... podobnie jak nieznajomość nazw potraw w obcych językach. W zasadzie angielski nie jest już dla mnie taki całkiem obcy, skoro czytam sobie w miarę swobodnie książki Pratchetta w oryginale, ale jednak czasem zdarzają się wpadki, których efekty warte są osobnego wpisu na blogu.
No bo tak: dziś rano trochę zaspaliśmy, w związku z czym nie zdążyłem wypić porannej herbatki przed wyjściem z domu, w związku z czym z kolei w drodze do pracy zaszedłem do pobliskiego spożywczaka po jakiś napój.
No i zamiast wziąć flaszkę wody mineralnej, zachciało mi się czegoś, czego nigdy przedtem nie piłem. Przejrzawszy zylion półek z napojami zdecydowałem się na tajemniczo brzmiący "Prunes juice". Tym bardziej, że na butelce było napisane, że jest bardzo zdrowy i wyłącznie z naturalnych składników - żadnych utrwalaczy ani wzmacniaczy smaku, żadnych stężonych czy zagęszczonych stężaczy ani zagęszczaczy, tylko najzwyklejszy sok prosto od krowy.
Butelka była całkiem spora - na oko z półtora litra, a może nawet i dwa. Przyszedłszy do biura czym prędzej ją odkręciłem i obaliłem od razu połowę. No bo w końcu pić mi się chciało niemożebnie, c'nie?
Parę minut potem przyszedł kolega pracujący przy sąsiednim biurku, zobaczył flaszkę "Prunes juice" i pierwsze pytanie, jakie zadał, było:
- Masz kłopoty z żołądkiem?
Nieco zdziwiony, ale (jeszcze) nie zaniepokojony, odrzekłem, że nie, czemu, wszystko gra. I wtedy się dowiedziałem, że u niego w domu używało się "prunes juice" jako środka na przeczyszczenie, jak kogoś brzuch bolał. Tylko nie za dużo na raz, bo ma naprawdę silne działanie.
Hmmm.
Poczułem lekkie ukłucie niepokoju, ale wsłuchawszy się w pracę organizmu nie stwierdziłem żadnych odstępstw od normy, więc zignorowałem opowieść kolegi i na wszelki wypadek dopiłem flaszkę do końca.
Na efekty nie trzeba było czekać dłużej niż około pół godziny.
Ciąg dalszy tego wpisu, gdyby istniał, byłby bogaty w szczegółowe opisy różnych zjawisk fizycznych związanych głównie ("ł" jest tu bardzo ważne i w żadnym razie nie może być pominięte) z przepływami laminarnymi oraz turbulentnymi. Prawdopodobnie pojawiłyby się też wzmianki o wewnętrznych eksplozjach oraz trzęsieniach ziemi. Ucho modlitewne zostało srodze sponiewierane, więc aby nie urazić niczyich uczuć religijnych, poprzestanę na stwierdzeniu, że moja produktywność, zazwyczaj dość wysoka przez większość dnia, dziś pełzała w okolicach przyzerowych, przytłoczona stałym skupianiem się na obliczaniu tak istotnych parametrów środowiskowych, jak odległość między biurkiem a toaletą, ilość drzwi i zakrętów do pokonania po drodze, a także prawdopodobieństwo, że wszystkie cztery pokoje modlitewne będą akurat zajęte.
Innymi słowy, dzień był dziś przesrany na całej linii.
A owe tajemnicze "prunes" to oczywiście nic innego jak suszone śliwki...
Jeżeli więc, sympatyczny Czytelniku, cierpisz na jakąkolwiek formę zatwardzenia (włączając w to zatwardzenie intelektualne), bardzo, ale to bardzo polecam sok z suszonych śliwek. Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało, najwyraźniej z suszonych śliwek DA się zrobić sok. Jest gęsty, ma wyraźny i bardzo specyficzny smak, no i zapewnia długie godziny dodatkowego wolnego czasu - ważne, żeby mieć przy sobie dobrą książkę, a w pokoju modlitewnym poczwórne zapasy papieru.
Tymczasem podobno zbliża się ku nam jakiś konkretny huragan. Po dzisiejszym dniu powinienem mu stawić czoła bez większych oporów...
Jakie szkodzi? Przez g … pardon, niedoinformowanie oczyściłeś sobie organizm z wszelkich złogów, o których trąbią na wszystkich szanujących się zdrowotnych stronach, forach …, polecając systematyczne stosowanie lewatyw wszelkiej maści, czy kapustę kiszona zapijana mlekiem. Dzieki za odkrycie milszej odmiany. Namaste
Pewnie mało Cię to pocieszy, ale nawet z bardzo dobrą znajomością języka tubylców można wpaść na taką minę. Jam najlepszym przykładem. Miałem o tyle lepiej, że wypiłem tylko połowę i to w domowym zaciszu. Ale lekko nie było. Znaczy było, tylko że dopiero potem.