Nie dalej jak godzinkę temu odwiedziłem po raz kolejny przybytek zła i rozpusty zwany dla niepoznaki stacją krwiodawstwa. Skończyło się tak jak zawsze: wylało się ze mnie prawie pół litra krwi, w zamiast za to wcisnęli mi z litr wody (ale przez otwór gębowy, nie dożylnie) a także paczkę chipsów, dwie paczki herbatników i herbatę. Bardzo zdrowe jedzenie, bez dwóch zdań.
Tym razem obyło się bez pytań o pobieranie opłat za usługi seksualne, pożycie z osobnikami tej samej płci co moja tudzież wyjazdy do Kenii czy Zanzibaru. Musiałem tylko klepnąć standardowy formularzyk i z pięć razy zidentyfikować się imieniem, nazwiskiem i datą urodzenia. Bardzo poważnie traktują tu kwestie identyfikacji dawców; między wyjęciem igły z opakowania a wkłuciem jej w zgięcie łokcia co najmniej dwie osoby podchodziły do mnie i pytały o to jak się nazywam i kiedy się urodziłem.
Samo szukanie żyły szło dziś wyjątkowo opornie. Starszy pielęgniarz (tzn. starszy ode mnie, konkretnie) przekłuł się przez skórę i potem gmerał ładnych parę sekund końcówką igły zanim wreszcie z upiornym HAAA! wkłuł się w żyłę.
A potem to już poszło szybciutko. Dałem panu do zrozumienia, że się nie musi wysilać z gadką (oni mają obowiązek zabawiać pacjentów rozmową, żeby na bieżąco kontrolować czy delikwent aby nie mdleje) i sobie posiedzieliśmy tam i pomilczeliśmy nad puchnącym szybko woreczkiem czerwonego płynu.
Teraz wyglądam jak łagodna wersja weterana wojennego. Kończyny mam wszystkie, żadnych oparzeń napalmem, tylko dwa plastry, którymi się bezczelnie afiszuję przed kolegami zamiatającymi obok. Jeden na palcu (pobierają z prawego digitus medius, dzięki czemu mogę potem bez tłumaczeń pokazywać wyprostowany środkowy palec innym ludziom, nie narażając się na remont facjaty na liliowo ze szlaczkiem), a drugi w zgięciu lewego łokcia.
Ciekawe, czy w Irlandii też handlują nielegalnie krwią i osoczem, tak jak to miało miejsce w Polsce swego czasu...
[yop_poll id="23"]
jak znajdę swoja ksiązeczka krwiodawcy z polski to tez zaczne tu chodzic. od nowa jak nie przymierzajac kot w wojsku nie mam motywacji. 🙂
O, miło trafić na jeszcze jednego krwiopij… tego, znaczy, krwiodawcę na tej niegościnnej irlandzkiej ziemi.
Różni mi się tu już odgrażali w komętażah, że chcieliby zacząć (albo odnowić) oddawanie krwi we wspólnym towarzystwie, ale strachy na Lachy, nikomu nigdy nie pasuje iść w „moim” terminie.