Z przykrością informuję, że wbrew temu co pisałem niedawno (tu i tu), recenzji "Sfery armilarnej" nie napiszę. Książka nie wciągnęła mnie w ogóle, a od jakiegoś czasu hołduję Zasadzie 50 Stron, która mówi: jeżeli po lekturze pierwszych pięćdziesięciu stron książka nie wciąga, należy przerwać lekturę i zająć się czymś przyjemniejszym.
Ewentualnych krzykaczy od razu uprzedzam, że nie zamierzam wieszać na "Sferze..." psów, ponieważ uważam całą serię za całkiem znośną i w miarę ciekawą. Niestety, czym dalej w las tym więcej drzew, w kolejnych tomach jest bardzo dużo faktów historycznych sprzed pięciuset lat, natomiast wątek fantastyczny się gdzieś tam rozmywa i ginie. Ja zaś w SF lubię, gdy S ma nie więcej niż 40% zawartości, F zaś szczelnie wypełnia resztę. W przypadku tej książki proporcje te są mocno zachwiane na korzyść S.
A tak przy okazji: sądzę, że zamiast karmić młodzież lekturami typu "Lalka" czy "Nad Niemnem", o wiele skuteczniej byłoby uczyć historii takimi właśnie pozycjami. Z dużą radością przyjąłem fakt, że wśród lektur obowiązkowych w polskiej szkole jest któryś z tomów Pięcioksiągu Wiedźmińskiego (nie pamiętam w tej chwili który, ale to akurat bez znaczenia). CAŁY TOM a nie jakieś wyrwane z kontekstu ćwierć opowiadania (jak na przykład miało to miejsce w przypadku "Opowieści o pilocie Pirxie" Lema). Tak trzymać!
Moja mama to nauczycielka nauczania początkowego, jej siostry, stryjenki, exżona i teściowie itp. Taka patologiczna rodzina. Więc wiem co piszę.
Lektury są teraz dużo gorsze niż za wychodzącej z głębin głębokiej komuny z lat 60-70-tych, bardziej są teraz komunizujące – indoktrynując..
Ja się od dziecka brzydziłem tym, co mi narzucano, niezależnie od tego, czy były to lektury obowiązkowe, zajęcia z religii czy reklamy Prusakolepu. W podstawówce nie przeczytałem większości lektur, podobnie zresztą jak w szkole średniej. I jakoś żyję…