Wszelkie podobieństwo osób opisanych w niniejszym wpisie do osób żyjących jest... prawdopodobnie nieprzypadkowe.
Jakieś 3 lata temu, okolice Wexford.
Droga wyjazdowa z lokalnej podstawówki, wczesne popołudnie. Dzieciaki właśnie skończyły lekcje i trwa codzienny kociokwik. Kilkadziesiąt samochodów poustawianych w każdy możliwy poprzek, jedni czekają na drugich. Ruch na głównej - na oko 2 km/h, może wolniej. Ruch na podporządkowanej - praktycznie stoi, od czasu do czasu ktoś wyjedzie, uprzejmie wpuszczony.
Główną nadjeżdża motocykl.
-- Rusz się, głupia kurwo, blokujesz wyjazd -- słychać zza czarnego kasku -- No przesuńże to jebane auto bo nie mam jak przejechać!
Helen rozgląda się nerwowo. Zauważa motor. Bezradnie pokazuje kłębiące się dookoła mrowisko aut. Nie da się przestawić jej Civica ani o cal.
-- Chuj mnie to obchodzi! Przesuń się, mówię.
Dyrektor szkoły doglądająca wraz z innymi nauczycielami czy każde wychodzące dziecko ma rodzica, czy ktoś nie zapomniał tornistra, lunchboxu, dresów czy własnej głowy, podchodzi usłyszawszy krzyki.
-- Co się dzieje?
-- To pani wina! - krzyczy rozjuszony motocyklista -- w ogóle nie potrafisz zorganizować ruchu w tym miejscu! Spieszy mi się!
-- Przykro mi bardzo -- odpowiada pani dyrektor -- ale nie potrafię pomóc. Za dziesięć, góra piętnaście minut ruch powinien się rozładować. Do tej pory...
-- Chuj mnie to obchodzi, mam pierwszeństwo a ta krowa blokuje drogę. Wzywam Gardę.
-- Po pierwsze zanim Garda dojedzie w tych korkach, to sytuacja się dawno sama rozwiąże, a po drugie jeżeli jeszcze raz odezwie się pan takim językiem przy moich dzieciach, będę musiała złożyć na pana skargę. Proszę uzbroić się w cierpliwość -- mówi na odchodnym pani dyrektor, uśmiechając się przepraszająco do mocno już zestresowanej sytuacją Helen.
-- Pierdol się
Półtora roku później, siódme piętro wieżowca FinTech.
Drzwi przeszklonego, jasnego biura otwierają się. Sympatyczny, starszy pan uśmiecha się szeroko.
-- W takim razie czekam na telefon, raz jeszcze dziękuję za zaproszenie. Do widzenia.
Pan wychodzi na korytarz i po chwili znika w windzie. James zamyka drzwi swojego biura i pyta mnie:
-- Co myślisz?
-- Spoko gość -- odpowiadam -- technicznie bez zarzutu, do tego raczej wyluzowany, ale na poziomie. Powinien się wpasować w team w dwa, góra trzy tygodnie. Myślę, że możemy go wziąć.
-- Widzę że się zgadzamy. OK, puszczam maila do Vivien, niech przygotowuje umowę.
Dwa tygodnie później, przy biurku Davida. Późne popołudnie.
Mój szef właśnie kończy omawianie z nim kolejnej fazy projektu.
-- Dobra, to chyba wszystko. Nie wiem czy chcesz się za to zabierać jeszcze dziś czy poczekasz do poniedziałku. Ja w każdym razie spadam na chatę. Jest piątek, nie ma sensu się kisić w biurze przy tej pogodzie, a do Wexford mam kawałek.
-- O, ja też dojeżdżam z Wexford -- odpowiada David -- fajna trasa, zwłaszcza na motocykl. Tylko te korki w mieście, porażka.
-- To fakt -- odpowiada James -- ja czasem jadę dookoła. Trochę dalej, ale zaoszczędzam kupę czasu.
-- Wiem, wiem. Też tak robię od czasu jak się kiedyś wpieprzyłem w korek-gigant przy jednej podstawówce. Wyobraź sobie, jakaś kretynka zablokowała całe skrzyżowanie, czekałem chyba z piętnaście minut. Myślałem, że mnie wtedy szlag trafi.
Pracuję z Jamesem już dobre trzy lata, trochę go przez ten czas poznałem. David jednak nie zauważa subtelnej zmiany w postawie mojego szefa.
-- Tak? A przy której szkole?
-- Przy St. James. Tam zaraz za stacją, po lewej stronie, kojarzysz pewnie.
-- Tak, kojarzę. No nic, będę leciał, miłego weekendu i widzimy się w poniedziałek.
-- No, na razie.
Szefa mam naprawdę na poziomie. Nie wygadał się nikomu (nawet Davidowi), że to David zbluzgał wtedy jego żonę pod szkołą. Nie zmienił nawet swojego podejścia do nowo zatrudnionego pracownika. W końcu, jak by nie było, świetny fachowiec, trudno teraz o takich. Nie mieszamy życia prywatnego z zawodowym, prawda?
Tydzień później, biurko Jamesa Hickeya, piątkowy poranek.
-- Dzięki za klepnięcie tego timesheeta, szefie. Urwę się dziś godzinkę wcześniej, wnuczka ma pierwsze urodziny, głupio by było nie zajrzeć do niej chociaż na chwilę.
-- Jasne, jedź dziadku. Uważaj na siebie.
David już miał odejść, kiedy jego wzrok przypadkiem padł na stojące w kącie szefowego biurka zdjęcie Helen.
-- To... jakaś rodzina?
-- Tak, to Helen. Moja żona.
-- A. No, ok...
W poniedziałek Vivien O'Connor (szefowa działu HR FinTech) znalazła na swoim biurku wypowiedzenie Davida. Oficjalny powód: ponoć dostał lepszą ofertę pracy bliżej domu i nie opłaca mu się dojeżdżać.
Sytuacja tu opisana miała miejsce naprawdę. Imiona, daty i miejsca pozmieniałem, ale wniosek końcowy pozostaje bez zmian: kultura osobista popłaca.
Lubię Cię, Człeniu
Ej, bo się zarumienię, czy coś.