Wczoraj spędziliśmy pół dnia na gotowaniu, smażeniu i pieczeniu. W wyniku uzyskaliśmy dwa ciasta owocowe (jedno jagodowe i jedno truskawkowe), siedem szaszłyków i trochę babeczek (zwanych w lokalnym mieszanym narzeczu muffinkami).
Zjeść siedem szaszłyków we troje to zadanie na co najmniej dwa dni. Na szczęście w samą porę zjawili się ze spaceru nasi nieocenieni sąsiedzi, którzy najpierw skosztowali po szaszłyczku, potem po kawału ciasta, a potem, słuchając moich pokasływań, przypomnieli sobie, że mają w domu nalewkę propolisową.
Propolis (zwany przez sfery niższe kitem pszczelim) jest uniwersalnym polepszaczem zdrowia i w związku z tym pomaga na większość dolegliwości - prawdopodobnie spora większość tej większości to efekt placebo, ale co tam. Tak czy siak, chętnie skorzystałem z oferty sąsiedzkiej i pięć minut później targałem do domu wielką butlę po szampanie.
Z butli, po jej odkorkowaniu, pachniało charakterystycznym dla nalewki propolisowej zapachem kitu pszczelego zmieszanego z alkoholem. Wiedząc z własnego doświadczenia, że takie nalewki (zwłaszcza domowej roboty - a to była właśnie taka odmiana) potrafią być dość mocne, nalałem sobie łyżkę stołową medykamentu, po czym łyżkę ową umieściłem w otworze wlotowym i dziarsko przechyliłem. W efekcie zawartość łyżki (nawiasem mówiąc pięknie pachnąca i lekko brązowa) znalazła się na moim języku, podniebieniu i w gardle.
Milisekundę później, z wytrzeszczem oczu, lekko dymiącymi uszami i nozdrzami, a także wydając dźwięki raczej niemożliwe do uzyskania ludzkim aparatem mowy, galopowałem już panicznie w kierunku najbliższego kranu. Przyssałem się do niego niczym młoda jałówka do matczynych wymion, i - nie bacząc na podwyższoną twardość wody - wyżłopałem dobre pół kranu, po czym jeszcze przez parę minut dochodziłem do siebie.
Mocna ta nalewka, oj mocna. Moim skromnym zdaniem, zawartość alkoholu niewiele poniżej 96%. Dziś rano nakapałem sobie ćwierć łyżeczki od herbaty i ostrożnie zaaplikowałem - dało się przeżyć, acz też lekko paliło.
Ot, co.
Bo propolis pić to trzeba umić 🙂