Tajemniczy tytuł dzisiejszego wpisu powstał przy wydatnej pomocy portalu http://www.lexilogos.com, który potrafi przetłumaczyć na łacinę nawet tak skomplikowane słowa jak "sałata" czy "żółw".
Ano właśnie. Wieszcz mówi, że żółw porusza się z prędkością potrzebną do upolowania sałaty. Jak ktoś nie wierzy, niech zacznie czytać Wieszcza 😉
Tymczasem nie dalej jak wczoraj po południu mieliśmy z całą rodziną okazję przetestowania jak to z tymi żółwiami naprawdę jest. Dorwaliśmy albowiem planszówkę zatytułowaną "Pędzące żółwie". Ku naszemu rozczarowaniu, po rozpakowaniu pudełka stwierdziliśmy absolutny brak aparatury do pędzenia bimbru. Ponadto żółwie okazały się być makietami żółwi, a więc prysła wizja zupy żółwiowej na kolację. Jednakowoż jak się nie ma co się lubi to się na pochyłe drzewo skacze, dopóki się ucho nie urwie, czyli zamiast rozpaczać zabraliśmy się ochoczo do gry.
Gra jest, na pierwszy rzut oka, niesłychanie prymitywna. Jest taka również na drugi rzut oka a nawet - o ile ktoś pochodzi z Proxima Centauri albo jest muchą, na trzeci i czwarty. Jednak nie dajmy się zmylić - takie na przykład GO ma o wiele mniej zróżnicowane przybory do grania, jest więc z pozoru jeszcze prymitywniejsze od tych nieszczęsnych żółwi - a tu proszę bardzo, gra na miarę tysiąclecia.
Wróćmy jednak do sałaty.
Plansza składa się z dziesięciu pól umieszczonych liniowo jedno za drugim. Pole startowe jest dodatkowo opatrzone - zapewne dla zmyłki - napisem START, zaś pole końcowe niknie w grządce sałaty.
Celem gry jest doprowadzenie swojego żółwia - pardon, swojej makiety żółwia - do grządki z sałatą.
Żółwi jest pięć. Pięciu. Pięcioro. Cholera, nie wiem. W każdym razie jak się je policzy na palcach jednej ręki to się palce kończą. Na początku rozgrywki każdy losuje sobie (za pomocą osobnych płytek) kolor swojego żółwia, nie ujawniając go innym graczom. W ten sposób żaden z graczy nie wie którymi żółwiami grają pozostali.
Nastęnie ustawia się wszystkie pięć żółwi (niezależnie od tego czy graczy jest dwoje, troje czy pięcioro) na starcie. Rozdaje się każdemu z graczy po pięć kart (karty są specjalne, nie żadne damy i walety tylko takie żółwiowe). Gracze nie widzą kart innych graczy, tylko swoje. Na każdej karcie jest narysowany żółw jakiegoś koloru, a także ruch, jaki należy wykonać tym żółwiem. Niektóre karty mają żółwia w kolorze tęczowym, co oznacza, że gracz może sobie wybrać kolor żółwia, którym rusza.
Możliwe ruchy: jeden plusik (przesunięcie żółwia o jedno pole do przodu), dwa plusiki (przesunięcie żółwia o dwa pola do przodu), minusik (cofnięcie żółwia o jedno pole), strzałka (przesunięcie ostatniego żółwia - niezależnie od jego koloru - o jedno pole do przodu) oraz dwie strzałki (to samo, tylko o dwa pola). Gracz w swojej kolejce wykłada kartę oraz wykonuje ruch zgodny z tym, co na tej karcie. Potem dobiera jedną kartę ze stosu - w ten sposób każdy ma zawsze pięć kart.
Jeżeli żółw X trafi na pole, na którym już stoi inny żółw (Y), wchodzi na żółwia Y i od tej pory żółw Y niesie żółwia X, o ile w wyniku któregoś z kolejnych ruchów gracz nie zdecyduje się przesunąć żółwia X.
Zasada ta dotyczy dowolnej ilości żółwi stojących na jednym polu - w najbardziej hardcorowej wersji po planszy pomyka piramidka z pięciu żółwi poustawianych jeden na drugim.
Celem gry jest, jak już nadmieniłem, doprowadzenie swojego żółwia do mety... tfu, do grządki z sałatą. Jednakowoż nie jest to zadanie banalne, ponieważ inni gracze będą starali się cofać żółwie kartami z minusikiem.
Jeżeli na metę... tfu, grządkę, dotrze stosik żółwi, wygrywa żółw na samym dole... tzn. nie, źle mówię. Żółw nie wygrywa. Wygrywa gracz grający żółwiem na samym dole. Jeżeli żółw z samego dołu nie należy do żadnego z graczy, wygrywa ten nad nim. Jeżeli obydwa dolne żółwie... i tak dalej.
W przypadku gry trzyosobowej dwa żółwie są niczyje, co daje dodatkowy element ryzyka. Na przykład grając czerwonym żółwiem można przesunąć na pole mety... tfu, grządki, żółwia żółtego, który niesie na grzbiecie żółwia czerwonego, licząc na to, że żółw żółty nie należy do żadnego z graczy. Szansa wynosi 40%.
Podobnie jak w grze Ankh-Morpork, tutaj również główna część gry polega na próbie odgadnięcia który żółw jest czyj, a także próbach zmylenia przeciwników, żeby nie dali rady wykombinować jakim żółwiem gramy.
Czas jednej rozgrywki to około 8-10 minut. Gra jest dobra dla pięciolatków, piętnastolatków, pięćdziesięciolatków i stopięciolatków, a więc można śmiało grać w kilka pokoleń.
Są jeszcze wersje z utrudnieniami (na przykład taka, że wygrywa żółw górny a nie dolny) bądź z uproszczeniami (dla najmłodszych - na przykład, nie ukrywamy kolorów swoich żółwi, albo gramy w otwarte karty).
Ubaw gwarantowany. Dawno nie grałem w tak odświeżającą, prościutką a jednocześnie wciągającą grę.
Polecam.
Widział ci ja tą grę w warszawskim empiku podczas kulminacji przedświątecznej gorączki. Opatrzona była niemożliwą do przegapienia naklejką HIT, także nie poświęciliśmy jej większej uwagi. Może szkoda, bośmy tropili właśnie prezent dla młodzieży w wieku lat 10 i 8. Mógłby się spodobać.
Piękno tkwi w prostocie. Pamiętam jak śmy sami byli z bratem w wieku lat 8 i 10. Babcia dostała od znajomej z Holandii taką grę, gdzie się krążki wrzucało, a laury przypadały temu, który pierwszy uzbierał pięć w jednym rzędzie. Gra wciągnęła nas bez reszty i z czasem się zużyła, jak to w rękach młodzieży.
Z pięć lat temu odkupiłem ją babci w miejscowym Smithie 🙂
Pięć czy cztery?
Kurcze, zasiałeś ziarno zwątpienia… Pięć, zdecydowanie pięć lat temu 😉
Za to krążki mogły być cztery, tak po zastanowieniu 🙂
4-in-a-row (założę się, że o tej grze piszesz) to ciekawa gra. I wbrew pozorom o wiele "poważniejsza" niż na to wygląda. Interesowałem się tematem jakiś czas temu.
Zaczynający zawsze wygrywa, o ile zagra w środkowej kolumnie w pierwszym ruchu. Tak więc gra, w przeciwieństwie do np. warcabów, jest grą o sumie niezerowej. Rozpoczynając tuż obok środka zaczynający może liczyć co najwyżej na remis, a zaczynając gdziekolwiek indziej – przegra. Wszystko przy założeniu, że obydwie strony nie popełniają błędów (a więc za każdym razem wykonują najsilniejszy możliwy w danym momencie ruch).
Mam to w domu i grywam czasem a córką, na poziomie bardzo amatorskim 😉
Aha, są jeszcze wersje rozbudowane, z siedmioma wierszami (zamiast klasycznych sześciu) – zdaje się, że ta wersja jeszcze nie została w pełni zalgorytmizowana.
Bardzo ciekawy, aczkolwiek rasistowski wpis. Co z ludźmi, którzy mają inna ilość palców niż pięć? Nie będą wiedzieli ile jest żółwi? 😉
Będą musieli zgadywać. Dzięki temu gra robi się ciekawsza…
Czemu rasistowski? Co ma rasa do ilości palców?
Masz rację. Prześladowanie upośledzeń (lub mutacji) to faszyzm raczej niż rasizm. W każdym razie napisałeś opis gry, który jest nieprzystosowany dla ludzi z inną ilością placów niż pięć, poprzez to niepoprawny politycznie.
Uhm… A więc pisząc o liczeniu do pięciu na palcach, twoim zdaniem prześladuję kogoś? Jestem faszystą? Trzeba mnie izolować?
Polecam: poczytać sobie definicję prześladowania, na przykład tutaj, a także faszyzmu, o tutaj
Następnie wziąć trzy głębokie oddechy, policzyć do siedemnastu, popatrzeć na zielone. Rozluźnić się 😉
Co do poprawności politycznej, mam ja ją głęboko. Z tyłu, mniej więcej w połowie wysokości. Zawsze tam była, odkąd sięgam pamięcią.
Napisz lepiej coś ciekawego. Konstruktywnego. Zabawnego.
Miłego dnia.
Przecież żartowałem 😉 Teraz strach jest nazwać Murzyna Murzynem, a pederastę pederastą 😉 Wszystko w EU musi być przystosowane dla niepełnosprawnych i jest to posunięte aż do takich właśnie absurdów. W Szwecji w jakimś przedszkolu dzieci już nie są chłopcami i dziewczynkami tylko onymi, żeby mogły sobie płeć wybrać. Pewnie oficjalnie wydana instrukcja rzeczywiście nie mogłaby zawierać stwierdzenia o pięciu palach, ha ha.