Dziś szybka recenzja książki, którą skończyłem czytać kilka dni temu.
"Sknocony kryminał" to powieść nietypowa z kilku względów. Po pierwsze, miała nigdy nie być wydana (Lem zwykł był niszczyć maszynopisy własnych książek, które mu się nie podobały). Książka ocalała wyłącznie dzięki zbiegowi okoliczności: Lem zapomniał o niej i ocalała w jakiejś starej teczce. Nawiasem mówiąc, w teczce tej był również tajny schowek, w którym autor ukrył niepoprawną wówczas politycznie powieść na temat Stalina.
Drugą nietypową cechą tej książki jest tematyka, do której Lem nigdy więcej nie powrócił. Powieść jest bowiem klasycznym, pesymistycznym, chandlerowskim kryminałem, którego akcja rozgrywa się w Ameryce w latach sześćdziesiątych zeszłego stulecia. Czytałem z pewnym niedowierzaniem - oto bowiem mój Guru i Mistrz zamiast pisać o przygodach gwiezdnych wędrowców bądź też rozprawy filozoficzno-socjologiczne, napisał najzwyklejszy w świecie kryminał! No ale ponoć po tym poznać wielkiego twórcę, że dobrze pisze na każdy temat.
"Sknocony kryminał" jest - niestety - powieścią nieukończoną. Akcja rozwija się dość ciekawie, jest prywatny detektyw, któremu zlecono sprawę tajemniczej śmierci pewnego bogacza. W pierwszych akapitach zleceniodawca ginie, ale detektyw uparcie stara się rozwiązać sprawę, chociaż wie, że nie może liczyć na żadne wynagrodzenie. Pomaga mu córka ofiary, jest paru zbirów, trochę mordobicia, trochę strzelaniny. Akcja jest solidnie zagmatwana w kilku niezależnych wątkach, które główny bohater próbuje cierpliwie rozwikłać. Niestety, w chwili kiedy wreszcie coś zaczyna się wyjaśniać, tuż przed punktem kulminacyjnym, książka urywa się w pół zdania.
Czytelnik czuje się w takiej chwili jak główny bohater starego kawału, w którym klient domu publicznego zażyczył sobie czegoś nowego i dostał numerek "na pingwina" (jak ktoś nie zna, niech sobie poszuka).
Kolejnym interesującym elementem książki są, wdrukowane kursywą, alternatywne wersje tekstu, które autor zapisał "na później". Można dzięki nim próbować zrozumieć sposób myślenia pisarza; uświadamia nam to również jak złożonym procesem myślowym jest próba utworzenia spójnej, niebanalnej fabuły, i to tak, żeby nie tylko wszystko się zgadzało, ale żeby było też w miarę jadalne dla mas.
Książka została wydana w 2009 roku (prawie 3 lata po śmierci autora), za zgodą i z dużą pomocą syna.
Moja ocena: brak. Za niedokończoność dałbym jedynkę (szlag mnie trafiał, że się nie dowiem co było dalej), za sposób prowadzenia narracji gdzieś tak z 9/10, z dodatkowym bonusem za nazwisko autora 😉
Lem w końcu wchodzi na audiobooki, które uwielbiam słuchać. Pierwszy tytuł, to Bajki robotów czytany przez Szyca. Polecasz?
Obawiam się, że pytasz najbardziej nieobiektywnej osoby w promieniu siedmiu parseków. Jestem lemofilem do tego stopnia, że polecałbym nawet słuchanie audiobooka, na którym Wieszcz oddaje się defekacji. Poza tym "Bajki robotów" (a konkretnie "Cyberiada", która z "Bajkami…" pokrywa się w, na oko, 90%) to książka, na której uczyłem się czytać, a więc mam do niej ogromny sentyment.
Rzekłszy powyższe, odpowiadam na pytanie właściwe: tak, polecam! Co więcej, jak tylko dorwę, natychmiast odsłucham ze trzy razy 🙂
Tak myślałem, że jako lemofil mi polecisz 🙂 I bardzo dobrze, bo nie wiem jak to się stało, ale jeszcze nic Lema nie czytałem. A aduiobook akurat w promocji za 19,90 peelenów, o tu: http://virtualo.pl/bajki_robotow/audiobook/c3i124…
Se wezmę kupię…
Po prostu zacznij pisać powieści i rzuć to całe VBA w diabły.
VBA rzuciłem "w diabły" ładnych parę lat temu. Pisać próbowałem, ale idzie jak po grudzie. Inna sprawa miniaturki na jeden wieczór, a zupełnie inna coś większego.