoła, po drugie zaś... początkowe 20% książki nie nawilżyło moich gruczołów na tyle, żeby lekturę kontynuować.
To znaczy tak: w normalnym przypadku odłożyłbym ją na półkę "do widzenia". Ale ponieważ Autora cenię za "Labirynt" (i za parę innych klamotów), dałem książce szansę i okazało się, że było to bardzo dobre posunięcie, ponieważ w okolicach właśnie jednej piątej tekst nagle mi "kliknął" i dalej poszło już całkiem fajnie. I teraz nie wiem, książka polepsza się w okolicach 20 procent, czy po prostu mój mózg jakoś "przestawił się" na ten tekst. W każdym razie kliknęło.
"Kwestia ceny" to fantastyka militarna. Całkiem sporo wątków, z różnych perspektyw. Kilka ras rozumnych ścierających się o "władzę" nad Drogą Mleczną. Jedna planeta zamieszkała przez łagodną rasę świstakopodobnych stworzeń, eksploatowana przez zachłanną korporację. W tle historia wielkiej wojny między ludźmi a cywilizacją Krabów, zakończona dynamicznym "remisem", albo raczej wieczystym rozejmem.
Świstaki, chcąc bronić swojego świata, kierują się do grupy ludzkich najemników z prośbą o pomoc. No i się zaczyna...
Zakończenie zasadniczo - powiedzmy - optymistyczne, z furtką do ewentualnych dalszych części. Nie do końca przewidywalne (mnie zaskoczyło).
Styl trochę podobny do tego z "Labiryntu". Maniera Autora na skraju mojej tolerancji (ale po tej dobrej stronie) to nadużywanie cudzysłowiów w sytuacjach, kiedy jakiś obiekt został wcześniej opisany z użyciem porównania do czegoś znanego czytelnikowi. Poza tym kilka (naprawdę niedużo jak na takiego molocha) drobnych niedociągnięć redakcyjnych, ale biorąc pod uwagę, że powieść nigdy nie została wydana z myślą o zarabianiu pieniędzy, można przymknąć oko.
Najważniejsze jednak - jest to solidna i bardzo fajnie napisana dawka Military SciFi, którą większość fanów gatunku powinna łyknąć z przyjemnością. Dzieje się dużo, jest naparzanka, mnóstwo rozmaitego rodzaju pojazdów i uzbrojenia (ze szczegółowymi opisami co jak działa), jest odrobina romansu, są sztuczne inteligencje, programiści i hakerzy, opisy strategii bojowych różnych ras, naprawdę jest czym się radować. Nie ma opisów przyrody, kur, kaczek ani innego drobiu. Drogi na Ostrołękę też brak.
Bogactwo tła powieści bierze się z umiejętnego wplatania w wydarzenia bieżące odniesień do rozmaitych historycznych bitew i innych wydarzeń. Czasem w formie krótkiej retrospekcji, częściej jako fragment dialogu czy rozmyślań któregoś z bohaterów. W efekcie czytelnik ma wrażenie przebywania w całkiem interesującym i rozbudowanym świecie, a nie po prostu "zaliczania" kolejnych wydarzeń.
Wszystkie elementy są solidnie spasowane, nie znalazłem żadnych oczywistych nieścisłości ani niedociągnięć fabularnych czy logicznych.
Nie wykluczam, że kiedyś jeszcze do tej książki wrócę . Od strony rozrywkowej - zdecydowanie warta grzechu.
Moja prywatna ocena: 9.5/10
Dzięki za recenzję, cieszę się, że jednak się spodobało. Pozwoliłem sobie podlinkować tu i ówdzie.
Myślę, że problem jest z początkową częścią książeczki, a nie z tobą ;D tzn. jak widać, początek był planowany jako wprowadzenie w setting i „rozbiegówka” większości głównych postaci aż do zejścia się ich losów w fabule plus jakąś próbą zasygnalizowania, dlaczego większość postaci w ogóle ładuje się w tę całą rozpierduchę, choć niekoniecznie ma ochotę. Tylko, że mam wrażenie, że takie pomysły na wprowadzenie i TEMPO początku książki sprzed prawie 20 lat niekoniecznie służą tzw. „modern audience” 😉