W odróżnieniu od większości znanych mi gitarzystów, którzy zaczęli parać się muzycznym rzemiosłem bardzo wcześnie, ja nauczyłem się brzdąkać w okolicach trzeciej klasy ogólniaka.Było kilka podejść przedtem, ale albo brakło mi zapału, albo czasu albo gitary... Tak czy siak, na poważnie zabrałem się za gitarzenie właśnie wtedy.
Piszę "brzdąkać" ponieważ nigdy nie udało mi się osiągnąć maestrii profesjonalistów - gram wyłącznie dla przyjemności, głównie własnej (słuchacze wolą raczej odgryźć sobie nogę lub zatkać uszy woskiem niż słuchać moich wypocin). Gram sobie jednak od czasu do czasu i mam z tego ogromną frajdę.
Wychowałem się na SDM-ie. Za młodu filozofia Steda trafiała do mnie dużo bardziej niż - tak wówczas popularne - punk-rock czy heavy-metal. Nawiasem mówiąc, o dziwactwach typu hip-hop, ambient czy emocore nikt wtedy jeszcze nie słyszał.
No właśnie, SDM. Dzisiaj pewnie bym się ich ówczesną twórczością nie zachwycił, jednak wtedy trafiła ona na podatny grunt. Nawiasem mówiąc, żałuję do dziś, że nie poszedłem na ich koncert w naszym miasteczku, który dawali jako jeszcze nikomu nieznana kapela. Tak czy siak, przeczytawszy 'Kropkę nad ypsylonem', 'Fabulę rasę' i 'Siekierezadę', zachwyciłem się, a zachwyt mój znalazł ujście właśnie poprzez muzykę.
Na szczęście nie poszedłem w kierunku Steda tak daleko jak on sam, i pewnie dobrze bo bym teraz tego nie pisał tylko wąchałbym kwiatki w tej bardzo niewygodnej pozycji (od spodu, nozdrza mając wyżarte przez cmentarną florę i faunę) - ale tamten zapał wystarczył, żebym się naumiał brzdąkać.
Przydarzyło mi się też kilkukrotnie występować z gitarą na scenie. Sceny były większe i mniejsze, takoż widownia. Największą widownię miałem chyba na którymś z warszawskich przeglądów piosenki studenckiej z serii 'Tartak' (pi razy oko 1994, nie pamiętam już dokładnie) w okolicach 1. roku studiów. Wespół z dwoma kumplami, zapowiedziani przez Piotrka Bałtroczyka, zagraliśmy i zaśpiewaliśmy coś co brzmiało jak krzyżówka bluesa, poezji śpiewanej, piły tartacznej i rzygającego strusia, czym zajęliśmy jedno z ostatnich miejsc, łapiąc się dumnie do kategorii 'uczestnicy' 😉
Bywały też mniejsze sceny harcerskie (nigdy nie byłem harcerzem, ale zawsze było pod ręką paru kumpli z harcerstwa, z gitarami, bębenkami i gardłami skorymi do wydzierania się na uniwersalne tematy), m. in. jakiś przegląd piosenki harcerskiej w Toruniu (okolice 1996 bodajże...), gdzie udało mi się zająć trzecie miejsce (uprzedzając żartownisiów: wykonawców było więcej niż trzech. Co prawda niewiele więcej, ale...) wykonując "Dwadzieścia lat później" Stachury w aranżacji Jana Kondraka. No i niezliczone prywatne okazje, najfajniejsze w sumie, bo całkiem spontaniczne. Np. kilka lat temu, już tutaj w Irlandii, umówiliśmy się z kilkunastoma ludkami z portalu www.polskidublin.com (portal padł jakiś czas temu, o czym już wspominałem, ale wtedy był w kwiecie... kwiecie... hm, rozkwitu) przy wodospadzie Powerscourt. Przytargałem gitarę, ktoś przytargał swoją i się w pewnej chwili zrobiło całkiem sympatycznie. Kiełbaski, dym z ogniska grilla, piwko, dwie gitary i mnóstwo mało utalentowanych za to bardzo zaangażowanych krtani - takie tam proste przyjemności ludu pracującego 😉
Zdarzyła mi się też chwila fascynacji możliwościami obróbki muzyki - niestety (a może na szczęście), jedyny dostępny dla mnie wówczas sprzęt to był nieśmiertelny Jamnik. Miałem trzy albo cztery stare kasety, na których nagrywałem - używając koszmarnego, wbudowanego jamnikowego mikrofonu - jedną ścieżkę, potem, używając drugiego jamnika, odtwarzałem tą ścieżkę dogrywając następną, i tak potrafiłem dojść nawet do czterech ścieżek dźwięku, które potem tworzyły zupełnie niestrawną kakofonię i należało je dla dobra ludzkości skasować. Do dzisiaj zachowały mi się dwa nagrania z tamtych czasów - tu są linki (ostrzegam, tylko dla głuchych lub samobójców):
Tu zmiksowałem dwie ścieżki dźwiękowe:
A tu aż trzy:
Miałem też, jeszcze w ogólniaku, aspiracje kompozytorskie. Jako wielki fan poezji oraz jeszcze większy fan języka naszych wschodnich sąsiadów (mówię o Rosjanach, bo dzisiaj mam na wschodzie całą Europę), próbowałem komponować do Achmatowej, Cwietajewej (Cwietajewy?) i paru innych, mniej znanych rosyjskich poetów. Do dziś pozostał mi w pamięci wzruszający wiersz "на шее мелких четок ряд...", do którego ułożyłem zupełnie banalną melodyjkę i chwaliłem się tym potem jakbym był co najmniej Paganinim 😉
Gitar miałem w życiu kilka. Moją pierwszą, całkiem prywatną gitarę, dostałem w czwartej klasie ogólniaka. Cieszyłem się nią może z miesiąc, po czym któregoś dnia kolega z zaprzyjaźnionej klasy kopnął w nią (całkiem niechcący), gitara się przewróciła i gryf się był odłamał od pudła. Tragedia była wielka, ale w sumie na dobre wyszło bo zaraz kupiłem sobie następną, większą (tamta pierwsza to była jakaś chińska podróbka hiszpańskiej gitary, w rozmiarze 3/4). Potem były jeszcze ze trzy klasyczne, dwie elektroakustyczne, nawet jedna dwunastostrunowa - tylko wiosła nigdy nie miałem bo zawsze wydawało mi się, że to profanacja idei gitary 😉 Oczywiście zawsze wiedziałem, że na wiośle da się robić różne niedostępne 'zwykłym' gitarom cuda, ale jednak największy stopień elektryzacji gitary jaki jestem w stanie zaakceptować to jest elektroakustyk. Nie przeszkadza mi to co prawda zachwycać się kawałkami Satrianiego, Obstawy Prezydenta czy Claptona, ale własnego wiosła raczej mieć nie będę.
Dzisiaj też mam gitarkę, prościutki klasyk no-name kupiony w LIDL-u za 50€. Stroi pięknie - na wielką estradę się co prawda nie nadaje, ale żeby córce zagrać do snu jakiś stary kawałek SDM-u albo Bukowiny - jest idealna.
Dopisane prawie 6 lat później: Jeżeli masz ochotę, tu możesz posłuchać jeszcze jednej próbki mojego rzępolenia: http://xpil.eu/it5
A pamiętasz, bocianie utalentowany wszechstronnie, jak wasz akademicki zespół na naszych koszalińskich juwenaliach, zwanych Tydzień Kultury Studenckiej, zapowiadała panna zapowiadaczka podając tytuł piosnki z kartki "Mam wszystko jestem Murzyn" ? (o curde, jakie długie pytanie…)
Nie pamiętałem tego, ale jak mi teraz przypomniałeś to pamiętam.
A jeszcze nadmienię kupo tomności, że "Tydzień Kultury Studenckiej" to była tylko przykrywka. Poprawne rozwinięcie skrótu "TKS" to oczywiście "Tydzień Konsumpcji Spirytusu".
Tego murzyna, to ja grałem z Bocianem i Radarem na bębenku 😉
Ma ktoś kontakt z Gosią?
Ja mam kontakt. Ale bez Gosi…
Trafiłeś w moje bluesowe serce tymi nagraniami.
To było nagrywane na dwóch jamnikach, a ja miałem …naście lat. Teraz gram dużo lepiej 😉 (niestety, ze skromnością u mnie równie krucho jak kiedyś).
No krygujesz się i już. 🙂
Znałam kiedyś takiego Zdolnego, co opanował grę na gitarze w jakieś trzy tygodnie….